Załóżmy, że to jest zamach stanu. Załóżmy, że celem reformy sądownictwa „jest autorytarny folwark prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego”, jak pisze patetycznie dziś publicysta Gazety Wyborczej. Może nie jest to tak romantyczne rozdzieranie szat, jak u mistrza patosu, godnego notabene prawicowej narracji z lat 2007-2015, Kurskiego Jarosława. Jednak i pan Imielski, pisząc, że „Maski opadły” godnie wpisuje się w narracje Polaka, który przegrał pięknie i krwawo kolejne powstanie.
No i załóżmy, że ma Pan Imielski rację. Tak jak mają ją Tomasz Lis, Ireneusz Krzemiński, Magdalena Środa i nawet Jak Hartman. No dobre, przegiąłem. Bez Hartmana na końcu. Na potrzeby tego tekstu przyznajmy, że maski opadły i trwa zamach stanu, prowadzony przez Kaczyńskiego, który dwukrotnie wygrał z największym w historii wyborów w III RP poparciem, i mimo to wprowadza autorytaryzm. W rytm krytyki opozycyjnych mediów, których jest więcej niż prorządowych, Kaczyński realizuje plan zbudowania czegoś, co już dawno (chyba w prehistorycznych czasach Palikota nawet) posłanka Senyszyn nazwała „kaczyzmem”.
Gdzie liczne protesty na ulicach przeciwko autorytarnym zapędom? Zapomnijmy o tym, że akurat w obronie polskiego wymiaru sprawiedliwości masy na ulicę nie wyjdą, z uwagi na to jak ten system przez lata wyglądał. No, ale jednak można spodziewać się wzmożenia, skoro do protestów nawołują przedstawiciele partii politycznych, na które razem oddano głosów niewiele mniej niż na PiS. Gdzie więc miliony tych wyborców na ulicach?
Spokojnie, nie uważam, że oni też wierzą w sens zmian, jakie przygotowuje w sądownictwie PiS. Nie oceniam nawet w tym tekście sensu tych reform. Natomiast warto zwrócić uwagę na to dlaczego protesty przeciwko tym zmianom gromadzą garstkę (w porównaniu choćby do pierwszych marszów KOD czy „czarnych protestów”) Polaków na ulicach.
Tak się właśnie kończy krzyczenie, że wilk nadchodzi, gdy go w rzeczywistości nie ma w lesie. Tak się kończy krzyk, że pożar, choć jest tylko strzelająca gałązka w ognisku. Ileż to słyszeliśmy krzyków „precz z Kaczorem-dyktatorem” na początku poprzedniej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy. Ileż to było histerii i płaczu, że koniec wolności, UE nas wywali a Putin zawiąże sojusz z Kaczyńskim (przypominam, że przed wyborami w 2015 roku mówiono, że będzie wojna z Rosją przez rusofobię Kaczyńskiego). Ba, w imię wojny z dyktaturą prawicową skakał nawet były prawicowy bogeyman Wyborczej, czyli Roman Giertych.
Nie chcę mi się już nawet przypominać wzmożenia, jakie panowało na marszach KOD. Dyktatura był odmieniana na nich na wszelkie możliwe sposoby, a na barykadach stawali bohaterowie Solidarności, wspominający z sentymentem swoją młodość ze styropianu. Zawsze myślałem, że najbardziej patetyczne i przy tym infantylne hasła padają na prawicowych marszach, gdy rządzi „dyktatura” liberałów. KOD pokazał, że w tej dziedzinie wygrywają leśnie dziadki z szałasu na napisem śp. Unia wolności.
No i teraz wyobraźmy sobie, że zmiany w sądownictwie są początkiem autorytaryzmu. Ja jestem w sporej mierze libertarianinem i nie ufam z zasady żadnej władzy państwowej, więc mogę spokojnie postawić taką hipotetyczną tezę w tym tekście. Nikt nie będzie walczył z tym narodzeniem autorytaryzmu. Wiecie dlaczego, drodzy liberałowie? Bo zanudziliście swoją histerią w nieodpowiednim czasie. Bo jeździliście na Maderę, na narty i śpiewaliście kretyńskie pioseneczki w czasie, gdy nawet wasi żołnierze zmartwychwstawali po policyjnych kulach, w apogeum walki z „reżymem”. No, więc jak naprawdę nadejdzie reżym, słuchać nikt nie będzie. To jest tak proste.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/483940-zalozmy-ze-prawica-rzeczywiscie-wprowadza-autorytaryzm