Właściwie to trudno dzisiaj odpowiedzieć na pytanie, jaką wizję rozwoju Polski i roli w tym procesie prezydenta mają kandydaci opozycji plus jeden niezależny, ponieważ ich główna aktywność publiczna skupia się na recenzowaniu aktualnie urzędującej głowy państwa. Jeżeli już mówią o tym, co chcieliby zmienić w naszym życiu, czyli prezentują coś, co można określić mianem programu, to brakuje odpowiedzi na proste zdawałoby się pytanie – a jak to Państwo zrobią?
Swoistego rodzaju pakt o nieagresji między kandydatami jest wyczuwalny, choć niekiedy język wymyka się spod kontroli i na przykład Władysław Kosiniak – Kamysz oświadczył ostatnio, że „Małgorzata Kidawa-Błońska nie dokona zmiany, bo jest ze środowiska politycznego, które się >zakleszczyło<. Nie przekroczy bariery, którą trzeba przekroczyć”. Przekonanie, że to Kosiniak- Kamysz tę barierę może przeskoczyć bierze się z wiary kandydata, podsycanej zapewne przez otoczenie i doradców że jest osobą, która będzie prezydentem „niezależnym i i godzącym Polaków”, a także forsowanej w mediach piarowskiej narracji, iż jako jedyny z polityków opozycji ma zdolność „wyjść” do elektoratu PiS (czytaj – otrzymać jego głosy) i, gdyby wszedł do II tury wyborów, powalczyć o głosy centrum, które te wybory rozstrzygną. Z tym centrum to jest jak z Yeti – niby jest, niby ktoś je widział, ale ze zdefiniowaniem jego potrzeb, oczekiwań i preferencji wyborczych już jest spory kłopot. Przekonanie o owym mitycznym centrum wyrażają przede wszystkim ci, którzy nie chcą przyjąć do wiadomości dość wyraźnego podziału elektoratu na PiS i antyPiS oraz grupę tych, którzy albo nie pójdą na wybory, albo podejmą decyzję kierując się niekoniecznie hasłami tych, którzy o to niby centrum chcą zawalczyć.
Miła pani z dobrymi genami
Kandydatka największej siły opozycyjnej, Małgorzata Kidawa-Błońska jest od początku na czele peletonu goniącego w sondażach Andrzeja Dudę, ale trudno zauważyć, żeby jej aktywność w pozyskiwaniu wyborców wyróżniała się na tle konkurentów. „Czekamy, budujemy napięcie…” uspokaja, ale to napięcie wynika chyba przede wszystkim z oczekiwania na wybór nowego szefa Platformy Obywatelskiej, bo to on zdecyduje, ile pieniędzy z partyjnej kasy dostanie Kidawa-Błońska na kampanię. W swoich publicznych wystąpieniach kandydatka Koalicji Obywatelskiej nawołuje do zasypywania rowów, likwidacji, podziałów, ubolewa nad Polską „przeciętą na pół” przekonuje, że Polacy chcą zmiany w Pałacu Prezydenckim i zapewnia – „będę prezydentem was wszystkich”. Bezpieczeństwo Polski jest dla niej bardzo ważne i ma na nie receptę: „ żebyśmy ze sobą rozmawiali, uśmiechali się i współpracowali, bo wtedy będziemy bezpieczni”. Jednak to nie wystarczy: „chciałabym jako prezydent zaproponować Narodowy Pakt dla Obronności, żebyśmy ponad podziałami zaczęli rozmawiać, co zrobić, aby Polska miała zapewnione bezpieczeństwo, żeby pieniądze były mądrze wydawane”. Przykładów „głupiego” wydawania pieniędzy na obronność jednak pani Kidawa -Błońska już nie przytacza, pewnie nie chcą czynić przykrości partyjnemu koledze, za którego ministrowania w MON zakupiono 10 tysięcy tablic Mendelejewa.
