Już tylko godziny dzielą nas od ogłoszenia przez marszałek Sejmu Elżbietę Witek daty wyborów prezydenckich, a tym samym od oficjalnego rozpoczęcia kampanii prezydenckiej. Gdy sztabowe machiny ruszą, zaleje nas fala uśmiechów, uścisków, pięknych lecz pustych frazesów, a przede wszystkim obietnic nie do spełnienia. Politycy będą nas zapewniać, że gdy tylko wygrają, to doprowadzą do pojednania w narodzie, a ich prezydentura, to gwarant tego, że wszystkie spory wygasną. I tej bajki słucha się chyba najgorzej.
O tym, ile warte są takie hasła, a jesteśmy nimi okładani już od kilku ładnych lat, najlepiej świadczy reakcja na słowa Władysława Kosiniaka-Kamysza. Szef Polskiego Stronnictwa Ludowego przy okazji wizyty w Lublinie przekonywał, że wybór Małgorzaty Kidawy-Błońskiej oznacza kolejne lata trwania konfliktu na linii PO-PiS. Stwierdził on, że kandydatka Koalicji Obywatelskiej nie będzie się komunikować z rządem premiera Mateusza Morawieckiego, który przecież będzie rządził przez najbliższe kilka lat, tym samym dając do zrozumienia, że on takiej współpracy nie wyklucza.
Ona nie będzie się komunikować z rządem premiera Mateusza Morawieckiego, który będzie (jeszcze-PAP) przez 3,5 roku. (…) Te dwie partie okładają się po głowie od lat i nie chcą współpracować w żadnym zakresie ze sobą, tylko chcą ze sobą walczyć, bo tym konfliktem się żywią. One żyją z konfliktu między sobą. Nie ma więc gwarancji, że wybór Małgorzaty Kidawy-Błońskiej to jest zatrzymanie tej polityki
—powiedział w Lubnie Kosiniak-Kamysz.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Jakie były reakcje na te słowa? Politycy związani z Platformą Obywatelską oskarżyli Kosiniaka-Kamysza o prowadzenie Polski w „ramiona PiS”. Jeden z senatorów posunął się nawet do stwierdzenia, że najwidoczniej szefa PSL „pogięło”. Można to tłumaczyć trwającą nieoficjalnie kampanią prezydencką, ale widząc takie reakcje, ciężko brać na poważnie hasła chociażby Kidawy-Błońskiej o prezydenturze, która będzie otwarta na wszystkich. Kandydatka Platformy udowodniła już w przeszłości, że o współpracy i otwartości na inne poglądy, wie niewiele. Przekonali się o tym na początku tej kadencji przedstawiciele Lewicy przy okazji dyskusji na temat projektu PiS dot. 30-krotności ZUS. Kidawa-Błońska stwierdziła, że jeżeli posłowie Lewicy zagłosują za tym projektem, to oznaczać będzie, że „są nic nie warci”. Przykładów na to, że hasła o „pojednaniu” i „współpracy”, którymi rzuca na lewo i prawo opozycja, to zwyczajny blef, jest wiele. Gdy politycy mówią, że czas na pojednanie, aby przy wigilijnym stole nie było konfliktów, to ja się pytam, a kto do nich doprowadził? Czy nie było ich wcześniej? Może więc najpierw, to klasa polityczna powinna ugryźć się w swój język, niż na siłę bratać zwaśnione rodziny? Wydaje mi się, że mówię „oczywiste oczywistości”, ale z drugiej strony, wciąż te puste frazesy polityków znajdują liczne grono odbiorców.
Nie oszukujmy się, partie polityczne żywią się konfliktem. Silna polaryzacja jest im na rękę. Z wielu powodów. Każdy z nas chciałby, aby temperatura sporu politycznego nieco opadła, ale na próżno liczyć w tej kwestii na polityków. Szczególnie zabawnie wygląda to, gdy o pojednaniu mówią przedstawiciele „opozycji totalnej”, którzy przyłożyli w znacznej mierze rękę do rozkręcenia antypisowskiej histerii. Nigdy nie jest jednak tak, że druga strona jest bez winy.
W końcu, czy podczas ośmioletnich rządów PO-PSL nie dochodziło do manifestacji, demonstracji, słownych utarczek? Oczywiście, że dochodziło. Dziś opozycja staje w obronie wolnych mediów, a kiedyś organizowano manifestacje w obronie TV Trwam, którą faktycznie próbowano zniszczyć. Dziś policja zmaga się z Obywatelami RP, a kiedyś kopała uczestników Marszu Niepodległości. Nic się nie zmieniło. To tylko dwa przykłady, a przecież jest ich więcej. Dziś spór jest może i ostrzejszy, bo i wiele granic w naszym życiu publicznym przesunięto, ale w gruncie rzeczy, chyba chodzi o to, że i o większe sprawy się sprzeczamy.
Podsumowując. Wielkich szans na obniżenie temperatury politycznego sporu nie ma. Ewentualna przegrana Andrzeja Dudy, tylko tę temperaturę podniesie. Możliwe, że dojdzie do przyspieszonych wyborów, a nie wiadomo, jaka Polska się z nich wyłoni. Hasła o współpracy de facto oznaczają odsunięcie PiS od władzy i zablokowanie prawicy możliwości sięgnięcia po tę władzę ponownie. Gdy już w Polsce będzie panować „jedyna i właściwa” władza, to będzie ona współpracować, ale sama ze sobą. Przy wykluczeniu znacznej części społeczeństwa, która ma po prostu „wyginąć jak dinozaury”. Przecież ten plan już znamy…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/485437-zanim-zaleje-nas-fala-usciskow-usmiechow-i-pustych-frazesow