Przyjmuje się, że w roli kandydata na głowę państwa można obsadzić każdą niemotę, funkcjonalnego analfabetę czy w najlepszym razie banalistę.
Obywatele mogą się czuć oszukani, a nawet cynicznie zrobieni w bambuko. Oto słyszą każdego dnia, że prezydentura tak dużego i ważnego państwa jak Polska to coś wyjątkowego, nadzwyczajnego. Dlatego osoby o nią się ubiegające powinny mieć jakieś specjalne właściwości, jakieś cnoty czy niebanalne wyróżniki. Gdyby prezydentem mógł być każdy, byłoby to wprawdzie hurrademokratyczne, ale sprowadzałoby prezydenturę do czegoś, przed czym Stanisław Wyspiański przestrzegał w „Weselu”: „Duch się w każdym poniewiera,/ że czasami dech zapiera;/ tak by gdzieś het gnało, gnało,/ tak by się nam serce śmiało/ do ogromnych, wielkich rzeczy;/ a tu pospolitość skrzeczy,/ a tu pospolitość tłoczy,/ włazi w usta, uszy, oczy”. Pospolitość i to w najgorszym wydaniu.
Najwyższy czas zbuntować się przeciw prezydenckiej ofercie, jaka jest Polakom serwowana. A przecież ma ona być wartościową konkurencją wobec tego, co znamy i co obserwowaliśmy w ostatnich prawie pięciu latach, czyli wobec modelu prezydentury Andrzeja Dudy. Na razie zamiast takiego konkurencyjnego produktu Polakom wciskana jest okropna tandeta, tak jakby nie zasługiwali na coś wysokiej jakości, żeby nie powiedzieć luksusowego. To jakiś wyjątkowy brak szacunku wobec wyborców i minimalizm, a właściwie mikromania. Zakłada się, że w roli kandydata na głowę państwa można obsadzić każdą niemotę, funkcjonalnego analfabetę czy w najlepszym razie banalistę. I niby dlaczego obywatele mieliby się na to godzić? Czy nie zasługują na kogoś lepszego, najlepszego?
Żadnym wytłumaczeniem nie mogą być powszechna infantylizacja i prymitywizacja życia publicznego (najczęściej w sosie okropnego kiczu – estetycznego i emocjonalnego), choć one są już chyba czymś powszechnym. Raz na pięć lat, wybierając jedną osobę, można się chyba wznieść ponad tę infantylizację i prymitywizację. Także na etapie wybierania reprezentantów poszczególnych partii, bloków czy grup wyborców. Wciskanie tandety jest po prostu obraźliwe, także w stosunku do aspiracji i możliwości. Nie można się godzić, żeby polityka czy szerzej życiem społecznym rządził mechanizm sprzężenia zwrotnego lub (używając języka matematyki), żeby były to klasy samozwrotne. Polegałoby to na tym, że politycy uważają wyborców (społeczeństwo) za coraz głupszych, dlatego prymitywizacji podlega komunikacja miedzy nimi, gdyż innej ponoć by nie zrozumieli. Z drugiej strony wyborcy (społeczeństwo) wnioskują, że skoro komunikaty polityków są coraz prymitywniejsze, to także oni stają się coraz głupsi i ogłupiają tych, którzy mają ich popierać oraz wybierać.
Dla wielu infantylizacja i prymitywizacja polityki czy życia publicznego, szczególnie po stronie korzystających z biernego prawa wyborczego, są traktowane jak wybawienie, bowiem mogą na szersze procesy przerzucić odpowiedzialność za własne niedostatki intelektualne, moralne, estetyczne. Mogą więc mówić: jesteśmy mądrzejsi niż mogłoby się wydawać, ale dostosowujemy się do odbiorców. Na razie jesteśmy na etapie komunikacji zawieszonej gdzieś miedzy równoważnikami zdań a efektami wyłącznie akustycznymi, ale takie są reguły gry. Osobną grupę komunikatów stanowi tzw. strumień świadomości (nieświadomości), czyli obszerny przekaz, w którym jest bardzo mało treści, o sensie nie wspominając. Specjalną grupę stanowią też przekazy łopatologiczne (politgramota), które w mniemaniu polityków są dobrą formą zwierania szeregów, a z drugiej strony – są wygodnym narzędziem do pałowania politycznych przeciwników.
Prymitywizacja nakłada się na szersze procesy cywilizacyjne. Pierwszym jest postępująca infantylizacja dyskursu publicznego. Wynika ona w dużej mierze z rozpowszechnienia przekonania, że wszystko musi być lekkie, łatwe i przyjemne oraz prostackie, gdyż inaczej nie zostanie zaakceptowane, a nawet odebrane. A pewien trud, na przykład w zdobywaniu wiedzy, jest niczym nieuzasadnioną szykaną, a wręcz torturą. Drugim szerszym procesem jest tendencja do ignorowania wiedzy źródłowej. Nie chodzi tylko o powszechne wręcz ignorowanie oryginalnych tekstów (przekazów) kultury i myśli, lecz nawet informacji źródłowych. Współczesny kanon wiedzy czy kompetencji kulturowej to rzeczy zasłyszane z trzeciej, czwartej, a nawet piątej ręki. Nawet nie z antologii tekstów, tylko z zestawów grepsów bądź najgłupszych, najbardziej żenujących plotek. Co najgorsze, dotyczy to w coraz większym stopniu naukowców oraz twórców kultury.
Trzecim szerszym procesem jest totalne przeideologizowanie przekazu, nawet prostych komunikatów. Wszystko ma być krótkie i ideologiczne niczym uderzenie pałą. I to się wiąże z procesem czwartym – przemoralizowaniem wszystkiego, i to na poziomie moralnego łomotu zamiast argumentacji. Ideałem jest, żeby każda wypowiedź zawierała ostry sąd moralny, wgniatający przeciwnika w glebę albo robiący z niego rozjechanego robala. Czasem nazywa się to wywoływaniem paniki moralnej. Piątym procesem jest przekształcanie obywatela w konsumenta. Konsument ma tylko czegoś łaknąć, ewentualnie wiedzieć, co jest modne bądź „na topie”, a potem bezrefleksyjnie to kupować. A całe jego życie ma być nastawione na pogoń za towarami (ewentualnie usługami) czy okazjami. To życie ma być nastawione na pożądanie towarów (usług). A politycy mają tylko pomagać to łaknienie i pożądanie zaspokajać. Polityka jest wtedy takim samym zjawiskiem jak konsumpcja. Czyli mamy do czynienia z czymś w rodzaju „wielkiego żarcia”.
Mogłoby się wydawać, że prymitywizacja polityki jest wygodna i efektywna, bowiem upraszcza polityczny przekaz, ułatwia decyzje oraz nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego czy organizatorskiego. Faktycznie wszystko się w ten sposób spłyca, banalizuje i redukuje do odruchów, czasem wręcz na poziomie fizjologii. Dlatego najwyższy czas powiedzieć dość. Obywatele zasługują na minimum szacunku i powagi. I to nie jest wielkie wymaganie, gdy chodzi o wybory odbywające się raz na pięć lat i mające wyłonić kogoś, kogo nie trzeba by się wstydzić, spuszczać wzroku i z poczucia bezsilności opuszczać rąk. Jeśli obywatele pozwolą sobie wciskać tandetę, stanie się ona jedynym dostępnym towarem. A takiej beznadziei chyba nikt nie chce, szczególnie gdy dysponujemy takimi narzędziami, jakimi nie dysponowały żadne wcześniejsze pokolenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/486048-najwyzszy-czas-zbuntowac-sie-przeciw-tandecie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.