„Każdy, kto wie cokolwiek o światowej dyplomacji wie…”, tak zaczął swój dyżurny komentarz Bartosz Węglarczyk w Onecie (niemieckiego wydawcy Axela Springera). Rzecz w tym, że on sam nie ma o niej pojęcia, a pisze sążnisty tekst, w którym wyrokuje już w tytule:
„Prezydent RP nie ma wyboru i do Jerozolimy pojechać nie może. Ale w tym potrzasku znalazł się na własne życzenie”.
Treść tego komentarza można sprowadzić do jednego zdania: Rosjanie są genialni, my, Polacy, czytaj w podtekście: rząd i prezydent z PiS-u, do luftu, ba, a nawet jeszcze pomagamy w realizacji wytworów tego rosyjskiego geniuszu i „daliśmy się ograć”. Jak wywodzi Węglarczyk:
„Polska powinna zabiegać o to, żeby jedyne obchody rocznicy wyzwolenia obozu, zwłaszcza w roku, gdy jest to okrągła rocznica, odbywały się w Oświęcimiu”.
No odkrywca, no Kolumb, Kopernik i Kukuczka publicystyki w jednym. I to u nas powinni przemawiać wszyscy goście – snuje - z przywódcami Rosji i Izraela włącznie… A że komentator Węglarczyk ma wyobraźnię, więc też od razu dopowiedział, żeby ktoś go nie wykpił, co następuje:
„Rozwiązanie, w którym to polskie obchody są najważniejsze, nie jest jednak możliwe, bo od kilku lat Polska ma fatalne relacje z Izraelem”.
Dlaczego? Wiadomo, bo ten PiS… Ale było wyjście, podsuwa onetowy „znawca”, prezydent Andrzej Duda powinien poprosić… Lecha Wałęsę, żeby pojechał za niego i „wystąpił w imieniu Polski”. Wystarczy, nie będę się już więcej pastwił nad tymi wywodami, ani nad sugerowanym przez Węglarczyka posłannictwem jakże znanego „dyplomaty” i „noblysty”, twórcy jaizmu stosowanego, który – jak powszechnie wiadomo – kocha bliźniego pisowskiego jak siebie samego. Ze swej strony polecam zatrudnienie komentatora Węglarczyka przez któryś z równie lotnych kabaretów, jak na przykład Łowcy.B.
Teraz już na poważnie, bo sprawa jest poważna. Zacznę od przypomnienia dwóch faktów - najpierw udziału prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego przed piętnastu laty w Paradzie Zwycięstwa na placu Czerwonym w Moskwie. Pojechał i potraktowany został, za przeproszeniem, „per noga”. Pozostał mu po tym niesmak, ale nie tylko, o czym świadczy wypowiedź byłego już prezydenta Kwaśniewskiego z wywiadu udzielonego w 2014 roku „Gazecie Wyborczej”, cytuję:
„Dzisiaj bym nie pojechał”.
Czym tłumaczy, że wtedy tak, później nie? Tym, że wtedy, po pomarańczowej rewolucji na Ukrainie chciał pokazać Putinowi „gotowość do uszanowania ważnego dla Rosji święta i otwarcia na dialog”, lecz po latach od tamtej parady i sprawowania władzy przez Putina, rozumiał, znów cytat:
„Nie mam żadnej wątpliwości, że jego strategią jest odbudowa supermocarstwa. (…) Boję się, że świat również w takiej sytuacji odetchnie z ulgą, że problem, z którym nie wiedział, co zrobić, zostanie rozstrzygnięty”.
Na koniec jeszcze jeden cytat eksprezydenta Kwaśniewskiego, acz w sprawie Ukrainy, ale o uniwersalnym wydźwięku:
„Efektem długotrwałego kryzysu zawsze jest zmęczenie wszystkich. Kiedy sytuacja będzie w miarę do zaakceptowania, bo ktoś tam rządzi, ktoś się z kimś dogadał, Zachód odetchnie, a aspiracje milionów Ukraińców zostaną pogrzebane. Ten scenariusz jest więcej niż realny”.
