Chęć kandydowania w wyborach prezydenckich może wyrazić każdy obywatel naszego kraju, posiadający bierne prawo wyborcze. W demokratycznym kraju zostanie uszanowana nawet taka deklaracja pana Mietka spod mitycznej budki z piwem.
Tym bardziej nikt takiego prawa nie odmawia europosłowi Robertowi Biedroniowi, założycielowi partyjnej efemerydy pod nazwą Wiosna, pogrzebanej niedawno uroczyście w aliansie z SLD. Ale jeśli SLD bierze na poważnie chęci Biedronia i ma zamiar taką kandydaturę zaproponować najpierw swojemu Zarządowi, co zadeklarował dzisiaj w mediach Włodzimierz Czarzasty, a następnie całej lewicy parlamentarnej, świadczy to tylko o jednym – rozpaczliwe poszukiwania na lewicy kamikadze, który zgodzi się kandydować z jej ramienia i daje szansę na wynik nie gorszy, niż uzyskała w październikowych wyborach parlamentarnych, spełzły na niczym. Dzisiejsze zapewnienie Czarzastego, że ta decyzja została podjęta już dawno, miedzy bajki należy włożyć, mając na uwadze liczne doniesienia o poszukiwaniu innego kandydata, nawet poza własnymi szeregami i próbach przeciągnięcia na swoją stronę dawnych kolegów, którzy znaleźli się w parlamencie z innych list, często decydując się na taki krok w akcie niezgody na to, co w Sojuszu ostatnimi laty się działo.
Na konwencji 19 stycznia, jeżeli cała Lewica wyrazi taką wolę, Robert Biedroń, który zdaniem Czarzastego „ma masę energii, jest świetnie przygotowany do wyścigu”, wygłosi zapewne płomienne przemówienie i mogę się założyć, że tak jak Małgorzata Kidawa - Błońska i Władysław Kosiniak oświadczy, że chce być „prezydentem wszystkich Polaków”.
Polski apartheid
No to przypomnijmy, jaki los chciał zgotować Biedroń - może nie wszystkim Polakom, ale znacznej ich części - w styczniu roku 2019, kiedy jego partia, którą dopiero miał zamiar założyć, rosła w sondażach ( wówczas trzecie miejsce !), a on marzył skromniej niż dzisiaj – tylko o byciu premierem.
W wywiadzie udzielonym Magdalenie Rigamonti dla portalu Gazety Prawnej zatytułowanym „Rozliczę PiS jak apartheid” oświadcza, że jak zostanie premierem, to powoła Komisję Prawdy i Pojednania - „na wzór tej, która powstała w RPA po zniesieniu apartheidu”. Zakładam, że pan Biedroń, człowiek bywały w świecie (jako prezydent Słupska w czasie pierwszych siedmiu miesięcy objechał dwa razy kulę ziemska w ramach służbowych delegacji) doskonale wie, czym był apartheid, jakie zbrodnie w trakcie jego popełniano. Wie, że w czasie, kiedy obowiązywał, w RPA wprowadzono w życie teorię o konieczności osobnego rozwoju różnych ras, segregację rasową, zakaz mieszanych” małżeństw, sądzenie „białych” za stosunki seksualne z „czarnymi”, wprowadzono klasyfikację na ”białych, czarnych i kolorowych” i stworzono dla nich oddzielne strefy mieszkaniowe i komercyjne, z zakazem przebywania w tych dla nich nie przeznaczonych. Zapewne wie, że w 1973 r. Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych ratyfikowało Międzynarodową Konwencję o Zwalczaniu i Karaniu Zbrodni Apartheidu, która definiuje zbrodnię apartheidu jako „nieludzkie czyny popełnione w celu ustanowienia i utrzymania dominacji jednej grupy rasowej nad jakąkolwiek inną grupą rasową i systematycznego jej uciskania”. Słyszał zapewne o masakrze w Soweto, gdzie policja otworzyła ogień do demonstrujących uczniów. Od policyjnych kul zginęła młodzież i dzieci. Symbolem masakry stał się trzynastoletni Hektor Pieterson. Zestawianie Polski po demokratycznych wyborach z Republiką Południowej Afryki za czasów apartheidu obraża nie tylko mnie, ale jak sądzę, wielu Polaków, bez względu na ich poglądy polityczne.
Pieniądze droższe od słowa
„U mnie słowo droższe od pieniędzy”, mówi Pawlak w drugiej części („Nie ma mocnych”) filmowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego.
Robert Biedroń dwa razy dał słowo. Pierwszy, gdy w styczniu zapewniał, że wystartuje do europarlamentu i nie przyjmie mandatu albo zrezygnuje z niego. Gdy wybory wygrał, w czerwcu zmienił zdanie: „Nie widzę żadnego powodu, żebym dzisiaj miał oddawać mandat europosła, muszę dopilnować, żeby nasza trzyosobowa delegacja w Parlamencie Europejski zasiadała w odpowiednich komisjach, mogła realizować nasz program”. Zapowiedział także, że poprowadzi swoją partię, Wiosnę, do październikowych wyborów parlamentarnych : „Jak zostanę wybrany posłem lub senatorem, to będę w Polsce.” W sierpniu ogłosił, że nie wystartuje w tych wyborach. Na pytanie dziennikarki radia ZET, czy nie ma wyrzutów za zrobienie wyborców „w konia”, odpowiedział: ”Trzeba było zrobić krok do tyłu, żeby zrobić trzy kroki do przodu”. Wówczas Włodzimierz Czarzasty, pytany o to, dlaczego Biedroń nie staruje w wyborach, mówił: „Mamy również wobec pana Biedronia inne plany; przyjdzie czas, będziemy je ogłaszali”. Jeżeli miał na myśli plany związane z wyborami prezydenckimi, to słabe usprawiedliwienie – senator czy poseł może w nich także startować. Jedno jest pewne – słowa dawanego przez Roberta Biedronia nie należy traktować poważnie.
