Przeciętni ludzie rozszyfrowują „praworządność” i „wolne sądy” jako walkę o koryto, zachłanność, egoizm oraz bezczelność i nachalność.
Grudzień w 2019 r. miał być znowu gorący. Żeby przy świątecznych stołach zastanawiano się, dlaczego jest gorący. Dlaczego ludziom chce się wychodzić na ulice i place mimo przedświątecznych przygotowań i ewentualnie mrozu oraz śniegu. Żeby pokazać, iż ktoś się poświęca, a skoro tak, to musi chodzić o coś poważnego. I że nie jest normalnie. Cokolwiek by się działo, gdyż normalnie jest tylko wtedy, gdy rządzą tzw. demokraci. Paradoks polega na tym, że im więcej demokracji w nazwie i hasłach (zastępczo obywatelskości), tym mniej jej w rzeczywistości. „Demokraci” w III RP to bowiem najwięksi totalniacy, na jakich stać jej hybrydowy ustrój. Hybrydowy, bo pomieszany z tzw. demokracją socjalistyczną, gdzie ani „demokracja” nie jest demokracją, ani „socjalizm” – socjalizmem.
Nowa wersja „demokracji socjalistycznej” to „praworządność” i „wolne sądy”. Nie trzeba dodawać, że nie ma w tym cienia praworządności ani grama sądowej niezależności oraz sędziowskiej niezawisłości. Po prostu sądy i sędziowie stali się najważniejszym podmiotem procesu historycznego, tak jak za komuny takim podmiotem był proletariat. No bo kto śmiałby wystąpić przeciw proletariuszom (wtedy) czy sędziom (teraz) jako nosicielom historycznej racji. Oczywiście proletariat za komuny oraz społeczność sędziowska obecnie nie mogą istnieć na historycznej scenie bez pośrednictwa swojej awangardy, czyli w jednym wypadku biur politycznych, sekretariatów KC i partyjnego aparatu, zaś w drugim – stowarzyszeń sędziowskich (wspieranych przez organizacje innych zawodów prawniczych, rady wydziałów oraz tzw. prawnicze autorytety).
Na ulicy awangarda pojawia się wyłącznie w roli arystokracji i na krótko, bo przecież nie może trwonić swego cennego czasu oraz narażać zdrowia, gdyby przypadkiem było zimno. Od trwania, trwonienia i narażania się są „demokratyczni”, ale jednak „użyteczni idioci”, żeby użyć określenia jednego z największych awangardzistów XX wieku. Plus ci, którzy uważają, że powinni dawać świadectwo, gdyż to czyni ich lepszymi. Nie bardzo mogą się wykazać na innych polach, to przynajmniej zamanifestują przynależność do lepszego świata i lepszego towarzystwa. Lepszego dlatego, że jest ono „demokratyczne” i „europejskie”, choć beztreściowo, gdyż demokratyczność polega na posłuchu wobec awangardy, zaś europejskość na kompleksie prowincjusza pomieszanym z syndromem postkolonialnym.
Problemem jest to, że „użyteczni” zaczynają się po jakimś czasie orientować, nawet, gdy są opłacani za swoją służbę tak, jakby byli na delegacji, że są traktowani instrumentalnie. A w związku z tym, coraz mniej im się chce. Ci od „demokratyzmu” i „europejskości” też się nudzą, ale oni się zmieniają, podczas gdy brygady „użytecznych” są raczej stałe. W efekcie awangarda jest niezadowolona, gdyż frekwencja zawodzi i nie można światu pokazać, iż za nią jest całe społeczeństwo, z wyjątkiem pisowskiej „szarańczy”, którą w szczęśliwych okolicznościach będzie można strząsnąć z drzew. Szczególnie ważne jest pokazanie światu, że „demokraci” i „europejczycy” się poświęcają w okresie, gdy powinni świętować, czyli że rzecz jest arcyważna. No, ale jak to pokazać, gdy frekwencja zawodzi, a przeciętni ludzie już się zorientowali, o co chodzi awangardzie, a najmniej akurat o nich.
„Demokraci”, „obywatele” i „europejczycy” realnie są zwolennikami „nasizmu”, czyli rządów naszych, niezależnie od tego, czy „nasizm” ma jakąkolwiek treść, tym bardziej że jej nie ma. Wychodzą tedy „demokraci”, „obywatele” i „europejczycy” na ulice i place, żeby pokazać, iż tylko „nasizm” jest legitymizowany, a wszystko inne to uzurpacja, zaś jakiekolwiek działania to zbrodnie na demokracji i wolności. „Nasizm” nie jest właściwie w żaden sposób dyskursywny, gdyż polega na machaniu łopatą. Oczywiście łopatą ideologiczną. To machanie łopatą to czysta łopatologia, ale ponieważ machają nią tacy wielcy ludzie jak Małgorzata Gersdorf, Andrzej i Fryderyk Zollowie, Adam Strzembosz, Andrzej Rzepliński, Agnieszka Holland czy Krystyna Janda, uchodzi za czynność wyjątkowo wyrafinowaną, porównywalną np. z mistrzami XV-XVII wiecznego malarstwa. Wielcy ludzie mogą pleść dowolne androny, byleby stał za nimi autorytet i pomazanie. Dlatego plotą, a im bardziej, tym większym otaczani są kultem.
Zasadniczym problemem awangardy i jej zinstrumentalizowanych „użytecznych” oraz wolontariuszy jest coraz lepsze rozumienie „nasizmu” przez przeciętnych obywateli oraz coraz mniejsza podatność na manipulacje ze strony awangardy oraz jej świętych i pomazanych. Ludzie widzą, że są traktowani jak nawóz historii, a chodzi wyłącznie o zachowanie stanu posiadania, a nawet jego powiększenie, przez awangardę oraz świętych i pomazanych. Ludzie nie bawią się przy tym w niuanse, lecz nazywają rzecz po imieniu, czyli mówią o korycie, zachłanności, egoizmie oraz bezczelności i nachalności. W dodatku nie ma na razie ostrej zimy, więc nie sposób odgrywać męczenników, gotowych na fizyczne wyniszczenie dla ideałów oraz wartości. Przeciętni ludzie widzą w tym po prostu pajacowanie i cyrk. I w ten sposób wielkie przedsięwzięcie „demokratyczne”, „obywatelskie”, „praworządne” i „europejskie” przemienia się w wielką klapę. Ludzie nie lubią po prostu, gdy robi się z nich idiotów, nawet pod bardzo szczytnymi hasłami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478922-przed-swietami-ulica-okazala-sie-kompletna-klapa