Ciekaw jestem, czy ktoś jeszcze pamięta, jak w połowie października poprzedniego roku nad Senatem krążyło obrzydliwe widmo korupcji? Zwarta opozycja miała nikłą i niepewną przewagę nad Zjednoczoną Prawicą. Toczyła się zakulisowa „wojna o Senat”. Zwabienie dwóch senatorów na stronę PiS zmieniłoby całkowicie układ sił w Senacie. Strona rządząca mogłaby wówczas wybrać ze swego grona marszałka i praktycznie „rządziłaby” nie tylko Sejmem, ale i izbą wyższą parlamentu. Lęk przed kusicielami PiS był doprawdy wielki. Rozsądny i mający poczucie humoru Jerzy Fedorowicz z Platformy, zachowujący się dotąd względnie normalnie, nagle z pozycji samego Katona wystosował przestrogę, jakiej by się nie powstydził…, a niech mu ziemia lekką będzie, choć jego pomnik stal swego czasu na Placu Bankowym w stolicy Polski.
Ostrzeżenie Fedorowicza brzmiało mniej więcej tak: – Człowiek, który w tym momencie, kiedy taka ważna rzecz się stała w polskiej polityce, nagle zmieni front i odejdzie od ludzi, którzy na niego głosowali, będzie obłożony anatemą do trzech pokoleń. To jest pewne – mówił Fedorowicz. I dalej: - Jeżeli ktoś ma odwagę taką, żeby zaryzykować swoje życie, swoich dzieci i wnuków, to proszę bardzo - dodał.
Okazało się wtedy, że bestia korupcji upatrzyła sobie mało do tej pory znanego szerszej opinii publicznej senatora Tomasza Grodzkiego. Praktycznie anonimowego w poprzedniej kadencji.
Świat ze zgrozą o prawdziwej sensacji dowiedział się od samego bohatera, którego próbowano przeciągnąć na złą stronę mocy. Tomasz Grodzki poinformował o tym publicznie w jednej z prywatnych radiostacji: - Ze strony koalicjantów PiS, przez poważnego polityka byłem pytany o chęć zostania ministrem zdrowia. Przypuszczam, że w 30 sekund dostałbym tekę ministra, gdybym taką wolę wyraził. Nie mogę więcej powiedzieć, fakt taki zaistniał i nie muszę dodawać, że uważam się za człowieka przyzwoitego, więc grzecznie odmówiłem.
Innym razem mówił tylko, że był sondowany, czy nie zechciałby przejść do PiS, gdzie czekałaby na niego teka ministra zdrowia. Dalej o 30 sekundach było tak samo jak w poprzednim akapicie.
Dzięki tej opowieści Tomasz Grodzki w jeden dzień z gąsienicy przemienił się w pięknego motyla, wyróżniającego się cechami godnymi prawdziwego herosa. Nieskazitelną uczciwością, człowiekiem niezłomnym, który nie ulega pokusom łamiącym słabe charaktery. Takim przynętom jak stanowisko ministra i przywiązane do tej roli przywileje, prestiż społeczny. Pokażcie mi takiego, który by się nie skusił. Może inni. Ale nie Tomasz Grodzki. W ten sposób polityk drugiego, a może trzeciego szeregu przesunął się błyskawicznie do przodu i wstąpił na najwyższy stopień hierarchii opozycji w Senacie. Do tej pory nie wiadomo, czy przypadkiem sam nie był spiritus movens tak błyskawicznego awansu.
Dziwi mnie to, że chodząc przez ostatni miesiąc przygnieciony ciężarem – jak przekonuje fałszywych oskarżeń - dawnych pacjentów bądź ich bliskich, pozwala bezkarnie zarzucać mu kłamstwo w sprawie owej korupcji politycznej. Sondowania czy propozycji ofiarowania mu stanowiska ministra zdrowia w zamian za zmianę politycznej przynależności. Oficjalnie taki zarzut postawił mu ważny polityk PiS Joachim Brudziński, wiceprezes partii. Nie rozumiem dlaczego prof. Tomasz Grodzki milczy. Czemu nie wyłoży kart na stół? Nie udowodni, jaki polityk PiS składał mu niecne propozycje, w jakich to się działo okolicznościach? Przecież tym samym nie tylko unicestwił by – mało korzystny „dla trzeciej osoby w państwie” – zarzut kłamstwa, lub co najmniej przedstawiania jakichś kłamliwych urojeń jako rzeczy prawdziwych. Wzmocnił by swój wizerunek człowieka mówiącego prawdę. Zyskałby na wiarygodności, kiedy zaprzecza, iż kiedykolwiek brał jako lekarz łapówki.
Zdumiewa mnie więc, że nie reaguje na słowa Joachima Brodzińskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/482115-o-rycerzu-ktory-odparl-natarcie-bestii-korupcji