Niezależnie od tego, jak będziemy interpretować prawno-polityczny spór wokół uchwały trzech izb Sądu Najwyższego, nie ulega wątpliwości, że jesteśmy bardzo blisko momentu, w którym przeciąganie liny między sędziami, prawnikami i politykami stanie się bezpośrednim (a nie tylko publicystycznym czy wyborczym) problemem wielu Polaków.
Klincz wokół forsowanych zmian w sądownictwie schodzi na poziom zwykłych ludzi - ich rozpraw przed sądami, stabilności wydawanych wyroków i pewności co do bardzo konkretnych kwestii związanych z codziennością. Nie mam pojęcia, czy ewentualna złość będzie nakierowana raczej na sędziów, którym przypisze się dążenie do anarchizacji wymiaru sprawiedliwości, czy na polityków, którzy za sprawą takich czy innych narzędzi nie potrafią uregulować całej sprawy.
Nie mam jednak wrażenia, by którakolwiek ze stron miała jakiś długofalowy plan, jak wyjść z tego klinczu. Rządzący z jednej strony przekonują (kierownictwo MS), że uchwała nie ma mocy prawnej i można na nią nie reagować, z drugiej premier kieruje jednak tę sprawę do zbadania przez Trybunał Konstytucyjny (tutaj wracają pytania o kompetencje TK w tej dziedzinie), a sędziowie - na razie nieliczni, ale przecież to może zaraz być lawina - odraczają swoje rozprawy w związku z uchwałą. Z kolei kolejnym sędziom w SN coraz wyraźniej mniej zależy na trudnościach w codziennej pracy sądów, jakie przyniosą ich uchwały, a coraz bardziej na politycznym udowodnieniu, że są górą, przeforsują swoje interpretacje i obronią status quo. Nawet jednak jeśli przyjąć (ku czemu sam się skłaniam), że uchwała trzech izb SN to niebezpieczna furtka do otwarcia olbrzymiego chaosu w polskich sądach, to trzeba rozważyć problem związany z praktycznymi skutkami tej uchwały. Ot, choćby adwokaci będą robić wiele, by poprawić status reprezentowanej przez siebie strony, na przykład kwestionując skład orzekający - jeśli nie w trakcie rozprawy, to już po wyroku - w ramach apelacji.
Albo więc mamy złamanie prawa, które pociąga za sobą szereg wniosków dyscyplinarnych wobec sędziów, którzy chcą posiłkować się uchwałą przyjętą „z rażącym naruszeniem prawa”, albo uznajemy, że w zasadzie to mimo tego całego bałaganu trzeba się jakoś dogadać - by nie potęgować i tak sporego chaosu wokół całej historii. Na pełne zwarcie kursu rządzących raczej nie będzie. Czy możliwe jest więc dogadanie się? A jeśli tak, to w jaki sposób? Nie wiem. I chyba nikt za bardzo tego nie wie. Planu B nie ma ani strona sędziowska, która zapewne dążyłaby najchętniej do powrotu do KRS wybieranej przez samych sędziów w ramach własnej korporacji zawodowej (rządzący na to nie pójdą), ani przedstawiciele rządzących, wydający się zaskoczeni takim obrotem spraw. Obrotem, który przecież można było przewidzieć.
Dopytywałem dziś w radiowym poranku Siódma9 ministra Pawła Muchę z Kancelarii Prezydenta o status sędziów wybranych przez KRS:
Ten aspekt, o którym pan mówi, też musi być rozważony i rozstrzygnięty. Nie wykluczam też sytuacji takiej, że tu jest potrzeba jakiejś refleksji nad inicjatywą ustawodawczą
— ocenił pan minister.
Jakiej refleksji? Na razie nie wiadomo.
Nawet jeżeli stoi się bardzo wyraźnie po stronie przepisów, to jest materia do ucięcia wszystkich wątpliwości. Będziemy we współdziałaniu z MS oczekiwać aktywności rządu w tym zakresie, jak sprawę uporządkować. (…) Powiem szczerze: zupełnie przekracza moje wyobrażenie to, że taka uchwała została podjęta
— powiedział Paweł Mucha.
