Koniec roku to w naturalny sposób czas podsumowań - także w polityce. Rok 2019 był pod tym względem nad Wisłą niezwykle obfity w wydarzenia: nie brakowało wyborów, kampanii, ostrych sporów, a przecież zakończenie tego maratonu dopiero przed nami, w maju 2020. Niemniej jednak za rok 2019 można przyznać kilka nieoczywistych plusów i minusów.
Plusy z całą pewnością należą się tym spośród polskich polityków i urzędników, którzy z mozołem budowali dobre imię o Polsce poza granicami naszego kraju. Ambasadorowie Marek Magierowski (w Izraelu) i Jakub Kumoch (w Szwajcarii, wkrótce prawdopodobnie przeniesiony na odcinek w Turcji) zasłużyli na najwyższe słowa uznania. Ich praca (ale także wielu mniej lub bardziej anonimowych urzędników, asystentów, także w innych krajach) na rzecz odkręcania mitów o polskiej historii czy wysiłki przy promocji historii tzw. grupy Ładosia, będzie przynosić efekty jeszcze przez długie lata, jeśli nie dekady. Gdyby polskie państwo było oparte o ludzi tak profesjonalnych, a przy tym konsekwentnych i radykalnie propolskich, bylibyśmy zupełnie w innym miejscu. Nawet rzut okiem na kilka ostatnich aktywności wspomnianej dwójki pokazuje, że panowie ani myślą odcinać kupony i osiadać na laurach.
O tym, jak duża jest waga pracy wykonywanej na tym poletku, pokazują bardzo dobitnie ostatnie dni. Werbalne ataki Władimira Putina i gry Kremla są bezsprzecznym dowodem, jak mocno potrzebujemy fachowców, którzy wiedzą, jak się zachować. Przy okazji warto tutaj wspomnieć o nieźle przygotowanej rocznicy wybuchu II wojny światowej, w tym szeroko zakrojoną akcję promującą opowieść o polskiej historii w zagranicznej prasie.
W trudnych zakrętach tej międzynarodowej gry dobrze odnajdywał się premier Mateusz Morawiecki (także na brukselskich salonach), który zresztą ten rok też może zapisać na spory plus. To szef rządu siłą rzeczy był twarzą Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych zwycięskich kampaniach, to jego bronią dane (tak ekonomiczne, jak i te wyborcze), to on wreszcie obronił, a w zasadzie częściowo wzmocnił swoją pozycję w wewnętrznych rozgrywkach na zapleczu obozu Zjednoczonej Prawicy. Sam Morawiecki okrzepł w roli premiera, konsekwentnie zrywając resztki maski nieprzyjaznego prezesa banku. Może nie był to rok rewelacyjny dla zainteresowanego (apetyty w PiS były, mimo wszystko, jeszcze większe, sięgające poparcia na poziomie 50%, a i historie w stylu nominacji Banasia obarczają także i jego konto), ale przy podsumowaniu kalendarza na 2019, premier może zapisać kilka małych plusów, a przy okazji ponapinać polityczne muskuły.
Po stronie opozycyjnej trudno o wyraźne plusy, jeśli kolejne wybory - wyjąwszy czysto symboliczny wyścig do Senatu - zostały po prostu przegrane. Niemniej jednak warto tutaj wyróżnić Władysława Kosiniaka-Kamysza: lider PSL nie dał się zakiwać po majowej wpadce ze wspólnym marszem w ramach Koalicji Europejskiej i poszedł na swoje. Był to ruch ryzykowny, opłacony lawiną krytyki ze strony establishmentu III RP, a momentami wręcz egzotyczny, wszak koalicja ludowców z ruchem Pawła Kukiza wydawała się być czymś zerwanym z choinki. Kosiniak-Kamysz potrafił jednak zaryzykować, kładąc na szali cały swój dorobek polityczny. I wygrał, ocalił nie tylko swoją pozycję, ale i partię, otwierając przy okazji kilka niedostępnych do tej pory furtek dla PSL. A że sukces polityczny okraszony był radością w życiu prywatnym, to Kosiniak-Kamysz może spokojnie domknąć rok 2019 jako udany.
