Dziś o północy Wielka Brytania opuści Unię Europejską. Przynajmniej na obecną chwilę – na zawsze. Po 47 latach członkostwa. Z tej okazji niektórzy – tak jak burmistrz Londynu Sadiq Khan - przekonują świat, że Zjednoczone Królestwo wciąż jest europejskie. Pro-unijne ugrupowanie o bardzo stosownej nazwie (opisującej dobitnie jego stan umysłu) „Led By Donkeys” (Prowadzeni przez osły) wyświetlało dziś przez cały dzień na gigantycznym ekranie nad skałami w Dover wiadomości m.in. od weteranów II wojny światowej w których ci zapewniali, że wciąż są Europejczykami.
Nie wiem kiedy w niektórych umysłach zrodził się pomysł, że Europa to Unia Europejska a Unia Europejska to Europa. A poza nią istnieją tylko dzikie, barbarzyńskie hordy i rozpacz. Brytyjczycy nie zostali mianowani na Europejczyków ani adoptowani. Nikt nie wynegocjował ich europejskości. Nikt nie ma takiej zasługi. Europa to oni, to my. Instytucje są przejściowe. Unia Europejska to wyłącznie instytucje, i to tę instytucjonalne ramy Londyn teraz opuszcza. O ile wiem Wielka Brytania ani geograficznie ani kulturowo się z Europy nie wypisała.
Wielki lament unosi się też w Brukseli, i to już od kilku dni. Jakiż to „smutny dzień” (główny negocjator UE ds. brexitu Michel Barnier). Jakiż ci Brytyjczycy głupi, jak to pożałują swojej decyzji. Oczywiście okres przejściowy będzie trudny. Londyn będzie musiał wynegocjować umowę handlową z Brukselą, co nie będzie łatwe, a czasu jest mało, bo tylko do końca roku. Gospodarka brytyjska może początkowo ucierpieć, szykują się tez problemy ze Szkocją i Irlandią Północna (dalej objętą unią celną), które Boris Johnson będzie musiał rozwiązać. Premier Szkocji Nicola Sturgeon już marzy o kolejnym referendum niepodległościowym i o powrocie na łono matki Unii.
Długofalowo na odejściu Londynu straci jednak głównie Bruksela. To ogromny cios dla europejskiego projektu. UE opuszcza druga co do wielkości gospodarka, i szósta na świecie. Potęga atomowa i ważny partner w NATO. Miała być dalsza, pogłębiona integracja, a jest brexit. I nie słychać nawet odrobiny samokrytyki płynącej z Brukseli, choć byłaby ona bardziej niż wskazana. Bo unijne elity miały szansę, i to nie raz, by brexitowi zapobiec. Ale wszystkie zastrzeżenia brytyjskie wobec - najpierw unii walutowej jako politycznego projektu (szczególnie w chwili kryzysu finansowego), a potem polityki migracyjnej, wyroków TSUE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (w kwestii choćby deportacji kaznodziei nienawiści) zostały zignorowane. Brytyjczycy się zorientowali, że unijni partnerzy są gotowi podejmować nad ich głowami decyzje. Pogłębiona integracja polityczna i tak nigdy nie miała poparcia na wyspach. Proponowne przez Davida Camerona w 2015 r. reformy zostały en bloc odrzucone. Tym samym Unia straciła strategiczne ważny kraj członkowski, płatnika netto do unijnego budżetu, który wprawdzie nie chciał pogłębionej integracji politycznej, ale był gotów do głębszej integracji gospodarczej.
Postawa Brukseli podczas negocjacji brexitowych jeszcze pogorszyła sprawę. Chęć zrobienia z Londynu negatywnego przykładu, mającego odstraszyć innych potencjalnych buntowników, doprowadziło do radykalizacji zwolenników wyjścia Londynu z UE i zmniejszyło szanse na „miękki brexit”. Konsekwencją były trzy lata niepotrzebnej szarpaniny, podczas których nieudolna Theresa May miotała się od ściany do ściany, oddając de facto władze parlamentowi w Westminster. Wszystko niestety wskazuje na to, że ta postawa UE zostanie podtrzymana podczas negocjacji umowy handlowej z Londynem. Stary, dobry protekcjonizm zapewne weźmie górę nad zdrowym rozsądkiem. Wielka Brytania opuszcza wprawdzie Unię, ale brexitowa epopeja jeszcze nie dobiegła końca. Na taryfę ulgową Brytyjczycy nie maja co liczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/484985-brexit-stal-sie-faktem-a-ue-wciaz-nie-stac-na-samokrytyke