Stanowisko demokratycznych kongresmenów z USA nie ma żadnego znaczenia dla stosunków Polski ze Stanami Zjednoczonymi
— mówi portalowi wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog, amerykanista, wykładowca akademicki.
wPolityce.pl: Poseł KO Sławomir Nitras nazywa prezydenta „Brunatnym Andrzejem”. Głowę państwa atakuje również m. in. posłanka Lewicy Anna Maria Żukowska i sędzia Jarosław Ochocki. To normalne działania opozycji?
Artur Wróblewski: Te ataki przekraczają pewną czerwoną linię, tego, co stosowne i niestosowne. Takie komentarze adresowane do prezydenta, tak naprawdę nie są atakiem na Andrzeja Dudę, ale na urząd prezydenta. Ten urząd powinien podlegać szczególnej ochronie, niezależnie od tego, kto go sprawuje. Prezydenta na urząd wybierają obywatele. Politycy powinni dawać dobry przykład i wyznaczać wysokie standardy dyskursu politycznego, jeżeli mamy mieć społeczeństwo, które będzie społeczeństwem ludzi o dużej świadomości i kulturze politycznej. Czasami wydaje się, że społeczeństwo ma wyższą kulturę niż poszczególni politycy, którzy są częścią pewnej klasy politycznej. Politycy powinni być grupą elitarną pod względem zachowań i wyznaczanie pewnych standardów. Niestety obserwujemy w tej chwili dużo rzeczy, które są niestosowne po stronie opozycji. Ona wydaje się być sfrustrowana porażkami w ostatnich latach i wylewa te swoje żale nie tylko poza granicami kraju, ale i w kraju. Opozycja próbuje mobilizować ośrodki zagraniczne przeciw Polsce ale również przekracza czerwoną linię, jeżeli chodzi o kulturę polityczną dyskutowania o różnicach, które przecież w każdym kraju są.
Wszędzie jest opozycja, nie wszędzie działa tak, jak w Polsce.
W każdym kraju jest opozycja, ale nie w każdym kraju jest wulgarna, niestosowna i klientelistycznie nastawiona do zagranicy. A niestety w Polsce stało się to pewnego rodzaju normą opozycji, który przypomina nam siłą rzeczy XVIII wiek, kiedy powstały w Polsce pewne uwarunkowania dla polityki klientelistycznej.
Do chóru atakujących prezydenta dołączył Robert Biedroń. Obarcza prezydenta Dudę i obóz rządzący winą za to, że prezydent nie wystąpi w Yad Vashem. Słuszny zarzut Biedronia?
Robert Biedroń jest politykiem, którego raczej należy postrzegać jako część klasy polityków międzynarodowych. Z uwagi na to, że stoi za nim lobby o charakterze międzynarodowym, europejskim, a nie polskim. Chodzi o grupę progresywnych polityków o bardzo permisywnym i liberalnym nastawieniu. Bedroń przewodził debacie w listopadzie 2018 r. w Parlamencie Europejskim na temat LGBT, gdzie mówił o dyskryminacji środowisk homoseksualnych w Polsce i rozmijał się z prawdą. Twierdził, że w naszym kraju są restauracje, do których nie może wchodzić osoba należąca do środowiska LGBT.
Nie był jednak w stanie wymienić takich miejsc.
Wymienił jedną krakowską restaurację.
Ale okazało się to nieprawdą.
