Polskie władze mogą skoczyć sędziom, gdy TSUE oraz instytucje UE zawsze przyznają im rację.
9 stycznia 2020 r. w Warszawie objawił się prezes Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej Koen Lenaerts. Poza tym, że uczestniczył w jubileuszu (70. urodziny) sędziego TSUE prof. Marka Safjana i wygłosił laudację na cześć swego współpracownika i przyjaciela, to udzielił wywiadu OKO.press. Ukazał się on 29 stycznia 2020 r., zaś dwa dni później obszerne fragmenty przedrukowała „Gazeta Wyborcza”. Profesor prawa z Belgii oświecił tym samym ciemny lud polski w wielu kluczowych sprawach, a bez tego, jak mawiał nieoceniony Maciej Rybiński, „chodzilibyśmy jak …ni”.
Koen Lenaerts oświeca, że „wszystkie państwa członkowskie zobowiązały się przestrzegać wartości wymienionych w artykule 2 Traktatu o Unii Europejskiej. Do tych wartości należą poszanowanie godności osoby ludzkiej, wolność, demokracja, rządy prawa i prawa człowieka w społeczeństwie, które charakteryzuje pluralizm, tolerancja oraz sprawiedliwość”. Z tym wszyscy mogliby się zgodzić, gdyby prezes TSUE dodał jeszcze, kto jest wrogiem wolności, mimo postulatu wolności i dlaczego nie są nim liberałowie oraz lewicowcy, a są konserwatyści i prawicowcy. Demokracją nie jest zatem nic, co nie mieści się w liberalnym kanonie, czyli jest ostatecznym, docelowym i jedynie słusznym etapem rozwoju ludzkości.
Gdy już wiemy, na czym stoimy (leżymy), możemy za prezesem Lenaertsem uznać, ze „wszystkie państwa członkowskie UE są zobowiązane do poszanowania tych wspólnych wartości w swoich krajowych porządkach prawnych, dlatego mogą sobie ufać. Żeby komuś ufać, trzeba mieć możliwość w mniejszym lub większym stopniu przewidzieć, jak dana osoba się zachowa. Co nie oznacza, że ta osoba musi się zachowywać dokładnie tak, jak my”. Bardzo to uprzejme ze strony prezesa TSUE, ale praktyka dowodzi, że chodzi właśnie o to, że konkretna osoba czy państwo „musi się zachowywać dokładnie tak, jak my”. Inaczej jednak nie budzi zaufania. Niby zatem „każde [państwo] dokonuje własnych wyborów co do prowadzonych polityk”, ale „te wybory muszą osiągnąć minimalny próg wartości i zasad, które dotyczą wszystkich państw członkowskich UE”. Dla kogo minimalne, dla tego minimalne. Dla Francji czy Niemiec minimalne, dla Polski czy Węgier maksymalne, a nawet więcej.
Słusznie prawi Koen Lenaerts, że „państwa mogą sobie ufać w obrębie Unii Europejskiej, jeżeli mają pewność, że wszystkie są równie zobowiązane do przestrzegania wartości pluralizmu, tolerancji i demokracji – co więcej, demokracji zbudowanej na prawach podstawowych i zasadzie solidarności”. W praktyce oznacza to liberalno-demokratyczny paradygmat i kult postępu, z tym że jedni mają prawo do wykładni i rozszerzonego stosowania, a inni tylko do wykonywania i podporządkowywania się. Ale przecież wszyscy są równi. A wiadomo, iż „dopiero, gdy [wszyscy] szanują ten wspólny fundament, państwa członkowskie mogą dokonywać własnych wyborów w kwestiach, które należą do kompetencji krajowych”. Mogą, jeśli są Francją, Niemcami, Niderlandami czy Belgią, mniej dojrzali jednak nie mogą, chyba że nie chcą dokonywać własnych wyborów, jak w Polsce w latach 2007-2015, więc wtedy mogą, choć to żaden „własny wybór”.