Zanim Małgorzata Kidawa-Błońska stała się kandydatką Koalicji Obywatelskiej w wyborach prezydenckich, została namaszczona przez Grzegorza Schetynę przed ubiegłorocznymi wyborami parlamentarnymi na przyszłą premier i stała się twarzą tej kampanii. „Trzeba słuchać ludzi, naprawdę trzeba słuchać ludzi. A Małgorzata, warszawianka, kobieta sukcesu, matka, ludzi potrafi słuchać. Z taką samą uwagą i szacunkiem rozmawia z ambasadorem w filharmonii, jak i ze sprzedawczynią na miejskim bazarku. I w jednym, i drugim przypadku potrafi z rozmówcą nawiązać tak samo ciepłą i serdeczną relację” zachwalał kandydatkę Schetyna, podkreślając, że „zna ona życie”. Przy okazji niektóre media zachwyciły się pochodzeniem kandydatki. W tekście zatytułowanym „Z dworku do wielkiej polityki” tygodnik Polityka ujawnia, że jest prawnuczką Władysława Grabskiego, dwukrotnego premiera i autora reformy walutowej z 1924 r., oraz Stanisława Wojciechowskiego, prezydenta Rzeczpospolitej. Gdy została kandydatką w wyborach prezydenckich, nie omieszkał o tym przypomnieć jej partyjny kolega, Janusz Lewandowski : „w tym jej pochodzeniu są dobre geny, to jest klasa, format prezydencki”. Być może będzie to pierwsza kampania prezydencka, w której geny odegrają swoje znaczenie, choć teoria marszałka Grodzkiego o tym , że czaszka kobiety jest cieńsza niż mężczyzny może niektórych wyborców do kandydatki zniechęcić.
Małgorzata Kidawa-Błońska upomina prezydenta, by nie krzyczał na wyborców: „Prezydent lekceważącym tonem - krzycząc na nas - mówi, że to są obcy. To nie są obcy, to jesteśmy my” komentuje wczorajsze wystąpienie Andrzeja Dudy w Zwoleniu i jego słowa o tym, że „ próbują nam dzisiaj to nasze prawo do posiadania uczciwego, dobrego wymiaru sprawiedliwości, do jego naprawy, na wszystkie sposoby odebrać. Nie pozwólmy na to, żeby inni decydowali za nas. My, Polacy mamy prawo sami decydować o sobie samych i swoich sprawach. Po to walczyliśmy o demokrację. (…) Jestem prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej. Nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy”.
Poucza w sprawie udziału w konferencji w Yad Vashem: „Polski prezydent powinien tam być, to jest skandal, że jego służby dyplomatyczne nie potrafiły tego zorganizować. Prezydent powinien teraz mówić a milczy”, kompletnie nie rozumiejąc o co chodzi i dlaczego polski prezydent nie chce milczeć w Jerozolimie. Zresztą problematyka międzynarodowa sprawia pani Małgorzacie sporo kłopotów, bo choć pewnie 90% społeczeństwa (pewnie nie tylko w Polsce) nie odróżnia Rady Europy od Rady Europejskiej i nie wie, co to jest Komisja Wenecka, to jednak nie tyle od kandydatki na prezydenta, ale od byłej rzeczniczki rządu, marszałek, wicemarszałek Sejmu i wieloletniej parlamentarzystki należy oczekiwać, iż będzie wiedziała że Komisja Wenecka nie jest organem Unii Europejskiej. Także ogląd naszej polityki zagranicznej ma pani Kidawa-Błońska dość specyficzny : „Skoro Unia Europejska patrzy na nas jak na kraj specjalnej troski, nie jesteśmy przy ważnych rozmowach, które dzieją się na świecie, nie ma nas przy żadnym stoliku, to znaczy, że nie jesteśmy ważni, jesteśmy osamotnieni. Każdy, kto stawia nas w kontrze do Unii Europejskiej, działa przeciwko interesowi Polski.” W jakim interesie działają partyjni koledzy kandydatki na prezydenta, głosując w Parlamencie Europejskim przeciwko Polsce, już się nie dowiemy.
Kandydat wszystkich Polaków, a szczególnie tych z krótką pamięcią
Władysław Kosiniak – Kamysz nie wierzy sondażom i przekonuje publiczność, że to on ma największe szanse, by wygrać w II turze z Andrzejem Dudą. No, ale żeby słowo stało się ciałem, to po pierwsze najpierw musi dojść do II tury, a po drugie musi się w niej znaleźć kandydat Koalicji Polskiej, pod której logo ukryto zręcznie Polskie Stronnictwo Ludowe i jego prezesa - kandydata. On również, jak Kidawa-Błońska chce, abyśmy się do siebie uśmiechali i współpracowali dla dobra Ojczyzny: „Od 4 lat mówię o zakończeniu wojny polsko-polskiej i przywróceniu Polakom braterstwa. Dobrze, że coraz więcej kandydatów mówi podobnie jak ja. Pytanie tylko o ich wiarygodność w tej postawie”. W przypadku Władysława Kosiniaka-Kamysza byłabym ostrożna w szafowaniu słowem wiarygodność, bo nie wszyscy mają krótką pamięć. Niektórzy zatem pamiętają, że jako minister pracy firmował podwyższenie przez rząd Tuska wieku emerytalnego i jeśli teraz mówi, że jako prezydent nie będzie miał żadnych problemów z poparciem dobrych rozwiązań PiS-u lub odrzuceniem złych, to rodzi się przypuszczenie, że w czasie ośmioletniej koalicji PSL- PO i byciu przez 4 lata ministrem pracy w rządach Tuska i Kopacz popierał same dobre rozwiązania i ostro protestował przeciwko złym. O tej stronie ministerialnej kariery kandydata chętnie byśmy się dowiedzieli czegoś więcej.
