Yascha Mounk i inni nie są w stanie zrozumieć, że w Polsce nie tylko „na zewnątrz wszystko wygląda normalnie”, ale po prostu jest normalnie.
Jeśli nie można kogoś nazwać faszystą albo skrajnym prawicowcem, można go stygmatyzować zaliczając do coraz obrzydliwszej w opisach i ocenach kategorii populistów. Tak, żeby w jednym koszyku znaleźli się tacy politycy jak Donald Trump, Boris Johnson czy Jarosław Kaczyński oraz Recep Tayyib Erdogan, Nicolas Maduro czy Evo Morales. W zabawę w populistyczne ochlapywanie włączył się skądinąd całkiem rozsądny amerykański politolog Yascha Mounk, autor m.in. głośnej książki „Lud kontra demokracja”. Włączył się tym bardziej ochoczo, że na łamach „Gazety Wyborczej”, czyli wyjątkowej specjalistki w populistycznym ochlapywaniu.
Yascha Mounk, naprowadzany na populistów niczym Bronisław Komorowski na dzika, zdaje się należeć do tych politologów, którzy nie wyobrażają sobie innej prawomocnej formy demokratycznego ustroju niż liberalno-demokratyczna kastokracja, mylnie nazywana demokracją. Wszystko, co nie mieści się w paradygmacie tej kastokracji jest wypaczeniem demokracji. Nawet w wersji Trumpa, Johnsona czy Kaczyńskiego. Po prostu oni uprawiają populizm miękki, czyli „bardzo subtelną formę autorytaryzmu”. Takiego, w którym „ludzie dalej mogą w kawiarniach mówić, co myślą, działają opozycyjne gazety i radia. Na zewnątrz wszystko wygląda normalnie”. A turysta może „nie zauważyć nic niezwykłego”. Mounk po prostu nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że nie tylko „na zewnątrz wszystko wygląda normalnie”, ale po prostu jest normalnie. I to nawet znacznie normalniej niż w liberalno-demokratycznej kastokracji.
Użyjmy neologizmu „plebej” na określenie tych polityków, którzy firmują okrzesany populizm. A to dlatego, że kastokracja zalicza populistów do łże-elity, podczas gdy sama jest elitą prawdziwą. A „plebeje” mają kompleksy i one są często motorem ich działania, choćby mieli arystokratyczne korzenie – jak Boris Johnson. Jak mówi Yascha Mounk, „Trump jest bardzo bogaty, ale pochodzi z Queens, ma plebejski gust i nigdy nie został zaakceptowany przez nowojorskie elity”. Elity mogą „plebeja” Trumpa co najwyżej wpuścić do stróżówki, choćby on sam zbudował sobie wieżowce i pałace. Dlatego „plebej” Trump „odczuwa wobec establishmentu resentyment”. Taki jaki „właściciel małego biznesu z prowincji czuje wobec lekarza czy prawnika, który nie zaprosi go do miejscowej filii klubu rotariańskiego”. Wiadomo – elita krwi, a nie jacyś plebejscy parweniusze, choćby mieli nie tylko kieszenie, ale i całe tiry wypchane forsą.
„Plebeje” populiści mają posłuch, gdyż obsługują plebejskie masy, które tak jak oni nie cierpią establishmentu. Zapewne też z powodu kompleksów nabytych wtedy, gdy nie mogli wejść do „miejscowej filii klubu rotariańskiego”. A zapewne całe życie o tym marzyli. Że też Yaschy Mounkowi chce się opowiadać tak piramidalne bzdury. Ale skoro mu się chce, musi zrobić z „plebejów” populistów przedstawicieli swego rodzaju nowej kontrkultury. Innej od tej lewicowej z 1968 r. oraz jej późniejszych wychowanków. Kiedyś się obnażali i pławili w obscenie, bo to irytowało burżuja, zaś dzisiejsza kontrkultura „rzuca tekstami ksenofobicznymi lub homofobicznymi, bo tylko takie zszokują dzisiejszy establishment”. Nie, że ktoś ma „normalne” poglądy, tylko musi „przys…ać” establishmentowi. Nie może mieć zwyczajnie tego establishmentu gdzieś.
