Może polska polityka wyróżniłaby się syndromem mądrego i mądrzejszego? Czego wypada życzyć w przededniu Trzech Króli, czyli Sześciu Króli.
O ile 2019 był w polskiej (i nie tylko) polityce rokiem banału, o tyle w 2020 r. jest już lepiej i upłynie on pod znakiem trywialności, czyli banału zbanalizowanego. Na to się przynajmniej zanosi, gdy się weźmie pod uwagę intelektualną „produkcję” kandydatów na prezydenta RP (tych już zgłoszonych i prawdopodobnych) oraz pretendentów do stanowiska przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. A także, gdy uwzględnić głosy „elit” III RP, w szczególności prawniczych. Obserwując różne pokolenia polskiej polityki można zauważyć, iż to aktywne od początku III RP nie tylko stać na metapolityczne refleksje na wysokim poziomie (np. Jarosław Kaczyński – „Polska naszych marzeń”, „Porozumienie przeciw monowładzy” czy Ludwik Dorn – „Rozrachunki i wyzwania”, „Anatomia słabości”), że mają oni ambicje intelektualne (jak Donald Tusk – „Solidarność i duma”, „Szczerze” - mimo ogromnej dawki narcyzmu i pretensjonalności) czy analityczne (jak Grzegorz Schetyna - „Historia pokolenia”; Radosław Sikorski – „Strefa zdekomunizowana”, „Polska może być lepsza”; Bartłomiej Sienkiewicz – „Państwo teoretyczne”; Kazimierz Ujazdowski – „Polityka ambitna”, Rafał Grupiński „Polityka i kultura”). Obecnie nawet część z tego pokolenia się zbanalizowała, a młodsi raczej konkurują z co wybitniejszymi szympansami zamiast mieć intelektualne ambicje i analityczne ciągoty. Jeśli do czegoś ich ciągnie, to do kolorowanek (głośny żart - pokoloruj drwala).
Coraz więcej politologów, socjologów czy filozofów dostrzega dość powszechne głupienie oraz infantylizację społeczeństw, a jeszcze szybsze ich elit (Guy Debord – „Społeczeństwo spektaklu”; Benjamin Barber – „Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli”; Paul Vitz – „Psychologia jako religia. Kult samouwielbienia”; Manfred Spitzer – „Cyfrowa demencja. W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci”; Nicholas Carr – „Płytki umysł. Jak Internet wpływa na nasz mózg”; Max Weiss – „Cyfrowa demencja”). Niektórzy stawiają prowokacyjne pytanie, czy politycy powinni być mądrzejsi od społeczeństw i elit, w których funkcjonują, które reprezentują. Albo patrząc od drugiej strony – czy mogą być mądrzejsi, skoro są takim samym produktem tych społeczeństw jak przeciętni obywatele. Podlegają tym samym procesom i mechanizmom.
Głupienie czy infantylizacja są procesami społecznymi, kulturowymi istniejącymi już pod koniec XIX wieku (np. Dominic Strinati – „Wprowadzenie do kultury popularnej”). I są one związane z kulturą masową, z masową reprodukcją, z upowszechnieniem, ale i strywializowaniem edukacji. Można by powiedzieć, że politycy (nie tylko w Polsce) są „ofiarami” szerszych procesów, w których sakralizowane są banał i trywialność, najczęściej pochodzące z mediów o wielkim zasięgu, bo one z założenia nie mogą być elitarne bądź wymagające. Gdyby takie były, zostałyby odrzucone. Infantylizacja czy też głupienie są w tym sensie lekarstwem, przeciwwagą dla specjalizacji bądź wyrafinowania. Wszystko wówczas staje się banalne i trywialne, więc także polityka. A wtedy premiowani są ludzie banalni, opowiadający trywializmy, byleby były one podane w stosownie napuszonym sosie. Wystarczy posłuchać niektórych kandydatów na prezydenta bądź na przewodniczącego PO.
Do infantylizacji i głupienia w sensie społecznym czy kulturowym dochodzi jednak czynnik innego rodzaju, czyli obniżanie się poziomu inteligencji. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat żyliśmy w przekonaniu, że powszechny jest tzw. efekt Flynna. W 1987 r. nowozelandzki filozof i psycholog James Flynn, na podstawie badań 14 grup narodowościowych stwierdził, że w ostatnich 50 latach (do czasu opublikowania badań) iloraz inteligencji w krajach kultury zachodniej, mierzony standardowymi testami psychologicznymi, wzrósł o około 15 punktów. Z powodu zmian kulturowych, edukacyjnych, sposobu żywienia, zmniejszenia liczby dzieci w rodzinach, lepszej opieki medycznej etc. Przeciętnie inteligencja populacji miała rosnąć o 3 punkty w każdym dziesięcioleciu. Efekt Flynna miał być skutkiem wzrostu zdolności analitycznych, powszechności rozwiązywania testów, także tych na inteligencję. Niektórzy interpretowali efekt Flynna nie tyle jako wzrost inteligencji populacji, ale jako zwiększanie się umiejętności rozwiązywania podstawowych testów inteligencji.