Jak najdalej jest też dzisiaj Kosiniak-Kamysz od „totalnej opozycji”. „To nie ja mówiłem o opozycji totalnej. Nie zapisywaliśmy się do niej. Jesteśmy opozycją racjonalną”. Już widać nie pamięta, jak w 2015 przemawiał na wiecu KOD-u, na którym skandowano hasła „Saska Kępa, nie Beata”, „Kto nie skacze, ten za PiS-em” i „Precz z Kaczorem-dyktatorem”. Jażdżewskiemu, po jego haniebnych słowach: ”Gdyby dzisiaj Chrystus był ponownie ukrzyżowany, to przez tych, którzy używają krzyża jako pałki, by zaganiać pokorne owieczki do zagrody. Dziś agendę tematów dnia układają nam czarnoksiężnicy, którzy liczą, że przy pomocy zaklęć i manipulacji złymi emocjami będą w stanie zdobyć władzę nad duszami Polaków. Rywalizacja z nimi na inwektywy nie ma sensu, bo po kilku godzinach ze świnią w błocie orientujesz się, że świnia to lubi” Kosiniak-Kamysz klaskał tylko z grzeczności, a udział PSL w Koalicji Europejskiej razem z ugrupowaniami pod tęczowymi sztandarami LGBT był całkiem usprawiedliwiony, bo przecież „tęczowe barwy, to są też barwy spółdzielczości. (…) Spółdzielczość jest niedoceniona w Polsce i związki wszystkich ze spółdzielczością powinny być większe”. Kilka miesięcy później, już po aliansie z Pawłem Kukizem, o „spółdzielczości” starał się zapomnieć, deklarując że do wyborów parlamentarnych członkowie PSL idą „wierni naszej tradycji. Wierni hasłu: „Żywią i Bronią”. „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Idziemy dziś do kolejnych wyborów, do kolejnej bitwy o lepszą Polskę”.
Kosiniak- Kamysz chciałby, żeby „na świecie wyraźnie usłyszeli, że Polska jest zjednoczona i wspólnie bronimy dobrego imienia naszej Ojczyzny”. Rodzi się zatem pytanie, jak ocenia głosowanie „za” swoich kolegów, eurodeputowanych z PSL-u, w kwestii rezolucji skierowanej przeciwko Polsce?
Kłamca, skaczący z radości nad potępieniem Polski
Jeżeli jutro Lewica oficjalnie namaści Roberta Biedronia na kandydata w wyborach prezydenckich, świeżo przed naszymi oczyma będzie widniał obrazek z sali Parlamentu Europejskiego, kiedy to kandydat na stojąco bije brawo po uchwaleniu rezolucji przeciwko Polsce. Wcześniej, dzięki Biedroniowi, Polska została potępiona za prawo, które nie dość, że nie zostało uchwalone, to jeszcze nie było forsowane przez rząd (zabierając głos w debacie, stwierdził, że rząd PiS przedstawił nowelizację projektu dotyczącego penalizacji edukacji seksualnej. Dwa kłamstwa w jednym zdaniu– projekt był obywatelski i zakazywał propagowania pedofilii).
Robert Biedroń dwa razy dał słowo. Pierwszy, gdy w styczniu zapewniał, że wystartuje do europarlamentu i nie przyjmie mandatu albo zrezygnuje z niego. Gdy wybory wygrał - zmienił zdanie Zapowiedział także, że poprowadzi swoją partię, Wiosnę, do październikowych wyborów parlamentarnych : „Jak zostanę wybrany posłem lub senatorem, to będę w Polsce.” W sierpniu ogłosił, że nie wystartuje w tych wyborach.
Teraz, zarówno Zandberg, jak i Czarzasty przekonują, iż to był głęboko przemyślany plan i już w lipcu ubiegłego roku zdecydowano, że to właśnie Biedroń będzie kandydatem Lewicy w wyborach prezydenckich, co wywołuje tylko złośliwe komentarze i śmiech tych wszystkich, którzy wiedzą o nerwowych i rozpaczliwych poszukiwaniach kandydatki/kandydata, czynionych przez szefów Lewicy, a nawet próbach kaperowania dawnych towarzyszy, którzy dołączyli do innych ugrupowań.