Wprawdzie w konstytucjach, np. polskiej mówi się, że „władza zwierzchnia należy do narodu”, ale kto by tam polegał na narodzie i jego idiosynkrazjach. Dlatego zawsze i wszędzie głos ostateczny należy do sądów, choć pozornie chodzi tylko o to, że „sądy krajowe znajdują się na pierwszej linii jeśli chodzi o stosowanie prawa unijnego”, zaś „Trybunał Sprawiedliwości UE jest, w pewnym sensie, działem ‘pomocy interpretacyjnej’ (helpdesk) w odniesieniu do prawa unijnego”. Specyficzny to jednak „helpdesk”, skoro „sądy krajowe podlegają zasadzie pierwszeństwa prawa unijnego” i to „zgodnie z interpretacją nadaną przez TSUE”, a przez to, „gdy to konieczne, przepis prawa krajowego w konkretnej sprawie musi zostać pominięty”. Czyli jest wolność i swoboda pod warunkiem, że nie ma wolności i swobody. Ciekawa to wersja demokracji.
Skoro „wszystkie państwa członkowskie zgodziły się na przekazanie Unii Europejskiej określonych kompetencji”, to gdy „Unia poprawnie wykonuje te kompetencje poprzez przyjmowanie odpowiedniego prawodawstwa, to tak uchwalone prawo UE jest lex terrae, prawem ziemi, we wszystkich państwa członkowskich UE. Państwa muszą je szanować. Wiąże je zobowiązanie do przekazania określonych kompetencji Unii Europejskiej. Gdy Unia wykonuje te kompetencje w zgodzie z Traktatami i Kartą Praw Podstawowych UE, przepis prawa unijnego ma pierwszeństwo przed przepisem prawa krajowego”. A co, gdyby UE „niepoprawnie wykonywała kompetencje”? Nic, bo o wszystkim decyduje TSUE i przez przypadek nie zdarza się, aby UE cokolwiek wykonywała niepoprawnie, nawet kiedy robi coś na rympał i wbrew traktatom.
Koen Lenaerts oświeca, że „Unia Europejska jest wspólną strukturą rządzenia i autonomicznym źródłem prawa. Ta przestrzeń prawna tworzy reguły, które są wspólne we wszystkich państwach członkowskich, to znaczy takie same w całej Unii. A fortiori, zasady i wartości, na których zbudowane są te reguły, również są wspólne. Z kolei Trybunał Sprawiedliwości UE to wspólny organ sądowy, który wyjaśnia te reguły przez interpretację w wyrokach i zapewnia, że wszystkie państwa członkowskie są traktowane na równi”. W deklaracjach prezesa TSUE i jego przyjaciela Marka Safjana zapewne, ale w praktyce niekonieczne, skoro między równością Polski i Niemiec istnieje jednak wielka różnica. Zapewne wynika ona z „interpretacji istniejących reguł”, a przecież Trybunał Sprawiedliwości UE tylko „interpretuje istniejące reguły”.
Jeśli „politycy uważają, że niektóre reguły UE nie są właściwe, powinni reagować w odpowiedni sposób na poziomie UE”, czyli „występować z inicjatywą prawodawczą i proponować nowe przepisy oraz nowelizacje tych już obowiązujących”. Ale te obowiązujące okazują się doskonałe, gdy na przykład pozwalają, po stosownym naciągnięciu, dzielić państwa członkowskie na lepsze i gorsze, więc nowi członkowie mogą się …ć, a nic nie wskórają, nawet gdyby mieli po stokroć rację. Teoretycznie, „kiedy państwo należy do UE, musi być postrzegane jako przestrzegające tych samych podstawowych wartości, co pozostałe państwa członkowskie. Nie chodzi o zagarnianie władzy, ani o piętnowanie jakiegoś konkretnego państwa członkowskiego za wygłaszanie krytyki. Chodzi po prostu, żeby system działał”. Pod warunkiem, że podstawowe wartości mieszczą się w liberalno-lewicowym kanonie (paradygmacie), a dodatkowo są okraszone ideologią postępu.
