W 1992 roku zawrotną karierę w mediach głównego nurtu robiło określenie „olszewizm”, nawiązujące do nazwiska premiera Jana Olszewskiego. Gra słów nie była przypadkowa, wszak nazwisko szefa rządu zostało przerobione, by kojarzyło się z „bolszewizmem”. W 2005 roku salony medialne III RP szybko otrząsnęły się z szoku podwójnej klęski i w niby żartobliwych, a jednak histerycznych tonach, ukuły określenie „kaczyzm”. I co, znowu przypadkowo neologizm brzmiał podobnie jak nazwa innego totalitaryzmu - faszyzmu? Olszewizm-bolszewizm i kaczyzm-faszyzm to skojarzenia, które wyszły spod tej samej propagandowej matrycy, skutecznej Urbanowskiej szkoły, która przecież potrafiła dyskredytować księdza Jerzego Popiełuszkę i papieża Jana Pawła II, tym łatwiejszym celem byli więc postsolidarnościowi politycy. Jako że po 2015 roku władzę bezpośrednią trudniej było skojarzyć z jednym nazwiskiem (w 2007 roku mieliśmy przecież tandem braci Kaczyńskich - premiera i prezydenta), to nazwa partii wystarczyła za następny etap deprecjonowania politycznego przeciwnika.
Mamy więc PiSowską KRS, PiSowską reformę, PiSowskie media, PiSowski trybunał itd. Ta propaganda jest prymitywna tylko z pozoru - jest bowiem o tyle skuteczna, że ułatwia dziennikarzom zaprzyjaźnionym z opozycją komunikować się ze swoimi odbiorcami. Trudno wyjaśnić prawny klincz w wymiarze sprawiedliwości? Nietrudno - nazwijmy niektóre instytucje „pisowskimi” i czytelnik Wyborczej oraz widz TVN-u zrozumie. Stanisław Gawłowski jest podejrzewany o szereg przestępstw? Może się obronić dwoma słowami, np; „PiSowska prokuratura”. Nie państwowa, nie polska, ale „PiSowska”. Ot, świat taki prosty, są na świecie zjawiska dobre i mniej dobre, ale są też „PiSowskie”, które są na pewno złe.
O manipulacjach mainstreamowych mediów czytaj więcej:
Nazistowski posmak springerowskiego ataku na Dudę. opinia
Maciejewski: Efekt Kuleszowa na Beacie Szydło
Po stronie obozu niepodległościowego mało kto płacze po takich grach słownych, bo jeśli realizuje się program naprawy państwa przeciwko wielu splątanym interesom dawnych służb i niektórych zagranicznych biznesów, to nie z takimi określeniami trzeba się liczyć. Skoro lewicowa strona nie waha się nazywać faszystami uczestników Marszu Niepodległości, prezesa jednej z partii dyktatorem, a na Zachodzie pleść bzdury o autorytaryzmie w Polsce, to naprawdę epitet pisowski niespecjalnie jest tu wzruszający.
Jednak ta propagandowa zagrywka pokazuje jak nic nie warta jest walka lewicy z „wykluczeniem” i „stygmatyzacją”, jak puste są ich deklaracje o nieuogólnianiu i niekategoryzowaniu ludzi. Gdyby próbowało się kogoś zamknąć w określeniu np. „homoseksualny” kandydat na prezydenta albo „żydowski” publicysta, byłoby larum na nagłówki światowych tytułów. A „pisowski”? „Kaczystowski”? „Olszewicki”? Przecież w ich słownictwie oznacza po prostu: gorszy. Czy to nie literalne wpisanie się w mowę nienawiści, tak niby tępioną przez postępowców?
Establishment wiernie trzyma się instrukcji lewicowego ideologa, przedstawiciela tzw. Szkoły Frankfurckiej, Herberta Marcusego, zawartej w Krytyce czystej tolerancji, gdzie czytamy:
tolerancja oznacza nietolerancję względem ruchów prawicowych i tolerancję względem ruchów lewicowych.
Ubrane w szaty miłości i szacunku apele lewicy i liberałów, warte są tyle, co inwektywy w politycznej nawalance.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/485504-obroncy-tolerancji-uzywaja-slowa-pisowski-do-stygmatyzacji