Wybory prezydenckie Anno Domini 2020 nie zwiastują wielkich emocji. Podobnie jak w przypadku ostatniej kampanii zaczyna wiać nudą. Jest jednak pewien element, który będzie przesądzał o ich wyjątkowości. To bowiem czas kandydatów stworzonych przez splot sytuacji, wiernych reprezentantów wizji powstałej w zaciszu gabinetów. Bynajmniej nie swoich.
Skoro Macron mógł zostać prezydentem Francji, mądre głowy urodziły, że i na rodzimym podwórku można wyhodować kandydatów prezentującego „świeżość”, „ożywienie w debacie publicznej”, „poruszającego zwykłych ludzi”, itp., itd. Podobne komunały można mnożyć.
I tak mamy do czynienia z kandydatem X bojącym się wyjść na ulicę bez doradców (wszak nie można sobie pozwolić na wpadkę już na starcie), kandydata Y z wzrokiem utkwionym w prompter czy kandydata Z powielającego partyjne przekazy dnia.
Mają dobrze wyglądać, być sympatyczni, sprawnie się wysławiać (choć i to okazuje się zbyt dużą przeszkodą). Po prostu muszą wpisać się w zapotrzebowanie swojej grupy docelowej, im szerszej, tym lepiej.
Nie ma tu miejsca na szczerą rywalizację, żywe emocje czy suspens. To teatr skrojony pod pokolenie wpatrzone w smartfony, wyrażające reakcje za pomocą lajków i emotek, które z trudem przetrawia cokolwiek więcej niż kilkaset znaków (najlepiej z wytłuszczeniami). Fakty i argumenty schodzą na plan dalszy w spektaklu emocji podsycanych przez władców marionetek.
Nakupujcie popcornu, żryjcie go i oglądajcie tanie show. To nie jest czas krwistych (politycznych) steków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/479768-czas-awatarow-zamiast-zywych-politykow-mamy-projekty?wersja=mobilna