Obecnie wielu naukowców uważa, że albo efekt Flynna wygasł, albo został stłumiony i odwrócony przez inne procesy, negatywnie wpływające na inteligencję. I różne nowe badania, przede wszystkim norweskiego Centrum Badań Ekonomicznych Ragnara Frischa, dowodzą, że od początku lat 70. XX wieku średni poziom inteligencji na świecie się zmniejsza. Norwegowie analizowali wyniki 730 tys. testów IQ osób powoływanych w latach 1970–2009 do wojska. I wyszło im, że IQ zmniejsza się systematycznie – o 7 punktów na pokolenie. Mniej reprezentatywne badania amerykańskie (na University of Hartford w stanie Connecticut, opublikowane w 2014 r.) prognozowały, że od roku 1950 do 2020 IQ spadnie o około 3,5 punktu. Prof. Jan te Nijenhuis, psycholog z Uniwersytetu w Amsterdamie, twierdzi, że od czasów wiktoriańskich średni poziom inteligencji spadł o 14 punktów w testach IQ. Z badań Ross University Medical School w Bridgetown na Barbadosie wynika z kolei spadek IQ o 8 punktów na pokolenie. Czyli nie ma efektu Flynna jest za to syndrom głupiego i głupszego.
Powszechne głupienie ma być wynikiem tego, że dzieci coraz mniej czytają, a za to oglądają telewizję bądź korzystają z komputerów, tabletów i smartfonów. Przy każdej okazji wymagającej wysiłku umysłowego korzystają z pomocy łatwej do znalezienia w Internecie, przez co nie rozwijają ani inteligencji, ani pomysłowości. Niczego się już nie oblicza „w myśli”, bardzo słabo ćwiczy się pamięć. Podstawowe sprawności umysłowe ulegają zatem atrofii. Earl K. Miller, profesor w dziedzinie neuronauki w Massachusetts Institute of Technology dorzuca do tego zgubny wpływ tzw. multitasking, czyli wielozadaniowości, która wedle jego badań nie pobudza pomysłowości i inteligencji, lecz wskutek nadmiaru bodźców i zadań negatywnie wpływa na umysł, a więc także na iloraz inteligencji.
Syndrom głupiego i głupszego jest też rezultatem zmian genetycznych. Psycholog prof. Richard Lynn, przez lata związany z University of Ulster w Coleraine w Irlandii Północnej (pozbawiony funkcji z powodu oskarżeń o rasizm w związku z jego badaniami inteligencji różnych grup i ras), twierdzi, że spadek IQ jest związany ze stopniowym pogarszaniem się potencjału genetycznego. Czyli także mutacje genów sprawiają, że głupiejemy. Podobne wnioski wyciąga prof. Gerald Crabtree z Uniwersytetu Stanforda i Howard Hughes Medical Institute. Uważa on, że mamy do czynienia ze spadkiem ilorazu inteligencji i że wpływają na to niekorzystne mutacje genetyczne. Za nasze zdolności poznawcze odpowiadają bowiem tysiące genów. Jeśli choćby w jednym z nich doszło do mutacji, ma to wpływ na cały potencjał intelektualny i wspierającą go emocjonalną stabilność. Poza tym z powodu rozwoju medycyny i opieki gorsze geny wcale nie są eliminowane z puli. Prof. Crabtree uważa, że gdyby przenieść w nasze czasy przeciętnego obywatelka Aten żyjącego między 1000. a 500. rokiem p.n.e., szybko stałby się jednym z najzdolniejszych i intelektualnie rozwiniętych nie tylko obywateli, ale i naukowców.
Wracając do banału i trywialności, czyli do polskiej polityki (i nie tylko polskiej), można stwierdzić, że polityczni liderzy i działacze nadążają za duchem czasu oraz genetycznym potencjałem współczesności. Syndrom głupiego i głupszego jest coraz powszechniejszy, dlaczego więc miałby omijać politykę. Mimo wszystko jednak politycznych liderów jest na tyle niewielu, że można by oczekiwać selekcji pozytywnej, a nie potwierdzania negatywnych trendów. Może zatem polska polityka wyróżniłaby się syndromem mądrego i mądrzejszego, a nie głupiego i głupszego? Czego wszystkim wypada życzyć w przededniu święta Trzech Króli, czyli Sześciu Króli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/480711-ludzkosc-cierpi-na-spadek-inteligencji-wiec-i-polityka