Gdyby rządy jakichkolwiek „oświeconych” - filozofów, profesorów, ideologów, prawników - były gwarancją praworządności i szczęścia narodów, świat nie doświadczyłby wielu tragedii, a pisma Platona wystarczyłyby za konstytucje. Ale już wiemy, że jest odwrotnie - władza i poczucie siły, przekonanie o własnej misji i nadrzędności w stosunku do obywateli, przedkładanie ideologii ponad rozsądek, przynoszą nieszczęścia. I dlatego potrzebna nam demokracja, która zawiera w sobie prawo do korekty funkcjonowania nawet najbardziej uświęconej autorytetem grupy.
Jeżeli to prawo zostanie utracone, demokracja staje się fikcją. Rząd prawa nie polegają bowiem na rządach prawników, nie dają im mocy samoreprodukcji władzy, nie pozwalają używać siły wyroków i werdyktów tam, gdzie nie jest to precyzyjnie określone prawem. Rządy prawa to postępowanie w ramach prawa i uznawanie istnienia innych ośrodków władzy, szanowanie wpływu jaki daje im Konstytucja.
Grupa trzymająca władzę w polskim sądownictwie właśnie te wszystkie zasady postanowiła odrzucić, uznając siebie za superrząd, superparlament, superprezydenta. Zrobili to, nazwijmy sprawę po imieniu, bo kolejne z rzędu wybory poszły nie po ich myśli. Wybrano nie tych z którymi są po imieniu. Rządy sprawują ci, którzy obiecali spełnić postulaty wyborców i dokonać korekty niewydolnego i niesprawiedliwego, w za dużym stopniu też wciąż postkomunistycznego, wymiaru sprawiedliwości. I czynią to w ramach i zgodnie z obowiązującym systemem prawnym w Polsce.
Patrząc na to wszystko można zapytać: po co nam wybory, skoro mamy sędziów, w tym tak wielu z wielkim dorobkiem w okresie komunistycznego reżimu?
Nie ma w państwie prawa siły, nie ma ust profesorskich, które by miały moc dowiedzenia, że sędziowie Sądu Najwyższego mają prawo decydować, czy nominacje sędziowskie dokonane przez prezydenta RP są właściwe. To samo dotyczy konstytucyjności ustaw, bo od tego jest Trybunał Konstytucyjny. A sędzia z Olsztyna nie ma prawa zajmować się lustrowaniem kolegi powołanego w późniejszym niż on okresie, w innym układzie politycznym.
Szokuje łatwość z jaką przyjmuje się unijną ingerencję, kosztem elementarnej suwerenności państwa polskiego (interwencja na poziomie projektów ustaw!), smuci pycha i pogarda z jaką przedstawiciele elity sędziowskiej mówią o politykach z silnym mandatem demokratycznym, próbujących zrobić coś z morzem nieszczęść jakie wylewa się z sądów, z tą obrazą sprawiedliwości jaką jest kastowe krycie każdego, nawet pedofilskiego, zarzutu wobec kolegi.
CZYTAJ: Strzembosz atakuje ministra Ziobrę: „Patrzę na to z zawstydzeniem, że można takie rzeczy wypowiadać”
Profesor Adam Strzembosz, który ma na sumieniu zaniechanie dekomunizacji sądownictwa, mówi o obecnym ministrze sprawiedliwości:
To wstyd, żeby absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego tak opiniował bardzo ważne w skali całej Europy orzeczenie Sądu Najwyższego.
Czyli wracamy do punktu wyjścia: wypowiadać się mogą tylko profesorowie prawa i sędziowie, a o tym, kto może zostać profesorem prawa lub sędzią będą decydować wyłącznie inni profesorowie prawa i sędziowie. Czysty układ zamknięty.
Państwo rządzone wyłącznie przez sędziów, to nie demokracja, ale dyktatura ubrana w prawnicze i europejskie szatki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/483979-panstwo-rzadzone-wylacznie-przez-sedziow-to-nie-demokracja