Sądząc po reakcjach niemałej części naszej opinii publicznej po wzroście napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Iranem, a także sprawą uroczystości w Jerozolimie, trudno nie odnieść wrażenia, że prędzej dogadamy się z izraelską prasą, nieprzychylnymi politykami w Jerozolimie, Berlinie czy Brukseli niż między sobą. I nie chodzi tu nawet o elementarny poziom porozumienia i współpracy na linii rządzący-opozycja (o tym w linku poniżej), ale głupią i szkodliwą radochę, okraszoną olbrzymią dozą złej woli - wszystko z chęci przywalenia urzędującemu prezydentowi i całemu obozowi rządzącemu.
Powtórzę, choć wydaje się to gadaniną po próżnicy, że nie chodzi też o brak krytyki. Pytać o skuteczność naszej dyplomacji, o wciąż ciągnące się echa zamieszania po noweli ustawy o IPN, o profesjonalizm działań prezydenta, premiera czy MSZ - po prostu trzeba. Ale jeśli nie potrafimy spotkać się choćby w najniższym wspólnym mianowniku i uznać, że Andrzej Duda na jerozolimską imprezę Wiaczesława Mosze Kantora nie powinien się wybierać, to mam przykre wrażenie, że nie spotkamy się już nigdzie.
Stronę Kantora krytykują nie tylko politycy PiS czy publicyści konserwatywnych mediów, ale duża część opinii publicznej: od Szewacha Weissa i innych Polaków pochodzenia żydowskiego, na niemałej liczbie tytułów prasowych (od Izraela przez USA). W najgorszym razie nie ma tam wsparcia dla polskiej decyzji, ale zrozumienie i wyjaśnienie polskich argumentów - z tym nie ma problemu. Nie przeszkadza to jednak kolejnym nazwiskom (spuśćmy kurtynę milczenia, szczędząc wstydu dla kolejnych osób) szukać choćby namiastek krytyki i eksponować ją jako dowód na nieskuteczność Polski, osamotnienie, w zasadzie wizerunkowy koniec świata.
O ile jeszcze do gry poniżej pasa na tym odcinku polityki zagranicznej jesteśmy przyzwyczajeni, o tyle przekroczeniem kolejnej niepokojącej granicy były reakcje na słowa irańskiego ajatollaha, który w swoim wystąpieniu powiedział o „małym, złym europejskim kraju”. Nawet ci, którzy na co dzień zajmują się sprawami zagranicznymi, bez mrugnięcia okiem i chwili refleksji, powielali - z nadzieją - przekaz sugerujący, że chodzi o Polskę.
Słowa dziennikarza „Wyborczej” to tylko jeden z licznych przykładów. W najlepszym razie to pogoń za newsem i chęć podkręcenia emocji, wykorzystująca realne obawy wielu Polaków przed możliwością konfliktu zbrojnego czy rozlania się napięcia z Bliskiego Wschodu na inne rejony świata. Niestety, można domniemywać, że chodzi o coś więcej - o przyjemność uderzenia w znienawidzony PiS. Że dzieje się to kosztem bezpieczeństwa Polski, rozedrgania sceny politycznej i zaniepokojenia opinii publicznej? Że straszy się przy tym wojną bez cienia podstaw i przesłanek? Furda, grunt, że do jakiejś części internetowych baniek odpowiednio podkręcony przekaz trafi - sprostowania, analizy i spokojne oceny już niekoniecznie. Co charakterystyczne, nastawienie to nie dotyczy wyłącznie strony lewicowo-liberalnej, ale rozlewa się dalej.
W zasadzie byłoby to nawet zabawne (gdyby nie naprawdę przykre), że nie tak mała i nie tak wcale marginalna część opinii publicznej w Polsce woli trzymać stronę Kantora i rosyjskiej oligarchii, a nie polskiego prezydenta. Gdyby robił to jeszcze Aleksander Kwaśniewski, dobry znajomy Kantora, można byłoby wzruszyć ramionami. Ale pokusom propagandowego uderzenia w PiS ulegają niestety i inni, całkiem poważni politycy i publicyści.
Ramię w ramię z Kantorem, czekając z nadzieją na agresywne słowa irańskich ajatollahów - tak, niestety, wygląda spory odcinek codziennej politycznej naparzanki w naszym kraju. U progu roku 2020, tak niestabilnego i naznaczonego rosnącymi niepokojami, nie jest to dobra przesłanka.
ZOBACZ TAKŻE ODCINEK BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481258-szybciej-dogadamy-sie-z-mediami-w-izraelu-niz-miedzy-soba