Tak. Poza tym, jeżeli jakaś osoba wchodzi do restauracji, nie ma na czole napisane, że należy do środowiska LGBT czy nie. W ogóle ta wypowiedź jest kuriozalna, bo wszystkie miejsca publiczne są neutralne w stosunku do ludzi. W Polsce jest wolność orientacji seksualnej. I to jest sprawa prywatna, której się nie wynosi na zewnątrz. Chyba, że szerzy się pewną ideologię, promowania tej bądź innej orientacji seksualnej. Jest to polityk bardzo specyficzny. Winienie prezydenta Dudy za to, że nie jedzie na ustawkę do Yad Vashem na zainscenizowaną uroczystość zorganizowaną przez prywatną osobę Mosze Kantora i jego fundację jest nadużycie i brak logiki. Jest to przedsięwzięcie zainscenizowane przez środowiska rosyjskich Żydów w Jerozolimie. W Izraelu jest partia „Nasz Dom Izrael” i prawie półtora miliona Żydów rosyjskiego pochodzenia. Ustawka w Yad Vashem ma pomóc Putinowi w promowanej przez niego narracji historycznej. Jednocześnie mamy kampanię wyborczą w Izraelu, bo w marcu odbędą się wybory.
Czyli decyzja o tym, że prezydent RP nie jedzie do Izraela jest dobra?
Prezydent Andrzej Duda nie jedzie na prywatną uroczystość, żeby nie dać się wmanewrować w działania Putina. To, że nie może zabrać głosu, jest nadużyciem i działaniem na szkodę polskiej racji stanu. W polityce zagranicznej opozycja powinna mówić z rządzącymi jednym głosem. Do ataku Putina na Polskę nie przyczyniła się Zjednoczona Prawica, PiS, opozycja czy ktokolwiek inny.
Co więc jest powodem tego ataku?
Atak Putina sprowokowany został przez sukcesy Polski. Obserwujemy sukcesy w postaci wyłączenia się z rosyjskich wpływów. Było to możliwe m. in. poprzez podpisanie umów z Amerykanami na dostawy broni, umów energetycznych, memorandum o 5G, deklaracji o współpracy w obszarze energii atomowej. Bojkot Nord Stream 2 i tureckiego gazociągu Złoty Potok to w pewnym sensie sukces polskiej narracji. I to wszystko spowodowało właśnie atak Putina. To odpowiedź rosyjskiej propagandy w ramach wojny hybrydowej przeciwko statusowi i pozycji Polski. W ostatnich kilku latach Polska zbudowała swoją pozycję. Do umów z Amerykanami należy dodać porozumienie o Trójmorzu, które konsoliduje kraje Europy Środkowej. Do tego należy dodać dziewiątkę bukaresztańską, która konsoliduje kraje proamerykańskie i rosyjskosceptyczne. Nie byłoby ataku, gdybyśmy byli powolnym i zwasalizowanym klientem Rosji. Putin atakuje tylko kraj, w którym dzieje się coś nie po jego myśli. Opozycja próbuje rozgrywać rzeczy, które uderzają w naszą rację stanu, w interes ponadpartyjny i ogólnonarodowy.
Jak takie działania opozycji można ocenić?
Przez to rodzą się pytania o lojalność niektórych osób czy pewnych grup wpływu w Polsce. Pojawia się pytanie czy są lojalni wobec racji stanu czy wobec swoich interesów? Czy też działają na szkodę naszego państwa podchwytując w tym wypadku kremlowską narrację, żeby atakować rząd? Ten rząd przyczynił się w dużej mierze do frustracji Putina. Nastąpiło przyspieszenie we współpracy z Amerykanami. Inicjatywa Trójmorza kiedyś w ogóle nie funkcjonowała. To pomysł autorski PiS i teraz nastąpiło przyspieszenie ataku hybrydowego Rosji.
Z badania pracowni Social Changes dla portalu wPolityce.pl wynika, że prezydent Andrzej Duda zwiększa przewagę nad rywalami, jeżeli dojdzie do drugiej turze wyborów prezydenckich. Urzędujący prezydent pokonałby najbardziej prawdopodobnego rywala, czyli Małgorzatę Kidawę-Błońską z Koalicją Obywatelską w stosunku 56 proc. do 44 proc. Czy Andrzej Duda nie ma z kim przegrać?
Absolutnie nie. To tylko jeden z sondaży. W niektórych sondażach prezydent Andrzej Duda i Małgorzata Kidawa-Błońska mają mniej więcej równe poparcie. W grudniu pojawiały się sondaże, które dawały nawet zwycięstwo kandydatce KO. Jest to sondaż, który potwierdza jedną rzecz.
