Nawet w czynnej polityce Sikorski łykał wszystko niczym pelikan, a szef rosyjskiego MSZ, udający jego kumpla, miał przy tej okazji wielki ubaw.
Są rzeczy głupie i głupsze, i są wypowiedzi Radosława Sikorskiego. Uważającego się za połączenie Talleyranda, Metternicha, Kissingera i Gromyki, choć w tym ostatnim wypadku bez entuzjazmu. I ten wielki dyplomata twierdzi, iż za jego szefowania w polskim MSZ Putin traktował Polskę jak równorzędnego partnera, mówił wszak o „dwóch wielkich narodach polskim i rosyjskim”. A odwiedzając 1 września 2009 r. Westerplatte Putin „negował stalinowską narrację, wedle której II wojna światowa zaczęła się od ataku Niemiec na ZSRR”. Trzeba być Sikorskim, żeby nie wiedzieć (wie to doskonale jego żona Anne Applebaum, więc mógłby się od niej poduczyć), iż Putin ma się tak do demokracji, partnerskiego traktowania Polski (i każdego innego państwa) i mówienia prawdy o wybuchu II wojny światowej, jak Sikorski do męża stanu, a nie męża swojej żony.
Zapraszanie, nawet warunkowe, Rosji Putina do NATO, jeśli spełni demokratyczne warunki, miało w wydaniu Sikorskiego mniej więcej taki sens, jak przemawianie do Giewontu (góry), żeby przesunął się pod Chobielin. Podobnie jak traktowanie władcy Rosji w ten sam sposób jak przywódców Zachodu. Takim naiwniakom (chyba że to nie naiwność, tylko coś znacznie bardziej deterministycznego) jak Sikorski może Putin wcisnąć kit o demokratyzowaniu Rosji, partnerskim traktowaniu polskiego narodu czy początku wojny we wrześniu 1939 r. To ostatnie zresztą Sikorski zapewne uznaje za najtrudniejsze dla Putina i najdalej idące. Tymczasem to akurat największa blaga, dziecinnie łatwa do zdeszyfrowania.
W czasach PRL były dwie wersje dowcipów: dla normalnych Polaków i dla milicjantów. Wyjaśnię zatem Sikorskiemu tak, jak dawno temu objaśniało się dowcipy milicjantom. Putin niczego nie przyznał na Westerplatte, tylko swoją obecnością w 70. rocznicę wybuchu wojny światowej chciał powiedzieć, że Rosja od września 1939 r. była ofiarą hitlerowskich Niemiec, a nie ich najlepszym i najwierniejszym wtedy sojusznikiem. To samo mówi zresztą atakując ambasadora II RP w Berlinie Józefa Lipskiego. Rosja od początku była ofiarą, a nie najeźdźcą. Taktycznie coś z Hitlerem uzgadniała, ale wyłącznie po to, żeby dać sobie czas na dozbrojenie się i ostateczne pokonanie Niemiec, bo przecież Zachód nigdy by sobie nie dał rady. Rosja zawsze chciała tylko bezwarunkowej kapitulacji hitlerowskich Niemiec. Wszak była właściwie jedynym strażnikiem pokoju w Europie. Jeśli Sikorski tego nie łapie nawet w wersji milicyjnej, to nic już na to się nie poradzi. Może jego żona znajdzie jeszcze prostszą wersję wyjaśnienia tych oczywistych oczywistości, o ile ma jeszcze do męża cierpliwość?
Pijak Borys Jelcyn, przy wszystkich swoich wadach, przede wszystkim obdarowaniu oligarchów ogromnym majątkiem i namaszczeniu Putina na swego następcę, to była wprawdzie zapijaczona, ale szczera rosyjska dusza. I Jelcyn coś chciał Rosjanom dać w kwestiach wolności czy prawdy historycznej. Putin to już niepijący, zimny kagebista, który wolność dla Rosjan ma głęboko, a nawet jeszcze głębiej. On tylko chciał i chce odwrócić to, co zrobił Jelcyn, czyli przede wszystkim wskrzesić wielki ZSRR, a w jego wersji - wielką Rosję. Nieprzypadkowo uważa rozpad ZSRR za największą zbrodnię w dziejach imperium. Wszystko, co Putin robi od namaszczenia go przez Jelcyna jest podporządkowane wskrzeszeniu imperium. A skoro tak, to nie ma tak nawet milimetra miejsca dla wolnej, suwerennej i niepodległej Polski.
Putin może różnym naiwniakom wciskać kit na konkretnym etapie ściemniania, że chodzi mu o coś innego, czyli uczynienie z Rosji normalnego państwa, ale tych naiwnych, poza Sikorskim, jest już coraz mniej. Są oczywiście cynicy, szczególnie we Francji i Niemczech, uważający, że odrodzenie imperium nie byłoby takie złe, szczególnie w perspektywie wielkiej konfrontacji z Chinami, ale otwarcie się nie wygłupiają w stylu byłego szefa polskiego MSZ. On nawet w czynnej polityce łykał wszystko niczym pelikan, a szef rosyjskiego MSZ, udający kumpla Sikorskiego, musiał mieć przy tej okazji wielki ubaw. Nie mówiąc o samym Putinie, który takich naiwniaków jak Sikorski brał na deser podczas szkolenia w KGB, a tym bardziej wtedy, gdy był agentem w NRD. W tym kontekście Sikorski mógłby się nie kompromitować swoim kombatanctwem w Afganistanie, bo tam każdy mudżahedin bez problemu „czytał” Rosjan. Jeśli Sikorski tego nie rozumie, to już nawet najbardziej milicyjna wersja tłumaczenia nic tu nie da.
Powtarzanie rosyjskiego i kagebowskiego legendowania sprzed 2010 r. (albo sprzed 2014 r.) w sprawie Polski, Europy, demokracji czy czegokolwiek innego jest tak kompromitujące dla byłego szefa MSZ, że nie sposób zrozumieć, jak on się znalazł na takim stanowisku. A jeśli je sprawował z taką bystrością w sprawach Rosji i gier Putina, jakie obecnie prezentuje, to chyba tylko boskiej opiece zawdzięczamy, że nie doszło do jakiejś totalnej katastrofy. I tacy ludzie chcieli ograć cwaniaka nad cwaniakami, wyszkolonego do łowienia jeleni i robienia im wody z mózgu oraz przerabiania na mielonkę. Jak widać skutecznie. Najlepiej więc się zamknijcie (Sikorski nie jest jeden) i przestańcie pouczać, bo już prędzej warto słuchać rad bystrego sześciolatka niż takich tuzów dyplomacji, którzy łykali każdą bujdę, manipulację i gierkę Putina. Żenada.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/479904-jaki-kit-i-komu-chce-putin-wciskac-wyjasnienie-milicyjne