Na tle analiz sceny politycznej u progu roku 2020 - opartych często o myślenie życzeniowe - warto odnotować głos Ludwika Dorna, polityka wszak nieprzychylnego prezydentowi Dudzie i PiS. Były marszałek Sejmu na łamach „Polityki” ocenia stan gry u progu kampanii przed majowymi wyborami prezydenckimi.
Odnotujmy kilka ciekawych tez.
Po pierwsze - Dorn ma rację, gdy pisze o tym, że możliwie krótka kampania wyborcza będzie służyła prezydentowi Dudzie.
Do czasu formalnego ogłoszenia wyborów urzędujący prezydent jest bardziej głową państwa, a mniej kandydatem. Gdy ogłasza się datę wyborów, tarcie kampanii wyborczej zdziera z głowy państwa folijkę instytucjonalnej charyzmy
— napisał Dorn.
Faktycznie jest bowiem tak, czego najbardziej namacalny dowód mieliśmy w roku 2015, że powaga urzędującego prezydenta bardzo szybko może zamienić się w groteskowy obraz polityka, który za wszelką cenę chce obronić swój stołek w Pałacu. Z rozmów z ministrami i przedstawicielami pana prezydenta wiadomo, że to jedna z głównych czerwonych lampek włączanych na pięć miesięcy przed wyborami: nie powtórzyć błędów Bronisława Komorowskiego. Stąd pewne korekty kursu i działania wyprzedzające jeśli chodzi o zbliżającą się kampanię.
Oczywiście, by „folijka”, o której pisze Dorn została zdarta, sporo musi przysłużyć się sam zainteresowany (głupie dowcipy, nerwowość, wpadki i niemądre odzywki do wyborców - wszystko to widzieliśmy w roku 2015), ale i wśród kontrkandydatów trzeba by wskazać nazwisko, które przynajmniej potencjalnie mogłoby nadać nową dynamikę.
Doprawdy, trudno o to zwłaszcza w momencie, gdy opozycja nie tylko nie potrafi skutecznie wykorzystać narzędzia, jakie daje Sejm (drugi raz z rzędu nieudany zabieg z zerwaniem kworum lub przegłosowaniem PiS, gdy w partii rządzącej brakuje frekwencji na sali), a największa partia opozycyjna zajmuje się sama sobą, przeciągając linę w ramach swoich wewnętrznych targów i tąpnięć przy wyborze nowego przewodniczącego.
Po drugie - Dorn ma rację, gdy pisze o tym, że ok. 10 proc. wyborców, którzy głosowali na opozycję spod znaku PO, Lewicy i PSL, zagłosuje w ewentualnej II turze na Dudę.
Nie wiem, czy przyjęte przez byłego ministra szacunki są precyzyjne, niemniej jednak odsetek osób z takich czy innych przyczyn niegłosujących na PiS przy pełnym wyborze, w drugiej turze są w stanie oddać głos na Dudę. A w najlepszym razie nie pójść do wyborów, nie wzmacniając kontrkandydata ze strony opozycji. Czy konserwatywni wyborcy PSL i Kukiz‘15 tak ochoczo oddadzą głos na Kidawę-Błońską, nie mówiąc o ewentualności z Robertem Biedroniem? Albo z drugiej strony: czy progresywni wyborcy Roberta Biedronia będą w stanie jak gdyby nigdy nic postawić krzyżyk przy kratce z nazwiskiem „Kidawa-Błońska” lub „Hołownia”? A przecież do tego dochodzi jeszcze kilkuprocentowy odsetek wyborców Konfederacji, dla których wybór między Dudą a kandydatem opozycji będzie raczej oczywisty, niezależnie od uwag do polityki urzędującego prezydenta.
Rzecz jasna jest w tych wywodach sporo pisania palcem po wodzie, wyborcy mają wszak to do siebie, że przesłanki, którymi się kierują, są zmienne, niemniej jednak sądząc po wynikach trzech ostatnich wyborów można przyjąć, że wielkiego resetu i gigantycznego zaskoczenia do maja być nie powinno. O wiele bardziej były on możliwe i prawdopodobne w roku 2015, gdy wybory prezydenckie były początkiem, a nie zwieńczeniem maratonu wyborczego.
Po trzecie - Dorn ma rację, gdy nieco złośliwie, ale jednak z pewnym szacunkiem pisze o „prowincjonalnym zakorzenieniu Dudy”, którego określa zresztą mianem „powiatokrążcy”.
