Niedobrze się stało, że szefowa gabinetu pana marszałka Grodzkiego zderzyła się z kamerą. Jednak każdy, kto chociaż przez moment był korespondentem sejmowym wie, że ani dziennikarz próbujący zapytać o ostatnie świadectwa byłych pacjentów pana Grodzkiego, ani towarzyszący mu operator kamery, nie robili w swojej „pogoni” za politykiem niczego, co nie byłoby od lat standardem w pracy mediów parlamencie.
Możliwe, że złym standardem, ale przypomnę jaki podniósł się krzyk, gdy w 2016 roku marszałek Marek Kuchciński chciał tę sejmową bieganinę za politykami ograniczyć. Przypomnę też, że niemal często wydanie tzw. „Faktów TVN” rozpoczyna się od sceny stada dziennikarzy III RP biegnących za politykiem prawicy. Przez okres rządów Tuska wszystkie telewizje biegały w ten sposób wyłącznie za wrogami Jaśnie Panującego Donalda i Trochę Tylko Polującego Bronisława. Dziś zmieniło się tyle, że jedni biegają za tymi, inni za tamtymi.
I tu jest chyba pies pogrzebany: dociekliwość, nawet pewna presja ze strony dziennikarzy wobec polityków, to wedle obozu III RP wyłącznie jej przywilej. Dlatego z taką konsekwencją media dumne z własnej siły, nagradzające dziennikarzy wchodzących z kopa i podstępem do domów wrogów postępu, jednocześnie zwalczają wszystkich, którzy próbują to czynić wobec ich ulubieńców.
Gdy polityka dociskają brutalnie reporterzy „Wyborczej” w Sejmie, gdy księdza nachodzi Tomasz Sekielski - pełnią misję prodemokratyczną. Gdy panu Grodzkiemu kilka pytań chce zadać redaktor Tomasz Kłeczek - staje się „szczujnią”. Pan Adamowicz był „niszczony”, ale panem prezesem Banasiem (żadnego wyroku nie ma, dowodów niewiele, a przy panu Adamowiczu to czyścioch) można sobie gęby w każdym serwisie wycierać.
W tej szalonej i wściekłej reakcji na incydent na podwórzu sejmowym jest jednak zawarte pewne ukryte przesłanie, bo przecież wszyscy, także pan Roman Giertych wiedzą, że nie był to żaden atak, ale nieświadomie spowodowany - w każdym razie ze strony ekipy TVP - incydent.
Co ważne, pełnego przebiegu wydarzeń nie znamy. Opozycja próbuje narzucić swój przekaz:
Prawdziwy obraz wydaje się jednak nieco inny:
Znajomość sztuczek polittechnologów i pijarowców III RP wskazuje, że zdecydowali się na tak histeryczną kampanię, bo czują i widzą, że zmowa milczenia wokół szpitalnej działalności pana Tomasza Grodzkiego zaczyna pękać, a pełna prawda o przeszłości pana Grodzkiego jest bliska ujawnienia. Nie mogą już nawet szydzić z biednych ludzi, że się boją i chcą na razie pozostać anonimowi. Pojawiają się kolejne świadectwa (po profesor Popieli), zgłaszane otwarcie:
Mogą sobie w TVN i na Czerskiej zaklinać rzeczywistość, ale dla większości Polaków, niestety, te historie brzmią zgodnie z ich smutnymi życiowymi doświadczeniami.
Mało przekonujący jest też argument wysuwany przez samego pana Grodzkiego - że przez wiele lat nie było wobec niego zastrzeżeń. Cóż, tak to właśnie działa w demokracji: ludzie (niestety) rozumieją, że tak może postępować profesor w szpitalu i się nie czepiają, a służby antykorupcyjne boją się takich tematów. Natomiast jak zostaje się tak ważnym politykiem, to zaczyna się naturalne sprawdzanie. I dotyczy to absolutnie wszystkich! Oczywiście, nie rozstrzyga to wszystko, czy pan Tomasz Grodzki popełnił przestępstwo. Ale w mojej opinii nie wygląda ta sprawa dla niego dobrze i odbiera mu możliwość długotrwałego, skutecznego pełnienia urzędu. Stąd tak agresywny atak na dziennikarzy Polskiego Radia Szczecin i TVP, którzy za tematem chodzą.
Nie dziwmy się więc, że pan Marszałek Grodzki woła po incydencie z uderzeniem kamery: powstrzymajmy tych szaleńców! Oni naprawdę chcą doprowadzić do tragedii, a stronnicy powielają ten przekaz dnia jak echo. To obrona zdesperowanych polityków, którzy czują, że nadzieja opozycji zaledwie kilkanaście tygodni po wysunięciu na pierwszy plan, jest w poważnych tarapatach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481972-prawda-o-przeszlosci-pana-grodzkiego-jest-bliska-ujawnienia