Wyróżnić trzeba też Adriana Zandberga, który przebił się do politycznej ekstraklasy. Sukces obarczony był politycznym kompromisem: jeszcze rok temu działacze partii Razem zaklinali się, że nie po to przez lata byli na politycznym marginesie, by dziś iść ramię w ramię z baronami spod znaku SLD. Punkt widzenia zmienił się jednak wraz z punktem siedzenia i marginalna partyjka, bez szans na wprowadzenie swoich ludzi do Sejmu (co pokazały wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego) została jednym z najciekawszych zjawisk po opozycyjnej stronie parlamentu. Zandberg błysnął w trakcie debaty nad expose, a takie posłanki jak Magdalena Biejat, Paulina Matysiak czy Marcelina Zawisza pokazały jakże inną opozycyjną jakość w odróżnieniu od tej, do której przyzwyczaiła nas ekipa Grzegorza Schetyny. Lewica jednak zaczęła konsumować własny sukces (bardziej polityczny niż wyborczy, bo wynik nie porwał), zamiast iść dalej i płynnie przejść do wyborów prezydenckich. Tutaj jednak jest jeszcze trochę czasu do nadrobienia, ale już w roku 2020.
Rok 2019 w polityce na plus mogą też zapisać Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin. Dość nieoczekiwanie znaczenie Solidarnej Polski i Porozumienia wzrosło po wyborach, a „ziobryści” i „gowinowcy” stali się języczkiem u wagi, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę dość kruchą (choć samodzielną) większość PiS w Sejmie. Obaj liderzy grają w nieco inną grę, nie licytują przesadnie wysoko, a momentami po prostu ze sobą współpracują na pragmatycznym do bólu gruncie. Jak pokazał rok 2019, z całkiem niezłymi efektami.
No dobrze, dość z laurkami, przyznać też wypada parę minusów.
Przede wszystkim to nie był dobry rok dla Donalda Tuska. Rozumiem, że zamiana stołka przewodniczącego Rady Europejskiej na fotel szefa Europejskiej Partii Ludowej oznacza, że były premier nie spadnie z pewnego poziomu dobrego życia i wpływu na brukselską rzeczywistość, ale na polskim gruncie rok 2019 był dla Tuska pasmem klęsk. Najpierw jego bezprecedensowe, wykraczające poza jakiekolwiek standardy, wsparcie w majowych wyborach dla Koalicji Europejskiej. Wsparcie, które do dziś odbija się czkawką, o czym mniej lub bardziej oficjalnie mówią wszyscy członkowie martwej dziś KE. Tusk zamiast stanąć na czele zrywu, który obali ekipę Kaczyńskiego, stał się kulą u nogi, niechcianym, nachalnym recenzentem, dziś po prostu w Polsce nielubianym przez większość społeczeństwa. Sam Tusk wie o słuszności tej gorzkiej dla niego tezy, stąd decyzja o wycofaniu się z wyborczego wyścigu o Pałac Prezydencki. Byłemu premierowi pozostają więc coraz mniej zauważane wywiady w TVN i TOK FM u zaprzyjaźnionych dziennikarzy i coraz mniej skuteczne pompowanie balonika oczekiwań - jak choćby przy książce „Szczerze”. Książce obarczonej zresztą wieloma kuriozalnymi błędami i nieścisłościami, zaskakująco nieprofesjonalnej i banalnej jak na możliwości autora. Jasne, były premier ma wciąż sporo wiernych fanów nad Wisłą, ale nie czarujmy się: to chyba polityczny zmierzch. Przynajmniej na najbliższe lata.