W 2005 roku, w 60 rocznicę zakończenia wojny prezydent RP Aleksander Kwaśniewski został poniżony, usadowiony w tylnych rzędach, nawet za prezydentem Ukrainy Wiktorem Juszczenką’ Gorzej jeszcze, Rosjanie uhonorowali wszystkich zachodnich aliantów, polski sojusznik sowietów, polskie wojsko zostało w ogóle pominięte - wiadomo, „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”…
Do okresu wojny, jej wybuchu i bieżącej sytuacji odniósł się kilka lat później w swym znakomitym wystąpieniu, w obecności samego Władimira Władimirowicza, prezydent Lech Kaczyński. Prawda, którą teraz, a właściwie przez cały czas od chwili objęcia władzy do dziś usiłuje ufryzować po swojemu wychowanek KGB, wybrzmiała. Kto tego nie dostrzegał i nie dostrzega był i jest ślepcem. Prezydent Kwaśniewski „nie ma dziś wątpliwości”, nie pojechałby…, ale – kauzyperdy ekipy prorosyjskich (pamiętny spacer po molo premiera Donalda Tuska z prezydentem Putinem niech będzie tego symbolem), czy proniemieckich nakolanników (tu za symbol może posłużyć tzw. hołd berliński, wiernopoddańcza prośba byłego szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego o przywództwo Niemiec w Europie), mentalne knechty łajają dziś polskie władze, że nie pozwalają sobie pluć w kaszę, że nie godzą się na traktowanie naszego kraju jak „kuricy”, bez prawa głosu, że wspomnę zdanie prezydenta Francji Jacquesa Chiraca…
Na pochyłe drzewo i koza wejdzie. Tyle, że dziś polskie drzewo nie jest już pochyłe. Prezydent Andrzej Duda domagał się prawa głosu w Jerozolimie, nie tylko z tego względu, że miał być gościem między sobie równymi, i nie tylko dlatego, że nasz kraj był najbardziej poszkodowany w drugiej wojnie światowej, z liczbą sześciu milionów ofiar, w tym żydowskiego pochodzenia. Dodatkowym i jakże istotnym powodem było to, że na tejże konferencji ma przemawiać nie kto inny, tylko Władimir Putin, że taką możliwość będą mieli reprezentanci innych krajów, w tym – jeśli przecieki z jej przewidywanego scenariusza są prawdziwe - np. reprezentant Francji, kolaborującej z III Rzeszą, która wysyłała Żydów do gazu, do niemieckich obozów na terenie naszego, okupowanego kraju…
Niech chodzi tylko o poczucie godności, o dumę, chodzi właśnie o dyplomację, do której należą i niekiedy są wręcz niezbędne także demonstracyjnie twarde postawy. Nie miejsce na przypomnienie takich demonstracji ze strony prezydenta Putina, czy reprezentantów Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i wielu innych, szanujących się krajów w różnych sytuacjach i formach, a mógłbym ich wymienić bez liku. Nasz problem sprowadza się dziś do jednego: mentalnie zezowatej i okulałej opozycji, dla której nawet w takiej sytuacji słowo jak godność pozostaje obce.
Wieść o rezygnacji prezydenta RP z udziału w Yad Vashem w obchodach rocznicy wyzwolenia Auschwitz rozeszła się po Izraelu lotem błyskawicy. Portal Times of Izrael dostrzegł i podkreślił, że polski prezydent podjął tę decyzję w okolicznościach oskarżania Polski przez Rosję o współpracę z III Rzeszą przed wybuchem wojny. Przypomniał też, że nasz kraj „poparli w tym sporze zagraniczni dyplomaci, m.in. amerykańscy i izraelscy”. Dziennik „Haarec” zwrócił uwagę na inny aspekt, że współorganizatorem uroczystości w Yad Vashem jest od niedawna minister spraw zagranicznych i ds. służb specjalnych Jisra’el Kac, który w ubiegłym roku stwierdził, że Polacy „wysysają antysemityzm z mlekiem matek”.
Co przykre, decyzja prezydenta Dudy napotyka na większe zrozumienie ze strony izraelskich mediów, niż… polskiej opozycji, która nawet w tak fundamentalnych sprawach, a może - o zgrozo - właśnie dlatego usiłuje upichcić swoją cuchnącą, polityczną pieczeń. Portal Ynetnews poinformował wprost, że „koniecznym warunkiem” polskiego prezydenta wobec „powielanych kłamstw” było umożliwienie mu na tym forum przedstawienia prawdziwych faktów z początku II wojny światowej.
W przeciwieństwie do rządów minionego na szczęście okresu Polska nie podstawia dziś ramion do poklepywania, ani w Moskwie, ani w Berlinie. Prowadzi aktywną politykę we własnym interesie, a nie dlatego, aby się komuś przypodobać, żeby było miło, w myśl wykładni Władysława Bartoszewskiego, szefa dyplomacji w kilku wcześniejszych rządach o… brzydkiej i ubogiej pannie na wydaniu, która „powinna być choć sympatyczna, a nie nabzdyczona”. Czas polskiego klientyzmu się skończył, co dotarło już do świadomości polityków w wielu stolicach. Niestety, nad czym można ubolewać i gardzić: do wielu spośród polityków naszej opozycji jeszcze nie…
„Każdy, kto wie cokolwiek o światowej dyplomacji wie…”
— tu dokończę za Węglarczyka, że jeśli ktoś „znalazł się w potrzasku na własne życzenie”, to polska opozycja, z dyżurnym komentatorem portalu Axela Springera włącznie - zamiast stanąć murem za prezydentem RP…, cóż, nie można wymagać od kur, aby wznosiły się jak orły…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481085-w-cieniu-yad-vashem