Chodzi rzecz jasna o szereg wizyt, jakie prezydent odbył w ciągu swojej pierwszej kadencji w całej Polsce. To spotkania z mieszkańcami powiatów i gmin czasem naprawdę małych, zapomnianych, nieodwiedzanych przez głowę państwa nigdy, albo dziesiątki lat temu.
W ten sposób wkupił się w łaski i związał ze sobą tych obywateli Polski powiatowej, którzy nie mają politycznych sympatii, albo mają je bardzo letnie. To zapewne ok. 800 tys. głosów
— szacuje Dorn.
I znów - trudno jednoznacznie stwierdzić, czy jest to 600 tysięcy, 800 tys., czy może 1,5 miliona. Z pewnością jednak bezpośrednim kontaktem i docenieniem roli Polski powiatowej Duda zyskał w oczach wielu wyborców - także tych, którym na co dzień nie po drodze z PiS i tzw. dobrą zmianą. Złośliwi mogą zapytać, czy aby na pewno chodzi o prezydenta, bo może na spotkania ze znanym aktorem czy celebrytą też wypełniane byłyby sale gimnastyczne i ryneczki miasteczek, niemniej jednak to Duda konsekwentnie budował swoją polityczną wagę w Polsce powiatowej.
Uważam zresztą, że przy drugiej turze wyborów (o ile do niej dojdzie) i kolejnym plebiscycie nad rządami obozu Kaczyńskiego (de facto pojedynku PiS - AntyPiS), to letnia Polska powiatowa może okazać się kluczowa. Te kilkaset tysięcy głosów (względnie powyżej miliona) będą decydujące, ponieważ wybory do Senatu (a i liczba oddanych głosów w całych parlamentarnych) pokazały, że przy bezpośrednim starciu siły są względnie wyrównane. Te 800 tys. głosów (jeśli trzymać się wyliczeniom Dorna) mogą okazać się bezcenne: wyborcy ci albo oddadzą głos na Dudę mimo swoich uwag i pretensji do ludzi PiS, albo nie oddadzą głosu na kontrkandydata prezydenta, jeśli niechęć do obozu Zjednoczonej Prawicy będzie jednak zbyt wielka. Prezydent swoimi wizytami - poza zbudowaniem solidnej popularności i zaufania - unicestwił możliwość rozkręcenia negatywnej fali, która mogłaby uderzyć w jego kampanię.
Co charakterystyczne, wielkie wyzwania związane ze wspomnianą letnią Polską powiatową zauważył też Tomasz Siemoniak, namaszczony przez Grzegorza Schetynę na przewodniczącego Platformy:
Potrzeba nowej energii, nowej siły. Chciałbym, żeby Platforma zeszła na poziom powiatowy, regionalny. Będę chciał, żeby znacznie więcej pieniędzy skierować na biura poselskie w każdym powiecie. Bez Polski powiatowej nie wygramy wyborów
— mówił Siemoniak.
Niezależnie od tego, czy wybory na szefa PO wygra były szef MON, Borys Budka, czy jeszcze ktoś inny, nieco ponad kwartał kampanii wyborczej nie wystarczy, by odzyskać zaufanie w terenie i letniej Polsce powiatowej. Na tym polu ostatnie cztery lata partia Grzegorza Schetyny kompletnie przespała, skupiając się na manifestacjach w dużych miastach i naparzance sejmowej. Odrabianie nawet takich strat nie jest niemożliwe, ale wymaga dłuższego procesu niż jednorazowe zrywy czy incydentalne organizowanie debat w ramach Klubów Obywatelskich.
Nie, majowe wybory prezydenckie nie są pozamiatane, a Andrzej Duda nie będzie miał miłego spacerku, lecz twardy bój, w którym sporo zmienić może kampania wyborcza. Arsenał urzędującego dziś prezydenta jest jednak dużo większy (i bardziej zakorzeniony) niż ten, który posiadał pięć lat temu Bronisław Komorowski (medialny, finansowy, polityczny, establishmentowy). Co oczywiście nie oznacza, że i tego arsenału nie da się roztrwonić. Takie wizyty jak ostatnia w Kolnie - niemal kompletnie niezauważona w dużych mediach - są jednak dowodem, że Andrzej Duda rozumie, jak ważne są narzędzia, które wypracował w ciągu ostatnich pięciu lat.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481430-dorn-ma-racje-letnia-polska-powiatowa-bedzie-kluczem-w-2020