Coraz bardziej szalone pomysły ekoideologów każą zwrócić uwagę na kwestię depopulacji. Od dziesięcioleci prowadzone są bowiem precyzyjne działania zmierzające do regulacji liczby ludności, która została rozpisana na poszczególne kraje. Według twórców tego szokującego scenariusza, Polska ma zostać wyludniona i zredukowana do 15 milionów obywateli.
Od dziesięcioleci zatroskani o Polskę socjologowie alarmują, że powinniśmy pochylić się nad problemem demografii. Do odbudowy siły i potencjału naszego kraju konieczne jest zwiększenie liczby ludności. Po wojnie cel ten określano na 50-60 milionów obywateli. Okazało się jednak, że lewacka ideologia, komunistyczny atak na rodzinę oraz światowe strategie wdrażane za pomocą rewolucji kulturowej zdruzgotały te plany. I choć wyż demograficzny, z którym mieliśmy do czynienia po wojnie, a później na przełomie lat 70-80 mógł być szansą, kompletnie ją pogrzebano. W latach 80. pojawiły się optymistyczne prognozy dynamiki demograficznej, według których Polska przed rokiem 2020 miała liczyć 45 mln ludzi. Być może cel ten udałoby się osiągnąć, gdyby nie światowa strategia ograniczania dzietności. Wpisywała się w nią komunistyczna propaganda, której celem było rozbicie i osłabienie rodziny. Wielodzietnych uznawano za margines społeczny, napiętnowano „dziecioróbstwo”, a poradnie ginekologiczne z automatu składały kobietom w ciąży propozycję aborcji. Okazuje się jednak, że wszystkie te działania nie były przypadkowe. Miały realizować odgórne założenia.
Bardzo ciekawie jawi się w tym kontekście stanowisko Klubu Rzymskiego, tajemniczego międzynarodowego think-tanku, od roku 1968 zrzeszającego naukowców, polityków i biznesmenów pochłoniętych „globalnymi problemami świata”. Po pięciu latach nieoficjalnej działalności klub zarejestrował się jako organizacja międzynarodowa w Genewie. W latach 80. szeroko współpracował z ZSRR i innymi krajami socjalistycznymi. To właśnie ta organizacja stoi za obowiązującą wszystkie kraje świata, problematyką globalnego ocieplenia i nakazu redukcji CO2. Ten ekologiczny mózg zachodnich ruchów chroniących środowisko wydał w roku 1972 raport „Granice wzrostu”, zawierający analizę przyszłości ludzkości wobec wzrostu populacji i wyczerpujących się zasobów naturalnych. Ogłosił w nim, że jeśli nie powstrzymamy przyrostu demograficznego na Ziemi, niechybnie padniemy ofiarami „końca świata spowodowanego śmiercią głodową ludzkości”. Strategia została obmyślona bardzo precyzyjnie. O tym, jak powinna się do niej ustosunkować Polska, pouczył nas osobiście jeden z jej twórców.
W grudniu 1974 roku w Jabłonnie pod Warszawą odbyło się międzynarodowe seminarium na temat kierunków modelowania matematycznego społeczeństw. Na konferencję, zorganizowaną pod patronatem UNESCO przez Ministerstwo Nauki oraz Instytut Organizacji i Kierowania PAN, przybył jeden z autorów raportu Dennis L. Meadows. Siejąc grozę w kwestii przeciążenia Ziemi nadmiarem ludności, przestrzegł nas, żebyśmy zmniejszyli liczbę obywateli.
Jeżeli chodzi o Polskę, to sądzę, że macie zbyt duży przyrost ludności. 15 mln ludności gwarantowałoby równowagę
– powiedział w rozmowie z Andrzejem Bonarskim na łamach warszawskiej „Kultury”. Lektura wywiadu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z chorym snem szaleńców. Snem, który niestety został uznany za naukową wykładnię. Oto fragment rozmowy opublikowanej w styczniu 1975 roku:
Bonarski: Jak pan sobie wyobraża drastyczne zahamowanie rozrodczości?
Meadows: Państwo o ustroju socjalistycznym ma w tej mierze szczególne możliwości. Aparat administracyjny i społeczny może stworzyć warunki przeciwdziałające nadmiernemu przyrostowi ludności.
Czy nie wydaje się panu, że każda rodzina może chcieć kiedyś mieć dzieci i ma do tego prawo?
Absurd.
Nie sądzę, by dało się tak całkowicie lekceważyć tradycję i biologię.
Łatwo ją zmienić.
A więc odmawia pan ludziom prawa wolności posiadania potomstwa.
Sądzę, że społeczeństwo – zwłaszcza wasze – winno rządzić się logiką. Społeczeństwo winno mieć wpływ na siebie samo. Choćby przez podatki, poprzez utrudnianie nadmiernego wzrostu ludności środkami administracyjnymi. Można stworzyć całą politykę sterującą rozrodczością.