Dwa kłamstwa w jednym zdaniu, w efekcie - rezolucja przeciw Polsce
Swoją brukselską karierę eurodeputowany Robert Biedroń rozpoczął z przytupem - wystosował do kolegów socjalistów ze swojej frakcji list, żeby nie głosować na polskich kandydatów na stanowiska wiceprzewodniczących parlamentu i przewodniczących komisji tylko dlatego, że są europosłami ze znienawidzonej pisowskiej konkurencji. I choć to nie było trzęsienie ziemi, jak u Hitchcocka („Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”), to dalsze działania Biedronia były jeszcze bardziej szkodliwe dla naszego kraju. Kiedy Frakcja Socjalistów i Demokratów, druga co do wielkości w Parlamencie Europejskim, spotkała się z polskim kandydatem na komisarza UE, sędzią Januszem Wojciechowskim, Robert Biedroń, eurodeputowany Wiosny do PE, złożył dziennikarzom relację z tego spotkania, sugerując, że losy tej kandydatury są niepewne, bo nie uzyskano od kandydata jasnej deklaracji, czy będzie gwarantem tego, że kiedy przyjdzie do dyskusji o stanie przestrzegania praw człowieka, prawa, konstytucji, praworządności w Polsce, to będzie stał po stronie tych, którzy tego przestrzegania oczekują. Czyli mówiąc bez owijania w bawełnę, Robert Biedroń i jego poplecznicy oczekiwali, że zgłoszony przez polski rząd kandydat będzie walczył z tym rządem jako komisarz UE po stronie opozycji.
Dzięki Robertowi Biedroniowi kłamstwo zostało usankcjonowane jako rzeczywiste wydarzenie i Polska została potępiona za prawo prawo, które nie dość, że nie zostało uchwalone, to jeszcze nie było forsowane przez rząd. Otóż socjaliści i demokraci ( do grupy tej należy m. in. Biedroń) złożyli wniosek o odbycie w PE debaty w sprawie edukacji seksualnej, której polski rząd nie tylko chce zakazać, ale też karać jej propagatorów więzieniem. Zabierając w niej głos, Robert Biedroń stwierdził, że rząd PiS przedstawił nowelizację projektu dotyczącego penalizacji edukacji seksualnej. Dwa kłamstwa w jednym zdaniu to rzeczywiście duże osiągnięcie – projekt był obywatelski i zakazywał propagowania pedofilii. Na nic zdały się ostre reakcje europarlamentarzystów PiS – Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą polski parlament do powstrzymania się od przyjęcia nowelizacji Kodeksu karnego, ponieważ „proponowane przepisy nie tylko penalizują świadczenie kompleksowej edukacji seksualnej, ale również łamią międzynarodowe standardy oraz zobowiązania Polski w tym zakresie”. Konsekwencje takiego działania, czyli potępienie Polski za coś, czego nie zrobiła i budowanie obrazu kraju zacofanego obyczajowo, o światopoglądowej dyktaturze, dla Biedronia nie mają znaczenia. Także dołożenie kolejnej cegiełki do budowania takiego właśnie obrazu Polski poza jej granicami w czasie debaty o LGBT, kiedy oświadczył: „Jestem gejem i jestem Polakiem. W 2019 roku w sercu Europy są miejsca w Polsce, w mojej ojczyźnie, do których nie mogę wejść. Są sklepy, restauracje, hotele, do których nie mogę wejść”. Poproszony przez Patryka Jakiego o podanie adresów takich miejsc, zdołał wymienić nazwę jednej restauracji, w której na szybie nalepiono naklejkę z napisem „strefa wolna od LGBT”. Gdyby jakaś osoba homoseksualna została wyproszona z jakiegokolwiek publicznego miejsca w Polsce, zostalibyśmy natychmiast o tym poinformowani nie tylko przez organizacje LGBT, ale przede wszystkim media. Jak dotąd nie odnotowałam takiego przypadku. Ale Parlament Europejski przyjął w grudniu rezolucję w sprawie uchwał o „stref wolnych od LGBT, które przyjęło już ponad 80 polskich samorządów” i wzywają w niej Komisję Europejską do potępienia wszelkich publicznych aktów dyskryminacji osób LGBT+, w szczególności rozwoju tak zwanych „stref wolnych od ideologii LGBT” w Polsce.
Jak prezydent z prezydentem
Wdrażając się do roli przyszłego prezydenta (zapewne Robert Biedroń zna już na pamięć Konstytucję, skoro ma być jej strażnikiem i pamięta o artykule 133, który mówi o roli prezydenta jako reprezentanta państwa w stosunkach zewnętrznych) potencjalny kandydat Lewicy postanowił zabrać głos w sprawach globalnych i ocenił rozkaz ataku na irańskiego generała, jaki wydał Donald Trump: „Krew na rękach ma prezydent Donald Trump, który zatwierdził kolejne ataki w Bagdadzie, w których zginęło 6 osób. Jak daleko jeszcze posunie się ten waszyngtoński furiat? #makelovenotwar” – napisał na Twitterze. Jest to co prawda hardcorowe wyobrażenie ze sfery sience fiction, ale już widzę to przyszłe spotkanie prezydenta Biedronia z prezydentem Trumpem…
Biednaś ty, polska lewico, jeśli nie mogłaś znaleźć lepszego kandydata na prezydenta. Choćby takiego, który gdyby wygrał, mógł złożyć przysięgę prezydencką i wygłosić te słowa z czystym sumieniem :”(…) będę strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/480727-klamca-skarzacy-na-polske-w-brukseli-kandydatem-lewicy