Dowiadujemy się od Yaschy Mounka, że „ludzie cenią Johnsona, Salviniego czy Trumpa właśnie za to, że wkurzają establishment. Bo wyborcy populistów nie lubią elit, ich kultu politycznej poprawności i ich hipokryzji, i są skłonni poprzeć polityków, którzy im się postawią”. To wielka łatwizna eksplanacyjna i interpretacyjna, bo „wkurzanie establishmentu” to naprawdę głupstwo, a wręcz pierdoła, zaś istotą rzeczy czy programu Trumpa, Johnsona, Salviniego bądź Kaczyńskiego jest rozmontowanie liberalno-demokratycznej kastokracji. I dlatego ci przywódcy są słuchani i cenieni, a nie z powodu ambicjonalnych gierek z establishmentem. Nie po to duża część Amerykanów głosuje na Trumpa, że „przynajmniej naprawdę wkurzy ludzi, których nienawidzę”. To są autentycznie bzdety.
Wrzucając do jednego wora różnych neokomunistów (Maduro, Morales) oraz przeciwników liberalno-demokratycznej kastokracji, Yascha Mounk może sobie łatwo uogólniać, że „populiści za dużo obiecują: więcej demokracji, mniej korupcji, dobrobyt, który się obywatelom należy. Ale jak przejmą pełnię władzy, dzieją się dwie rzeczy. Po pierwsze, psuje się gospodarka. (…) Patrz – Turcja czy Wenezuela. (…) Po drugie, rząd przykręca śrubę”. W którym miejscu Trump czy Johnson psują gospodarkę? Jacy demokratyczni przywódcy w USA, Wielkiej Brytanii czy Polsce przykręcają śrubę? Próby delikatnego zrównoważenia rozpasanej kastokracji i zdemoralizowanych pseudo-elit to „przykręcanie śruby”? To jak nazwać zamordyzm (polityczny, obyczajowy, kulturowy, światopoglądowy, symboliczny etc.) praktykowany i postulowany przez kasty i pseudo-elity? Gdzie w USA, Wielkiej Brytanii czy Polsce Yascha Mounk widzi, że „zamykacie ludzi, że kiedy zagłosuję na opozycję, wybory są anulowane!”? Przecież to zwykłe bredzenie. Ale potrzebne, żeby ustawiony jako łatwy chłopiec do bicia populizm „w końcu wszedł na równię pochyłą”. A liberalno-demokratyczna kastokracja to niby gdzie się znajduje, jak nie na równi pochyłej? I to jak pochyłej!
Dostrzegając wzrost poparcia dla rządów i przywódców chcących zaradzić nieformalnej dyktaturze liberalno-demokratycznej kastokracji, Yascha Mounk postuluje przekabacenie części wyborców. Namawia, by opozycja , np. w Polsce „unikała potępienia tych, którzy zagłosowali na populistów. To najczęstszy błąd opozycji. W USA często słyszę: ‘Nie chcemy nikogo, kto głosował na Trumpa, to sami rasiści i bigoci’. To kuszące, ale to nasi współobywatele’”. No i opozycja musi „wyjść poza politykę czysto negatywną. Musi pokazać, że ma pomysły, dzięki którym kraj będzie lepszy nie tylko od tego, jaki jest dziś, ale i od tego, jaki był, zanim populiści doszli do władzy. Nie wystarczy powiedzieć: chcemy, żeby było tak jak przed PiS czy przed Trumpem”. Faktycznie, filozofia „żeby było tak jak było” to za mało, tyle że opozycja nic innego nie jest w stanie wymyślić. Dlatego jak w bęben wali w populistów i populizm, czyli w coś, co sobie wymyśliła jako użyteczny fantom.
Yascha Mounk namawia jeszcze opozycję do czegoś zupełnie niebywałego – obłaskawienia czy też ulizania „nacjonalizmu”: „Możemy zaproponować nacjonalizm inkluzywny, taki, który wymaga od nas solidarności ze wszystkimi mieszkańcami naszego kraju i nie wyklucza dobrych relacji z ludźmi, którzy wierzą w podobne ‘fikcje’ w krajach sąsiednich”. Bo przecież „większość ludzi to w sumie miłe i rozsądne jednostki i nawet jeśli wierzą w rzeczy, z którymi zdecydowanie się nie zgadzam albo które wręcz potępiam, nie są z natury źli”. Tylko dlaczego ci ludzie mają tak nieodpowiedzialne poglądy i tak nierozsądnie głosują? Mogliby żyć w raju liberalno-demokratycznej kastokracji, to wydziwiają i szukają czegoś, co im zaszkodzi. Problemem Yaschy Mounka i wielu innych, mniej od niego bystrych, jest to, że ludzie mają dość tego, co ma być rajem i najlepszym ustrojem w dziejach, a co przekształca się w coraz bardziej opresywny i bezwzględny zamordyzm.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/479770-dlaczego-nie-chcesz-zyc-w-kraju-kastokracji