Czasem pojawiają się mniej lub bardziej widoczne złudzenia na temat możliwych zmian mentalności w szeroko rozumianym obozie III RP. Kiedy Borys Budka mówi, że nie miałby problemu z ulicami Lecha Kaczyńskiego czy Anny Walentynowicz w Warszawie (i jest gotów lobbować za pomysłem u prezydenta Trzaskowskiego), kiedy Tomasz Siemoniak mówi o Lechu Kaczyńskim jako „bohaterze”, wydaje się, że coś drgnęło. Niezależnie od tego, jak wiele irytacji takie głosy wywołują wśród twardego elektoratu PO.
Trudno będzie odbierać gesty dobrej woli (nawet jeśli realnie nie zmieniłyby rzeczywistości i pozostały na poziomie słów i deklaracji) jako rzeczywiste, skoro prawdziwie nadającymi ton wciąż są raczej polityczni zadymiarze. Politycy Platformy mogą po stokroć powtórzyć, że wyciągnęli lekcję z roku 2015, że trzeba zacząć słuchać ludzi, jeśli jednak dalej ton nadawać będą harcownicy pokroju Klaudii Jachiry czy „Gazety Wyborczej”, trudno będzie o wiarygodność zwrotu.
Czy się to nowemu przewodniczącemu PO podoba, czy nie, wszystkie tego rodzaju wybryki idą na konto Platformy i szerzej: całej opozycji. Robią swoje lata zaniedbań, pozwolenia wejścia na głowę (a czasem i na listy wyborcze) przez wszystkowiedzące gadające głowy, które poza pogardą dla społeczeństwa nie mają zbyt wiele do zaproponowania.
Przykład z disco-polo tak ostro potraktowanym przez rozmówców „Wyborczej” jest zresztą szerszy. I nie chodzi o gust muzyczny, bo z faktu, że jeden woli premierę w Teatrze Telewizji, a drugi czeka na premierę filmu „Zenek” nie wynika jeszcze zbyt wiele. To powracające jak mantra demonstracyjne okazywanie wyższości nad innymi. I żeby było jasne: to równie szkodliwe podejście co uświęcanie dziś tego rodzaju rozrywki i stawianie jako obowiązujący wzór.
Chodzi o podejście i mentalność, co objawia się w regularnie powtarzającym się zjawisku: gdy PiS zaczyna mieć pod górkę, obóz „dobrej zmiany” łapie zadyszkę i wygląda na tracący paliwo bolid, do gry wchodzą: „Gazeta Wyborcza” i jej eksperci, autorytety i celebryci (vide Marian Opania opowiadający o tym, że wyborca PiS jest „albo durniem, albo wyrachowanym łajdakiem, sprzedawczykiem”), wreszcie happenerzy w stylu posłanki Jachiry. Dopóki Platforma nie zerwie jednoznacznie z tego rodzaju środowiskiem - na co się nie zanosi - nie ma szans na trwałe przełamanie szklanego sufitu, a opowieści o powrocie do źródeł, korzeni i czego tam jeszcze można włożyć między bajki. Zauważają to zresztą niektórzy politycy PO, którzy albo przestrzegali w kampanii na szefa PO przed „słuchaniem nadredaktorów” jako ostatecznego głosu w dyskusji, albo jak Paweł Zalewski zwracający uwagę na inny aspekt zjawisk, które sygnalizujemy.
Tym bardziej, że wyborcy PO to też wielonurtowy szereg: można ich spotkać i w kościołach, i na czarnych marszach, i w filharmonii, i na pielgrzymkach, i na koncertach disco-polo. W różnych odsetkach, ale jednak: odcinanie się od części z nich, z ledwo ukrywaną pogardą, to droga donikąd.
Zwolennicy disco-polo dominują wśród wyborców PiS - jest ich 77 proc.; 12 proc. wyborców tej partii jest niechętne temu rodzajowi muzyki. Wyborcy Koalicji Obywatelskiej są podzieleni niemal po równo - 43 proc. akceptuje disco-polo, a 47 proc. nie akceptuje
— pisaliśmy przy okazji badania Social Changes dla wPolityce.pl.
Trudno jednak zerwać z własnym DNA, oduczyć się reakcji i odruchów bezwarunkowych. Długa droga przed partią Budki, by odinstalować tego wirusa. Tym bardziej, że nie ma pewności, czy ten wirus dawno nie przejął już całego systemu tej partii.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/484871-czy-budce-wystarczy-odwagi-by-zmienic-dna-platformy