Jedno jest pewne – słowa dawanego przez Roberta Biedronia nie należy traktować poważnie, dlatego też nie warto poświęcać czasu na analizowanie jego zapowiedzi, co zrobi, gdy zostanie prezydentem. Przede wszystkim jednak dlatego, że nie zostanie.
Kandydat społeczny – tęsknota mediów za realną władzą
Kiedyś jeden z wykładowców na wydziale dziennikarskim przekonywał studentów, że gdyby krowę codziennie pokazywać w telewizji, to wygrałaby wybory. Było to dawno temu, kiedy jeszcze nikomu się nie śniło o agencjach marketingowych, reklamowych i piarowskich,, Internecie, mediach społecznościowych i różnego rodzaju telewizyjnych show, w których szybciej i łatwiej się zdobywa popularność niż przemawiając na wyborczych wiecach. Szymon Hołownia zdecydował, że bez politycznego zaplecza i doświadczenia w polityce może się ubiegać o najwyższy urząd w państwie. Nie on pierwszy i nie ostatni uwierzył w moc sprawczą speców od politycznego marketingu i pieniędzy, które odgrywają w kampanii niebagatelną rolę. Kreowany na prawie że „antysystemowca” (podobnie do Kukiza i Petru), kandydata obywatelskiego, społecznego, odcinającego się ze wstrętem od partyjnego establishmentu i oddzielającego grubą kreską to wszystko, co się dotychczas z polityką kojarzyło, jeździ po kraju i opowiada swoją wizję życia, wiary i polityki. Kiedy się głębiej zastanowić, do jakiego targetu, czyli jakiej grupy potencjalnych wyborców ma dotrzeć, doprawdy trudno odpowiedzieć na to pytanie. Czy opowieści o Sądzie Ostatecznym, na którym spodziewa się, że będą go sądzić świnie, które w życiu doczesnym zjadł, mają przekonać katolików czy ekologów? Czy zapowiedź, że nie będzie pospisywał jako prezydent UCHWAŁ, jeśli mu się nie spodobają, świadczyć mają o tym, że nawet nie zadał sobie trudu, by zorientować się w prezydenckich prerogatywach? Czy oświadczając, że Polska jest krajem „świeckim”, więc symbole chrześcijańskie, w tym krzyże, powinny zniknąć z życia publicznego udowadnia, że nawet nie przeczytał preambuły do Konstytucji (nie mówiąc o całej Ustawie Zasadniczej - Polska to państwo bezstronne światopoglądowo (art. 25),), która mówi o tym, że kultura zakorzeniona w chrześcijańskim dziedzictwie jest wartością ? Bezstronność nie równa się świeckości. Państwo bezstronne to takie, które nie podejmuje decyzji wobec obywatela w oparciu o przesłanki religijne, zarazem jednak nie neguje obecności religii ani roli dziedzictwa chrześcijańskiego w przestrzeni publicznej. W sprawach gospodarczych Hołownia deklaruje się jako zwolennik Zielonego Ładu, krytykuje postawę Polski - jego zdaniem decyzja Polski o wstrzymaniu się z poparciem postulatu Komisji Europejskiej osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku „nie była dobra”, a on sam rozmawiał z górniczymi związkami zawodowymi, od których usłyszał „poparcie dla zmian w gospodarce węglowej”. Ciekawa jestem, co górnicy na to…
Kampania prezydencka jeszcze się oficjalnie nie zaczęła i zapewne dopiero w jej trakcie kandydaci zechcą nam zaprezentować swoje credo wyborcze. Jeśli będą to programy mówiące o tym, jak zmienić służbę zdrowia, edukację, armię i wiele innych dziedzin naszego życia, wypada zadać jedno, zasadnicze pytanie - a jakie narzędzia Państwo posiadają, żeby to zrobić? Prezydent ma oczywiście inicjatywę ustawodawczą, ale ktoś projekt jego ustawy musi w Sejmie uchwalić.
Dzisiaj snucie opowieści o tym, jakby to było, gdyby wybory prezydenckie w Polsce wygrała opozycja, jest dziełem z gatunku science fiction, choć jak wiadomo, wszystko może się zdarzyć… Ale raczej nie przewiduję, więc oszczędzę Czytelnikom czasu, a sobie twórczego wysiłku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/482845-fotoplastykon-z-kandydatami
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.