Przekonanie, że nie ma się z kim przegrać jest największym wrogiem zwycięstwa. Im bardziej się w to wierzy, tym bardziej jest się zagrożonym. W kampanii wyborczej walka będzie wyrównana
— powiedział w rozmowie z portalem wPolityce.pl dr hab. Jarosław Flis, socjolog.
wPolityce.pl: Z sondażu IBRiS wynika, że Andrzej Duda może liczyć na 44 proc. poparcia. Jego popularność jest większa niż poparcie dla PiS. Na Małgorzatę Kidawę-Błońską głos chce oddać 23,3 proc. ankietowanych. Czy to nie oznacza, że prezydent Andrzej Duda nie ma z kim przegrać?
Dr hab. Jarosław Flis: Przekonanie, że nie ma się z kim przegrać jest największym wrogiem zwycięstwa. Im bardziej się w to wierzy, tym bardziej jest się zagrożonym. W kampanii wyborczej walka będzie wyrównana. W tym momencie mało wskazuje na miażdżące zwycięstwo Andrzeja Dudy. To, że w tym momencie prezydent ma przewagę nad kontrkandydatami nic jeszcze nie znaczy. Proszę sobie przypomnieć, jaką przewagę nad rywalami przed wyborami w 2015 r. miał Bronisław Komorowski… To chyba jest najlepsze ostrzeżenie. Procedura wyborów jest dwuturowa. W 2015 roku Andrzej Duda w pierwszej turze zdobył 34 proc. Nie jest to oszałamiający wynik.
Oczywiście, że nie.
Jest bliższy obecnemu poparciu Kidawy-Błońskiej niż Andrzeja Dudy po pięciu latach urzędowania. Pierwsza tura ma charakter prawyborów po stronie opozycyjnej. Jeszcze nie wiadomo, kto te prawybory wygra. Tam będzie toczyć się podstawowa walka. Raczej nie będzie zacięta. Sami kandydaci nie są jacyś specjalnie zacięci. Może to oznaczać, że nie wyjdą ze starcia mocno osłabieni. To trochę przypomina sytuację z 2010 r., kiedy pojedynek Bronisława Komorowskiego z Radosławem Sikorskim nie należał do szczególnie porywających. A jednak zwycięzca tego pojedynku został prezydentem.
Druga strona też ma swoje problemy. Premier Morawiecki trochę późno przypomniał sobie, że Andrzej Duda ma wielkie zasługi dla dobrej zmiany. Przecież było wiadomo, że wybory prezydenckie są w tym roku.
Kampania wyborcza jeszcze oficjalnie się nie zaczęła. Może dlatego?
Dla urzędującego prezydenta kampania wyborcza trwa pięć lat. Dla Andrzeja Dudy kampania wyborcza zakończyła się w dniu wyborach parlamentarnych w 2015 r. Bo od tego czasu był konsekwentnie „przystrzygany” przez własny obóz polityczny. To było raczej bonzai niż ogrodnictwo. Wiele zrobiono, żeby zbyt wysoko nie wyrósł. Teraz będzie ciężko to odwrócić. Nawet, gdyby decyzyjni politycy PiS bardzo chcieli to zrobić i podbudować Andrzeja Dudę, nie będzie łatwe. Lecz jeszcze pojawia się pytanie, czy są tym naprawdę zainteresowani? Nie jestem o tym przekonany. Może myślą, że zwycięstwo Dudy jest oczywiste, a oni muszą zająć się swoimi sprawami?
Może są przekonani, że Andrzej Duda wygra wybory prezydenckie z rozpędu? 44 proc. poparcie to dobry prognostyk.
Ale ciągle do zwycięstwa brakuje Andrzejowi Dudzie ponad 6 proc. Analiza wyników wyborów senackich w okręgach, gdzie rywalizowali z sobą kandydaci PiS i opozycji, wskazuje, że kandydaci PiS otrzymali średnio 47,5 proc. poparcia, a przedstawiciele opozycji 52,5 proc. To nie jest tak, że kandydaci PiS w wyborach do Senatu nie starali się, a ci, którzy walczyli o miejsca w Sejmie włożyli więcej wysiłku w kampanię wyborczą. Postarali się tak samo. Tylko, że w Sejmie 43 proc. dało większość. W Senacie 47,5 proc. większości nie daje.