Jaką?
Pozycja prezydenta Dudy jest bardzo silna. Pozycja jego elektoratu wydaje się dominować w pejzażu politycznym. Dzieje się tak dlatego, że wszyscy inni kontrkandydaci Andrzeja Dudy też przegrywają z nim i to stosunkiem o wiele większym niż pani Kidawa-Błońska. Opozycja nadal nie jest atrakcyjna dla polskiego elektoratu. Po właściwie pięciu latach rządów PiS i kilku wygranych wyborach nadal wygrywa ugrupowanie rządzące. Fakt, że przewaga jest nieduża pokazuje jedną rzecz, że najgorsza byłaby demobilizacja elektoratu. W wyborach prezydenckich będzie wysoka frekwencja. Kampania będzie dynamiczna, ponieważ nie można odpuścić żadnego spotkania wyborczego. Będzie toczyła się wokół tego, kto lepiej zmobilizuje elektorat do pójścia na wybory. Wszystko może się rozegrać w granicach przewagi na poziomie błędu statystycznego. Jeżeli ktoś myślał, że polityka polska jest nudna albo przewidywalna, to mylił się. Sądzę, że to będą wybory historyczne, być może najważniejsze od 1989 r. Dokonujemy teraz historycznych wyborów, m.in. współpracy z Amerykanami, reformy wymiaru sprawiedliwości, polityki społecznej, czy przeciwstawiamy się migracji czy też decydujemy się na multi-kulti i zamachy terrorystyczne za dziesięć lat. Z tych powodów będą to historyczne wybory, które na dekady zdecydują o losie Polski. Jeżeli prezydent Andrzej Duda przegra to tak naprawdę skończy się wybieranie kierunku rozwoju. Dlatego, że będziemy mieli prezydenta, który będzie wszystko de facto zablokuje.
Demokratyczni kongresmeni z USA apelują do prezydenta Andrzeja Dudy o odrzucenie ustawy sądowej. Czy to coś zmienia w stosunkach polsko-amerykańskich?
Inaczej niż no to miało miejsce w przypadku wniosków odnośnie ustawy 447 mamy do czynienia z jednopartyjną inicjatywą amerykańskich polityków, czyli demokratycznych Kongresmanów. W Białym Domu rządzi prezydent Trump i Republikanie. Stanowisko demokratycznych kongresmenów z USA nie ma żadnego znaczenia dla stosunków Polski ze Stanami Zjednoczonymi. Przynosi to tylko pewien sukces propagandowo-wizerunkowy polskiej opozycji, której udało się przekonać pewną liczbę kongresmanów do podpisania listu w sprawie ustawy sądowej. Trochę to pomaga również opozycji w Stanach Zjednoczonych. Demokraci też szukają jakiś ruchów i działań, który by im pomogły w zbliżających się elekcji prezydenckiej oraz w wyborach do Kongresu i uzupełniających do Senatu. Raczej nie należy tego rozpatrywać w kategoriach porażki z Amerykanami czy naszych wspólnych interesów z nimi. Udało się też ściągnąć Komisję Wenecką, przepchnąć rezolucję w PE i zmusić Komisję Europejską, żeby wyszła z zabezpieczającymi środkami i zagrożeniem funduszy. Do instrumentów użytych przeciwko Polsce przez UE dołączono również list kongresmanów demokratycznych z USA, którzy podpisali się pod listem nie mając dokładnego pojęcia na temat niuansów reformy sądowniczej. W Ameryce rządzi prezydent. Fakt, że opozycja z USA podpisuje jakiś list, z punktu widzenia interesów Polski i naszych relacji z USA nie ma kompletnie znaczenia.
Not. ems
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/483058-wroblewski-nie-w-kazdym-kraju-jest-tak-wulgarna-opozycja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.