40 lat później, widzimy doskonale, co miał na myśli Meadows, odgrzewając stare teorie Thomasa Malthusa (1766–1834), anglikańskiego pastora i ekonomisty, który w „Eseju o populacji” usiłował wyjaśnić bezrobocie i nędzę nie przyczynami społecznymi, lecz zbyt szybkim przyrostem ludności. Uznał, że jedynym sposobem na uniknięcie nędzy mas jest zmniejszenie populacji, w związku z czym naturalna selekcja w postaci epidemii, wojen czy klęsk żywiołowych była rzeczą zbawienną. Zalecał jednak planowe zmniejszenie liczby urodzeń, zwłaszcza wśród ludzi słabych, chorych i biednych, co podchwycili ochoczo jego następcy. Pomysł ten ma swoje głębokie odzwierciedlenie w strategii realizowanej przez ideologię gender. Mówienie o równouprawnieniu kobiet, o ich zapanowaniu nad naturalnymi siłami macierzyństwa poprzez antykoncepcję i aborcję to główna oś działania międzynarodowych struktur stawiających ograniczenie dzietności w kategorii zdrowia reprodukcyjnego.
Tak oto konieczność depopulacji globu, w imię ochrony przyrody zagrożonej nadmierną liczbą ludzi, została wpisana w założenia projektu globalistycznego. Jak go zrealizować? Poprzez proste rozerwanie związku pomiędzy aktem seksualnym a płodnością. Mają temu służyć: lansowanie wynaturzonej idei wolnego seksu oraz promocja antykoncepcji, aborcji czy sterylizacji. Globalistyczne programy antypłodnościowe są opracowywane przez ogólnoświatowe gremia i organizacje międzynarodowe, następnie zaszczepiane w umysłach całych społeczeństw za pomocą pozarządowych aktywistów lub lobbystów, karmiących ślepe masy pieśnią o prawach reprodukcyjnych, wyzwoleniu kobiet czy walce z HIV/AIDS. Do czego prowadzą? Ostatecznie do rozstrzygnięć eugenicznych, do eliminowania urodzeń ludzi chorych i biednych, do ograniczania podstawowych praw osób, które są zbyt słabe, by mogły się obronić same. Wszystko to właśnie w imię „praw człowieka”. W 1994 roku, podczas światowego kongresu demograficznego w Kairze, pojawił się projekt ustanowienia limitów ludnościowych dla poszczególnych krajów. Pomysł obejmował też powołanie światowej policji populacyjnej, która kontrolowałaby państwa w zakresie przestrzegania narzuconych norm. Skrajnie wynaturzony projekt udało się zatrzymać dzięki ogromnemu wysiłkowi Stolicy Apostolskiej i osobistemu zaangażowaniu św. Jana Pawła II. Nie udało się jednak trwale udaremnić chorej kreacji szaleńców, za którymi stoi potężny biznes antykoncepcyjny. Celem kairskiej Konferencji w sprawie Populacji była powszechna dostępność antykoncepcji rozplanowana do roku 2015. Dziś idziemy znacznie dalej. Pomysł skurczenia Polski do 15 milionów obywateli powraca. Pojawiają się kolejne raporty a ich treść podawana jest przez lewicowe media. Kilka lat temu jeden z tygodników pisał: „Wedle raportu Living Planet Report opracowywanego przez naukowców różnych dziedzin na polecenie światowego potentata ekologii, organizacji WWF, „pojemność” Polski wynosi między 13 a 20 mln ludzi”.
Szaleństwo idzie coraz dalej. Prawa reprodukcyjne mają osłabiać płodność i ograniczać liczbę narodzin. Jednocześnie wzmacniana jest pełna kontrola urodzeń poprzez inżynierię In vitro. Mniejsze kraje mają być osłabiane jeszcze bardziej poprzez zmniejszenie populacji, co ma bezpośrednie przełożenie na gospodarkę. Do tego wszystkiego dochodzą wszystkie coraz bardziej absurdalne teorie wdrażane za pośrednictwem mediów i trendów subkulturowych, jak promocja weganizmu, wygaszanie produkcji mięsnej, wymuszanie na krajach realizacji zabójczych dla gospodarki limitów emisyjnych.
Patrzenie na ten całościowy i bardzo precyzyjny plan z błogą naiwnością i rzekomą troską o planetę jest więc skrajną nieodpowiedzialnością. Czas nazwać ekologizm po imieniu i rozmawiać w prawdzie o niebezpieczeństwach, które niesie. Jego skutki są naprawdę znacznie bardziej zgubne niż wszystkie strachy pseudoideo logów razem wzięte.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/479782-szaleni-ekoideolodzy-chca-skurczyc-polske-do-15-mln