Polityczny minus za rok 2019 musi przyznać sobie również Grzegorz Schetyna. Znam teorie o tym, że czeka na swój moment niczym Jarosław Kaczyński po roku 2011, ale nie wiem, jak długo można uznawać zwycięskie potyczki kuluarowe i gabinetowe, realnie czyszczące przedpole, za duży sukces. Szef Platformy jeszcze na wiosnę mówił jasno, że to dla niego być albo nie być, że nikt nie da mu drugiej szansy. Być może sam sobie tę szansę weźmie, ogrywając Arłukowicza, Budkę, Muchę i Zdrojewskiego w wyborach na lidera partii. Sam fakt, że musi jednak do końca o to zabiegać, jest dla polityka wagi ciężkiej - a takim bez wątpienia jest Schetyna - faktem trudnym do zinterpretowania w kategoriach pozytywów. Platforma wciąż nie odrobiła choćby części lekcji z przegranych w 2015 roku wyborów, a jej niemożność do reorientacji kursu jest wręcz wzorcowym przykładem politycznego imposybilizmu. Niemniej jednak pieniądze, struktury i zaplecze poparcia na poziomie 20-25% wciąż jest największym kapitałem, jaki ma dziś strona opozycyjna. Zarazem są to środki paradoksalnie blokujące wypłynięcie na szerszy ocean. Błogosławieństwo i przekleństwo.
Kiepski był to wreszcie rok dla takich osób jak Marek Kuchciński, Marian Banaś czy Sławomir Neumann. Politycy utopieni w gąszczu mniej lub bardziej realnych i szokujących afer, niedomówień, nagrań, zrzuceni z sań lub trzymający się na nich resztkami sił. Z ekstraklasy polskiej polityki spadli do doliny, z której trudno będzie się wydłubać. Do każdego z nich przylgnęła na długie lata łatka, której nie da się łatwo odkleić. Każdy z trzech wymienionych dżentelmenów był dla ich partii sporym problemem. Zresztą, nie ma co kryć, głównie dlatego wylecieli na margines poważnej polityki.
Ta lista mniejszych i większych plusików i minusików mogłaby być, oczywiście, dłuższa. Na nieduży, ale jednak plus rok zapiszą sobie w kalendarzach 2019 przedstawiciele Konfederacji, dość nieoczekiwanie przekraczający próg wyborczy przy tak dużej frekwencji. Swoje w tym roku załatwił Włodzimierz Czarzasty, wykorzystując mechanizm Koalicji Europejskiej do załatwienia dobrej pracy dla byłych premierów z SLD, a później zgrabnie montującego porozumienie z Biedroniem i Zandbergiem. Wyróżnić należy też parę nowych twarzy, które wyłoniły się z zaplecza (jak na przykład duet Fogiel i Sobolewski w PiS), a i Kukiz po zapędzeniu siebie i swojego ruchu w kozi róg, umiał postawić na politycznej ruletce „0” i wybrnąć do przodu. Do kiepskich zaliczą ten rok ci, którzy musieli dość nieoczekiwanie pożegnać się z parlamentem. Dla większości z nich tak PiS, jak i PO i inne ugrupowania znaleźli bezpieczne miejsca lądowania, mniej lub bardziej powodujące absmak, ale z pierwszej ligi wypadli - w większości bezpowrotnie.
Rok 2019 miał być politycznym resetem, ostateczną odpowiedzią na to, że Polacy głosując w kolejnych plebiscytach „za” lub „przeciw” PiS (tym de facto były trzy ostatnie głosowania, jak wskazał prof. Antoni Dudek), pokażą ekipie Kaczyńskiego czerwoną kartkę. Nie pokazali nawet żółtej, co najwyżej zwracając uwagę, że nie wszystko w „dobrej zmianie” im się podoba. Refleksja, do której nawoływał Jarosław Kaczyński w trakcie wieczoru wyborczego, to jednak temat na kompletnie inne rozważania, już w roku 2020.
WIĘCEJ: Rok 2020 może domknąć pewien etap w polityce. Polska centroprawica na rozstaju dróg
ZOBACZ TAKŻE SYLWESTROWE WYDANIE MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/479997-plusy-i-minusy-za-rok-2019-kto-zaliczy-go-do-udanych