Sądy krajowe powinny być oczywiście niezależne. A „niezależność to wolność od wszelkich form zewnętrznego nacisku. Nie tylko ze strony partii rządzącej czy władzy ustawodawczej i wykonawczej, ale także świata finansów, gigantów branży technologicznej, związków zawodowych, czy innych grup nacisku. A po drugie, to niezależność wewnętrzna. Sędzia musi zachować taki sam dystans do obu stron sporu. Nie może mieć nawet najmniejszego osobistego interesu w tym, żeby jedna ze stron wygrała albo przegrała sprawę”. W Polsce sądy są oskarżane o zależność od władzy ustawodawczej i wykonawczej, choć „nawet dzidzi to widzi”, że faktycznie są zależne od politycznej opozycji oraz sędziowskich i generalnie prawniczych stowarzyszeń w Polsce i za granicą. A sędziowie należący do Iustitii czy Themis z definicji nie mają najmniejszego osobistego interesu, czemu dają wyraz nie wychodząc z telewizyjnych studiów, gdzie debatują jak politycy i nie omijając żadnej manifestacji czy ulicznego protestu. Prezes Koen Lenaerts przekonuje, że „sędziowie nie powinni się wypowiadać, za pomocą medium jakiegokolwiek rodzaju, w sposób, który negatywnie wpływa na postrzeganie ich bezstronności przez opinię publiczną. Jednak nie zakazuje im to wyjaśniania, czym są podstawowe standardy praworządności”. I oczywiście w Polsce wyłącznie wyjaśniają standardy praworządności, nawet na nanosekundę nie włączając się w polityczne debaty, przez co opinia publiczna ma do nich bezgraniczne zaufanie i nigdy nie podważała ich bezstronności, która jest po prostu legendarna.
Niezależność i niezawisłość zależy od „sposobu, w jaki wybierani są sędziowie”. Dlatego „jest niepożądane, żeby co do tego istniały poważne spory w środowiskach prawniczych w państwach członkowskich UE”. A w związku z tym „nie ma nic złego w tym, że parlament dokonuje wyboru sędziów, dopóki istnieje wymóg większości kwalifikowanej, na przykład większości 2/3. Zazwyczaj samo to jest już gwarancją wypracowywania konsensu. Z drugiej strony, wymóg zwykłej większości jest zarzewiem potencjalnych konfliktów”. Wzorcowo jest wiec w Niemczech, gdzie „partie polityczne wskazują kandydatów do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego. Ale żeby kandydaci zostali wybrani sędziami, musi ich poprzeć parlamentarna większość kwalifikowana 2/3. Taki system kieruje na wypracowywanie konsensusu. Sędziów zaprzysięga się na pojedynczą, dwunastoletnią kadencję i działają oni w pełni niezależnie”. W Polsce kandydaci do Trybunału Konstytucyjnego są wybierani zwykłą większością od początku istnienia TK, ale to jest złe tylko wtedy, kiedy rządzi PiS. A nawet większość kwalifikowana, na przykład 3/5 przy wyborze sędziów członków Krajowej Rady Sadownictwa, jest zła za rządów PiS. W Belgii dobrze jest za to, jeśli sędziowie uzyskali poparcie większości kwalifikowanej w parlamencie.
Dobrze, że prezes Koen Lenaerts oświecił Polaków w kwestii tego, jakie prawo jest nadrzędne i dlaczego unijne, co to są wspólne europejskie wartości i dlaczego liberalno-lewicowe, dlaczego w UE wszyscy są równi, tylko niektórzy równiejsi oraz co to jest niezależność sądów i niezawisłość sędziów w Polsce i gdzie indziej. Dzięki temu trudno będzie mieć złudzenia w związku z kolejnymi etapami grillowania Polski pod rządami PiS. A wówczas władza ustawodawcza i wykonawcza nigdy nie ma racji, także prawnych. A sędziom te władze mogą skoczyć, skoro TSUE oraz instytucje UE zawsze przyznają im rację w ramach wspólnej europejskiej rodziny oraz wspólnych wartości. Wspólnych dla przyjaciół wolności, bowiem jej ciemnogrodzcy wrogowie mogą tylko się gonić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/485177-prezes-tsue-oswieca-demokratyczna-wiekszosc-w-polsce