Na poziomie politycznym - nie ma co kryć, że uchwała trzech izb SN, a już na pewno jej uzasadnienie ma takie motywy - chodzi też zapewne o maksymalnie dużą presję na Andrzeju Dudzie. Jeśli bowiem urzędujący prezydent nie przedłuży swojej misji o kolejne pięć lat, jego następca z całą pewnością będzie blokował nominacje sędziów, które podeśle Krajowa Rada Sądownictwa wybrana przez parlament, a nie przez sędziów. Pat, klincz, złapał Kozak Tatarzyna… - to pierwsze, co rzuca się na myśl. Trzymać więc tak długo, by doszło do zmiany władzy - najbliższa okazja w maju, więc i presja jest silniejsza.
Być może pewnym momentem z szansą na przełamanie będzie sprawa wyboru nowego I prezesa Sądu Najwyższego. Tutaj bowiem - jak wskazał jeden z orzekających wczoraj sędziów, rzecznik SN Michał Laskowski - nawet według czwartkowej uchwały nie zmienia się wiele, jeśli chodzi o status sędziów wskazanych przez KRS wybraną na nowych zasadach.
Nie podważamy statusu tych sędziów, wobec tego wniosek jest prosty: oni będą nadal członkami zgromadzenia, dokonywać wyboru kandydatów na I prezesa, mogli sami takimi kandydatami być, będą mogli być członkami kolegium, otrzymywać wynagrodzenia, no i będą mieć te wszystkie cechy sędziego. Te wszystkie rozwiązania dot. pozostałych sędziów będą także ich dotyczyć.
Na marginesie całej sprawy - warto odnotować tak kuriozalne przypadki jak choćby ten opisany przez ministra Marcina Warchoła. I znów - sędziowie SN zapewne powiedzą, że to wina przepisów pisanych przez ziobrystów, a nie sędziów. Efekt jednak jest, jaki jest, a pytania o niechęć środowiska sędziowskiego do poddania się jakiejkolwiek sprawnej instytucji pilnującej dyscypliny będą wracać - i trudno się takim pytaniom dziwić, biorąc pod uwagę liche dane statystyczne z dyscyplinarnych spraw w ostatnim 30-leciu.
Z pewnością cała skomplikowana i wielopiętrowa sprawa będzie przedmiotem analiz, dyskusji tęgich głów w Pałacu, ministerstwach i innych instytucjach. Słyszałem plotki o projektach ustaw, które miałyby „wziąć głodem” SN, drastycznie ograniczając finansowanie, o jeszcze jednej legislacyjnej próbie uregulowania kształtu i składu izb w Sądzie Najwyższym (nowy porządek szybko nie byłby zakwestionowany), wreszcie o pomyśle na jakiś okrągły stół. Żadna z tych propozycji nie wydaje się jednak przesadnie realna - przynajmniej na dziś. I dlatego zapewne będziemy świadkami pełzającego, powolnego osuwania się w trudny dla zwykłych obywateli stan - a skala tego zjawiska będzie zależeć od dobrej woli (lub jej braku) poszczególnych sędziów, prezesów sądów, adwokatów i pracowników niższego szczebla.
No chyba, że któraś ze stron odpuści, a interesy korporacji, broniącej prawa do wyboru spośród siebie członków KRS i kontrolowania wymiaru sprawiedliwości uda się pogodzić z zamiarami władzy ustawodawczej i wykonawczej - w gruncie rzeczy to bowiem bardzo naturalny spór o zakres wpływów każdej z władz. Na razie się jednak na żaden kompromis (lub choćby jego namiastkę) nie zanosi, a my wszyscy zaczynamy kolejne okrążenie tego sporu - tym razem schodzące już z poziomu politycznego i prawnego na aspekt codziennych spraw Polaków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/483799-klincz-i-pat-spor-wokol-sadow-schodzi-na-poziom-nizej