Zaczynają się dwie uroczystości związane z obchodami 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Pierwsza, zgodnie z tradycją i historycznym uzasadnieniem, odbywa się w Polsce ze szczególnym uwzględnieniem miejsca dawnego obozu; druga – w izraelskim, poświęconym Holokaustowi, instytucie Yad Vashem finansowana jest przez związanego z Putinem, rosyjskiego oligarchę Wiaczesława Kantora. Przedsięwzięcie to ma instrumentalnie polityczny charakter. Do zabrania na nim głosu zaproszono prezydentów Izraela, Rosji, Niemiec i Francji, ale odmówiono go prezydentowi Polski. Nie sposób postrzegać decyzji tej w oderwaniu od wystąpień Putina, który w grudniu oskarżył Polskę o współudział w Holokauście.
Naturalnie scenariusz uroczystości w Yad Vashem zaplanowany został przed napaściami Putina, co potwierdza tylko fakt, że wystąpienia prezydenta Rosji nigdy nie są przypadkowe czy emocjonalne – to zawsze zimno rozrysowane elementy strategicznego planu. Pisałem już w artykule „Holokaust i polityka polska”, że jest to kremlowska próba uczynienia z Polski wspólnika zagłady Żydów, aby w ten sposób zniszczyć jej prestiż. To istotny element działań przeciw krajowi, który stoi na przeszkodzie odbudowy rosyjskiego imperium. Moskiewska propaganda odwołuje się w tej mierze do specyficznej żydowskiej pamięci Holokaustu, którą należy rozumieć, co nie znaczy akceptować; do stanowiących dużą grupę mieszkańców Izraela, indoktrynowanych w szkołach ZSRS imigrantów z tego państwa, i wreszcie interesu Jerozolimy, dla której Rosja może być ważnym, chociaż taktycznym sprzymierzeńcem w krwawym puzzlu Bliskiego Wschodu.
Przy zaproponowanych mu warunkach polski prezydent miał tylko jedno wyjście: bojkot obrażających Polskę ceremonii. Udział w nich byłby przyznaniem racji Putinowskiej propagandzie.
Rozumieją to międzynarodowi obserwatorzy, w tym nie zawsze przychylni naszemu krajowi komentatorzy izraelscy. Poza generalnie kontrolowanymi przez Putina mediami rosyjskimi z największą krytyką Andrzej Duda spotkał się ze strony… polskiej opozycji.
Walka o prawdę historyczną, która w tym wypadku gwarantuje dobre imię narodu, powinna być imperatywem wykraczającym poza interesy partyjne. Powinna być… Jeśli jednak tak się nie dzieje, warto wskazać tych, którzy przekraczają elementarną wspólnotową lojalność. Zajmę się jednym przykładem, ale zachęcam czytelników, aby uzupełniali go we własnym zakresie.
„Prezydent nie pojedzie do Yad Vashem. To zła wiadomość. Obowiązkiem prezydenta jest być tego dnia w Jerozolimie. Światowe Forum Holokaustu to wspomnienie tragicznej historii polskich i europejskich Żydów. Urażona duma jest dla Andrzeja Dudy ważniejsza niż pamięć milionów ofiar”
— oto wpis kandydata na prezydenta (!) lewicy Roberta Biedronia.
To, że nie będzie on prezydentem, nie ma w tym momencie większego znaczenia. Kariera w polityce polskiej kogoś, kogo jedynym programem jest orientacja seksualna, wystarczy, aby zadumać się nad zainfekowaniem życia publicznego również w naszym kraju. Nie można mu odmówić marketingowych zdolności, innych nie sposób uświadczyć. Zademonstrował je jako prezydent Słupska, co owocowało radykalnym zadłużeniem miasta. Nawet pedofilia, którą, jeśli chodzi o Kościół katolicki, niezwykle się oburzał, w podległej mu instytucji kwitła w najlepsze. Proceder taki uprawiał miejski nauczyciel tańca w Słupsku, a wprawdzie Biedroń twierdził, że zareagował na wiadomości o tym z całą stanowczością, ale okazało się to nieprawdą.
Kłamstwa i niedotrzymywanie zobowiązań to zresztą specjalność tego osobnika. Startując do PE z listy stworzonej przez siebie (wygląda na to, że w tym celu) Wiosny, zobowiązał się, że po uzyskaniu mandatu zda go, aby zająć się polityką krajową. Mandatu nie zdał, natomiast w PE rozpowszechniał skutecznie kłamstwa na temat projektu ustawy „Stop pedofilii”, która zgodnie z jego wyjaśnieniami domagała się drakońskich kar za seksualną edukację. Zrobił to na tyle skutecznie, że Polska została oficjalnie potępiona, chociaż rządowego projektu nie było, a inicjatywa społeczna o tej nazwie zasadniczo różniła się od tego, co opowiadał o niej Biedroń.
Jego wypowiedź na temat polskiego prezydenta jest znamienna. To nie ambicje Dudy uniemożliwiają mu przybycie do Yad Vashem, ale odpowiedzialność za dobre imię naszego kraju, rzecz, która wydaje się zupełnie obca jego krytykowi. Utożsamienie Światowego Forum Holokaustu z pamięcią o tej zbrodni jest więcej niż zwykłym kłamstwem.
Problemem jest to, że w podobnym tonie wypowiedziało się wielu polityków opozycji: Hanna Gronkiewicz-Waltz, Rafał Trzaskowski i inni oraz towarzysząca im dziennikarska klaka. Czy można nazywać ich inaczej niż rzecznikami Putina?
Felieton ukazał się przed Światowym Forum Holokaustu w Jerozolimie. Został opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 4/20
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/484117-polscy-rzecznicy-putina