Co łączy wnuka osobistego kucharza Włodzimierza Lenina z moją sąsiadką Jill? Oboje na sposób zbliżony do byłego premiera RP, potomka współpracownika Ochrany, łączy nienawiść do Donalda Trumpa. Tych dwoje pierwszych, także do kraju flisaków i bartników.
Kiedy dziennikarze śledczy próbują ustalić, czy pierwszym, który użył powiedzenia “tylko ryba nie bierze” był marszałek Senatu RP, na plan dalszy spychane są sprawy, które warte są skreślenia paru słów. Pierwsza z nich to temat rozpoczęty przez hitlerowskie Niemcy. Pochodzenie. Badania zaprowadziły Niemców do komór gazowych. Do pobudowania Auschwitz i Mauthausen. Ustalmy więc z jedno. Pochodzenie o niczym nie świadczy. Tyle z dziedziny antropologii. Małpa jest małpą. A człowiek człowiekiem nawet jeśli to Monika Jaruzelska, czy syn jednego z nagonki w obławie augustowskiej, Ryszard Schnepf.
Dziadek Putina - tak, tak, tego samego Putina w którego głos płynący z Jerozolimy wsłuchają się wkrótce światowe media - był kucharzem samego Włodzimierza Lenina. Putin jest moim rówieśnikiem. Tyle, że on rządzi w Rosji, a ja w USA denerwuje się, że ktoś nie zatrzymał się przy znaku “stop”. Mój dziadek Antoni urodził się w Kłobucku w roku 1890. W wieku szesnastu lat z dwójką podobnych urwisów - może było ich więcej? - ustrzelił rosyjskiego policmajstra. Policmajster dogląda porządku, wysyła do Petersburga raporty, a tu bach. Był policmajster. I go nie ma. Wańka-Wstańka, czy pozioma Wańka? Dziadek Antoni dal drapaka do Saksonii, ale już w 1918 rozbrajał w Warszawie Niemców.
Tyle wiem o swoim dziadku, a okazało się, że nic a nic nie wiem o dziadku Putina. Korzystać z mało wiarygodnej Wikipedii? Tam też można się czegoś doszukać. Dziadek Putina nazywał się Spiridon Ivanovich Putin. Żył w latach 1879-1965. Kopnął w kalendarz, jak powiedziałby Marek Nowakowski, mając 86 lat. Czyli nie tyle pożył, co Mołotow, ten schodził z tego świata w wieku 96 lat, ale swoje przeżył. Spiridon był nie jedynie kucharzem Lenina, ale później - co znaczy bolszewicka rekomendacja - szefem kuchni Stalina. Tego Stalina, który wyzwolił rodzinę Czarzastych spod władzy polskich panów. Ale miało być o mojej sąsiadce Jill. Dlaczego sąsiadce? Tytuł niczego nie sugeruje i daremne powoływanie się na Jana Grossa.
Jill urodziła się w Chicago w roku 1950. Cytuję Wikipedię: Her parents were descended from Russian Jews, and Stein was raised in a Reform Jewish houshold, attending Chicago’s North Shore - tą drogą zawożę Eglė do szpitala - Congregation Israel. Jak Tuleja, czy Owsiak - żadnych aluzji wobec rodziców - była od zarania dziejów aktywistką. Z ramienia Partii Zielonych była kandydatem do wyborów prezydenckich roku 2012. Przegrała. Ale cztery lata później wygrał je przywódca - tak przynajmniej twierdzą niektórzy o delikatnych umysłach - Ku Klux Klanu i to było nie do przełknięcia. Jill wystąpiła o ponowne podliczenie głosów w stanach, gdzie uzurpator wygrał. Jill nie była samotna w tej walce. Wspierał ją Noam Chomsky.
Z ponownego przeliczania niewiele wypaliło. Okazało się nawet, że Trump dostał więcej głosów, niż wskazywały na to wyniki. Tysiące „kochających inaczej” nowego prezydenta, składało się na procedurę podliczenia głosów. Wszystko w myśl prawa, choć było w tym coś z jazdy samochodem Najsztuba. W maju 2018 roku media doniosły, że z zebranych na przeliczenie głosów ponad siedmiu milionów dolarów, co najmniej milion wyparował. Bernie Sanders - ksywa Trocki - nawet na to nie wpadł, choć broniąc biednych też stał się multimilionerem. Epstein obwiesił się à la Leper, ale przynajmniej doszedł do majątku harując od rana do nocy nad swym nieletnim haremem, którym nawet Clinton nie pogardzał.
Wniosek? W sprawach klimatu zarobić się da więcej i żyć dostatniej, a nawet jak wskazuje przykład Al Gore’a, Szczekarczuk, czy, choć ta jeszcze jej nie dostała, upośledzonej szwedzkiej dziewczynki Grety - Tymoteusz Karpowicz, który mieszkał obok mnie w Oak Park doznał ponownego ataku serca na wieść, komu w kraju przypadło jego domostwo - dostać Nobla. Jill podliczono, że w inwestycjach uciułała kilka milionów. Prasę, która to ujawniła Jill oskarżyła o potwarz. Dobrze, że przynajmniej wnuka kucharza Stalina o nic się nie oskarża. bo mógłby poczuć się urażony i zrezygnować z przemówienia w Jerozolimie, co byłoby równoznaczne z przyznaniem się Rosji do najechania Polski w roku 1939 i zbrodni w Katyniu. A kto wie, może nawet i w Smoleńsku?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481723-co-laczy-wnuka-osobistego-kucharza-lenina-z-moja-sasiadka