Prowadzenie w sondażach, czy nawet w pierwszej turze, może być złudzeniem. W 2002 r. w wyborach samorządowych w Płocku po pierwszej turze urzędujący włodarz miasta miał 47 proc., a najlepszy wśród jego rywali, kandydat PiS mógł pochwalić się zaledwie 19 proc. poparciem. Ale to kandydat PiS wygrał w drugiej turze. Zwycięzca otrzymał w drugiej turze mniej głosów niż urzędujący prezydent w pierwszej.
Co o tym zadecydowało?
Skala mobilizacji. W wyborach prezydenckich w 2015 r. mobilizacja była kolosalna. W drugiej turze przy urnie pojawiło się dwa miliony wyborców więcej. Ale czasem łatwiej jest mobilizować przeciwników. Należy pamiętać, że obecne wybory będą wyjątkowe.
Dlaczego?
Do tej pory przynajmniej jedna strona w wyborach prezydenckich mogła mieć wrażenie, że głosuje na przywódcę. W 2000 r. Aleksander Kwaśniewski był w duecie z Millerem jednym z liderów lewicy. Nie był to delegat Millera do prezydentury. W 2005 r. po obu stronach stanęli liderzy swoich formacji, Donald Tusk i Lech Kaczyński. W kolejnych wyborach Jarosław Kaczyński był naturalnym kandydatem głównej siły opozycyjnej. Pięć lat później wydawało się, że pozycja Andrzeja Dudy będzie znacznie silniejsza w jego obozie politycznym. Tego, jak się to skończyło po wyborach nikt przecież na etapie kampanii nie wiedział. Tym razem żadna ze stron nie wystawia liderów swoich środowisk w wyborach. Myślę, że w PiS nikt nie wierzy, że Duda jest liderem tego środowiska. Nie sądzę też, żeby w PO ktoś miał złudzenia, że Kidawa-Błońska jest kandydatem na lidera. Dotychczas część wyborców chciała, żeby nasz lider wygrał, a część, żeby ich lider przegrał. I tak się mobilizowali. A teraz liderzy nie startują i są możliwe różne zaskakujące wyniki.
Czy prezydent Andrzej Duda ma jeszcze gdzie szukać dodatkowego poparcia wyborczego? Czy są środowiska, gdzie może powalczyć o głosy?
Istotna będzie demobilizacja przeciwników.
Ale to chyba nierealne przy obecnym podziale sceny politycznej.
Nie wszyscy są tak napaleni na wybory, jak dziennikarze po obu stronach (śmiech). Jeżeli się analizuje wyniki wyborów do Senatu widać, że PiS szło gorzej tam, gdzie startował kandydat z PSL. Jest część wyborców, która niby popiera PiS do Sejmu, ale tęskni za ludowcami i rozważa opcję zagłosowania na ich kandydata. Świetnie to było widać w wyborach samorządowych w 2018 r. Generalnie przeciwnicy PiS mobilizowali się dużo bardziej. Ale nie zawsze i nie wszędzie tak było. W Stalowej Woli jednak bez problemu wygrał Lucjusz Nadbereźny.
W wielu miejscach jednak to się nie udało.
Na przykład w Nowym Sączu. Okazało się, że nawet tam PiS jest w stanie przegrać. Przekonanie, że wszystko jest podzielone i wszyscy są przekonani nie musi być prawdziwe. Mobilizacja była większa w ostatnich dwóch wyborach, ale nie wiadomo czy ten stan utrzyma się. Lepiej jednak nie drażnić przeciwników. Premier Morawiecki w expose w kółko mówił o normalności. Odmieniał to słowo przez wszystkie przypadki. Wielu wolałoby, żeby za tym szły jakiejkolwiek działania, które mogłyby uwiarygodnić ten przekaz. Na razie rozumiem, że przywrócenie normalności wymaga nienormalnych działań. Raczej nie jest to przekaz, który uwiarygadnia słowa, że rządowi zależy na normalności. Pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie działało. Przypomnę, że Bronisław Komorowski też wierzył, że wygra wybory prezydenckie z rozpędu. Dziś jesteśmy mądrzejsi, bo wiemy, jak to przekonanie się skończyło. Na pewno rządzący powinni wziąć sobie do serca to ostrzeżenie.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/482114-wywiad-flis-w-kampanii-wyborczej-walka-bedzie-wyrownana