Od ceremonii powitania na dziedzińcu Pałacu Prezydenckiego rozpoczęła się dziś w południe oficjalna dwudniowa wizyta prezydenta Francji Emmanuela Macrona w Polsce. Dlaczego francuski prezydent zdecydował się odwiedzić nasz kraj, który dotąd tak zręcznie omijał? Można by wskazać na brexit, na próżnie, którą stworzył i możliwość co najmniej częściowego wypełnienia jej przez Polskę, na to, że po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Londyn, Warszawa automatycznie zyska na znaczeniu. Można także wskazać na twarde interesy Paryża, a raczej francuskiego przemysłu zbrojeniowego. Francuzi zapomnieli już o Caracalach oraz widelcu, i chcieliby sprzedać Polsce okręty podwodne i patrolowe, a także nowoczesną elektronikę dla lotnictwa i wojsk lądowych. Mamy także wspólne cele w zbliżających się negocjacjach ram finansowych UE na lata 2021-2027. Chcemy by przyszły budżet UE był jak największy podobne jak zawarte w nim dopłaty dla rolników (komisarzem UE ds. rolnictwa jest przedstawiciel Polski, Janusz Wojciechowski). Gdzieś w tle majaczy jeszcze kwestia atomu, choć szanse na to, że francuskie firmy zbudują w Polsce elektrownie atomowe, są obecnie niewielkie, nie zapominając o Trójkącie Weimarskim, politycznym trupie, którego Macron rzekomo chce ożywić.
Wszystko to jest oczywiście istotne, ale przyczyn zbliżenia Paryża z Warszawą należy szukać przede wszystkim w zgrzytającym motorze francusko-niemieckim. Już od dłuższego czasu „rien ne va plus” - jak mówią Francuzi – między Macronem a Angelą Merkel. Pani kanclerz zablokowała niemal wszystkie inicjatywy reformatorskie gospodarza Pałacu Elizejskiego, czy to odnośnie strefy euro czy powstania wspólnej europejskiej armii. Na jego słynne przemówienie we wrześniu 2017 r. na Sorbonie zareagowała wzruszeniem ramion – bo timing nie ten, w Niemczech trwała wówczas kampania wyborcza. A pani kanclerz już wtedy wiedziała, że ta kadencja będzie jej ostatnią. Zbyt zachowawcza – grzmiał Macron – stała się ta berlińska Europa. Niemcy coraz bardziej zajęte sobą przestały już nawet udawać, że przewodzą europejskiej wspólnocie. Nie kryją także, że od reform wolą status quo, póki ten im służy. Są to Niemcy pod wieloma względami słabsze. Nieskore do podejmowania decyzji. Macron postanowił to najwyraźniej wykorzystać. Od ponad roku usiłuje przejąc inicjatywę, lewarując się Unią Europejską w relacjach z USA, Rosją czy Chinami. Raz prowokuje, mówiąc o śmierci mózgowej NATO, innym razem proponuje Władimirowi Putinowi Europę od „Lizbony po Władywostok”, by następnie w Chinach szukać miliardowych kontraktów pozując na tle unijnych flag.
Jest to polityka mocarstwowa, obliczona na dźwignięcie Francji z marazmu w którym tkwi od ponad 20 lat. Niemcy nie zamierzają Macronowi w tym pomóc, a ponieważ Paryż nie chce skończyć jako lider zubożałych państw południa Europy szuka sojuszników w Europie Środkowo-Wschodniej, trochę większych i bardziej znaczących niż Rumunia, Bułgaria czy Czechy. Macron przyjechał więc do Polski bo leży to w interesie Francji, a nie bo zapałał nagle miłością do rządu PiS (choć w Paryżu chyba zrozumiano, że ten rząd jest na dłużej, a nie tylko chwilowym zjawiskiem), ani dlatego, że podziela poglądy marszałka Grodzkiego na temat reformy systemu sądownictwa w Polsce. Nawet jeśli tak jest. Nie należy się tez dziwić, że dwa lata temu Macron beształ Polskę jako kraj, który „nigdy nie będzie wyznaczał kierunku Europy”, a dziś uśmiecha się do zdjęć z prezydentem Andrzejem Dudą. Brexit to także dla Francji duży szok i sygnał ostrzegawczy, że projekt europejski jest zagrożony. A bez Unii Europejskiej nie ma i nie będzie mocarstwowej Francji. Zza ramienia Macrona wygląda przy tym ciągle generał De Gaulle – jak pisze złośliwie niemiecki dziennik „Die Welt”. Macron był w 2017 r. najbardziej antyrosyjskim z kandydatów na prezydenta Francji, by w u.r., na marginesie szczytu G7 w Bregançon przymilać się do Putina. De Gaulle także z lubością perorował o Europie od Atlantyku po Ural, podkreślając rolę przywódczą Paryża w Europie.
Nihil novi sub sole można by rzec. Francja znów mierzy powyżej swoich możliwości i uznała, że Europa Środkowo-Wschodnia, dotąd przestrzeń dominacji niemieckiej, jest do wzięcia. Nie oznacza to oczywiście, że dojdzie do realnego zbliżenia Paryża z Warszawa. Interesów sprzecznych jest wciąż więcej niż wspólnych, a jedna jaskółka wiosny nie czyni. Macron może i odwołuje się do spuścizny de Gaulle’a w kwestii relacji z Rosją, o Europie ojczyzn, która forsował generał, nie chce słyszeć. Wizja Europy płynąca z Pałacu Elizejskiego mija się więc znacząco z wizją Warszawy. A to, że Paryż jest gotów realizować swoje interesy kosztem unijnych partnerów, nie jest także żadną tajemnicą. Wystarczy przypomnieć o uderzającym w nasz kraj zaostrzeniu zasad dotyczących tzw. pracowników delegowanych, przeforsowanym na forum unijnym z inicjatywy Francji. Nie należy więc zbyt wiele odczekiwać od tej wizyty, oprócz wznowienia zamrożonych dotąd relacji. Gdyby odwilż okazała się jednak trwała, Polska mogłaby na tym zyskać, rozgrywając choćby Paryż przeciwko Berlinowi. Czy tak się stanie czas pokaże.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/485329-macron-szuka-zblizenia-z-polska-bo-z-niemcami-mu-nie-idzie