Oglądanie obchodów rocznicy wyzwolenia Auschwitz było poruszające. Szczególnie wspomnienia ocalonych wciskały łzy z oczu. Wtedy, gdy opowiadali o solidarności i człowieczeństwie, i wtedy, gdy wspominali bezduszność i okrucieństwo.
Ocalonym należy się nasza ogromna solidarność i bezbrzeżna wdzięczność za przypominanie, czym jest dobro i zło w sytuacjach ostatecznych. Rzecz jasna nie mogą pełnić funkcji autorytetów, bo ich tragedia i ich ocalenie nie były ani ich winą, ani zasługą. Ale potrafili przetrwać i dzięki temu mogą dziś o tym opowiedzieć. Nie wypada nam mówić o ich heroizmie, bo w Auschwitz miejsca na heroizm nie było. Może w tak ekstremalnych przypadkach jak historia ojca Maksymiliana Marii Kolbego, ale to ewenement. Ci, którzy przeżyli, to nie herosi, ale bardzo ważni świadkowie brzydkich meandrów naszej cywilizacji. Świadkowie jej upadku.
Dlatego cenniejsze były ich wspomnienia i opowieści niż pouczenia dotyczące współczesności. Jako świadkowie byli wiarygodni, jako besserwisserzy – niekoniecznie.
Nie będę tu wymieniał nazwisk. Szanować trzeba każdego ocalonego, niezależnie od tego, czy w obozie spędził wiele lat, czy tylko parę ostatnich miesięcy.
Ale są pytania, które same się cisną na usta. Straszne, dramatyczne. Bo pewne rzeczy trudno dziś zrozumieć.
Jak to możliwe, że młody człowiek tuż po doświadczeniu obozu koncentracyjnego wstępuje do stalinowskiej PPR, potem do PZPR, staje się komunistycznym propagandystą? Nie pyta o Katyń, nie myśli o równie strasznych jak kacety syberyjskich łagrach, gdzie zesłano jego rówieśników (i nie przekonujcie mnie, że nic nie wiedział)? Dlaczego pogarda nazistów dla podludzi nie odstręczyła go od takiej samej pogardy bolszewików?
Tadeusz Borowski tego napięcia między nienawiścią wobec jednego a ślepą lojalnością wobec drugiego totalitaryzmu nie wytrzymał. Zabił się.
Nie oczekuję takiej postawy od nikogo. Ale jak to możliwe, że więzień Auschwitz w totalitarnej Polsce stalinowskiej, gomułkowskiej, gierkowskiej robił błyskotliwą medialną karierę. Utrwalał podstawy ustroju, wspierał stan wojenny.
A kiedy komuna upadła, sprytnie się podczepił pod nową modę – przypomniał sobie swoje żydowskie korzenie. I dziś, z wysokości oświęcimskiego autorytetu (rzecz jasna, nie wspominając o swoim udziale w budowaniu komunizmu), poucza, na czym polega demokracja. Ech.
Tekst pierwotnie ukazał się w numerze nr 6/2020 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/486124-z-auschwitz-do-pzpr-jak-to-mozliwe
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.