Wielokrotnie stawałem przed sądem. Siedziałem w więzieniu. Jak widać, dla moich czynów nie ma przedawnienia
— powiedział w rozmowie z Adamem Michnikiem i Jarosławem Kurskim Roman Polański, odnosząc się do oskarżeń o molestowania i gwałty. Roman Polański od kiedy pojawiły się pod jego adresem zarzuty o molestowanie i pedofilię, skrupulatnie milczał i odmawiał komentarzy, ale zrobił wyjątek właśnie dla „Wyborczej”.
Polański mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że „wszystkie kolejne fantastyczne oskarżenia są następstwem tego, co zdarzyło się z Samanthą Geimer w Los Angeles”. Dodał, że „polowanie” na niego trwa już 43 lata.
Reżyser stwierdził, że „im bardziej zaprzecza, tym bardziej ludzie mu nie wierzą, tym bardziej jest winny”.
Nikt, nawet moja rodzina nie rozumie, dlaczego nie odpowiadam na oskarżenia. Bo są absurdalne. (…) Te publiczne wyznania zaczęły się, gdy mnie aresztowano w Szwajcarii, gdzie spędziłem trzy miesiące w normalnym pierdlu, zanim trafiłem do aresztu domowego. Większość tych oskarżeń jest anonimowa, często nie wiem, o co chodzi
— przekonywał Polański.
Podkreślał również, że nie napadał na żadne kobiety, a niekiedy dochodziło do sytuacji, że sam musiał się bronić. Jako przykład takiej sytuacji podał sprawę Charlotte Lewis, która oskarżyła go o gwałt sprzed 25 lat. Polański dodał, że aktorka zapomniała, że w 1999 roku udzieliła wywiadu, w którym mówiła o tym, że pożądała Polańskiego bardziej, niż on jej oraz, że chciała być jego kochanką.
W tym samym wywiadzie opowiada, że „nie wie już, z iloma mężczyznami spała w wieku 14 lat, i że robiła to dla pieniędzy”. (…) Gdy zaczęła opowiadać o gwałcie, znalazłem te wywiady i przekazałem mediom, które publikowały jej oskarżenia. Nikt się tym nie zainteresował!
— żalił się reżyser.
Oświadczył, że studenci łódzkiej Filmówki zbierający podpisy pod petycją przeciwko jego wizycie w szkole „wydali na niego wyrok”, a „fakty się już nie liczą”.
Bronią praw człowieka, ale mnie ich odmawiają
— ocenił, dodając, że robienie z niego Dreyfusa jest absurdem oraz, że ”łatwo jest dziś oskarżać, wiedząc, że nie ma już żadnej procedury prawnej, która mogłaby go oczyścić”.
To nagonka, matnia. Jak można dowieść, że się czegoś nie zrobiło pół wieku temu? Dziś łatwo się przyłączyć do ataków na mnie
— dodał.
W dalszej części rozmowy, stwierdził, że jego problemy z - jak ocenił - fałszywymi oskarżeniami w przestrzeni publicznej zaczęły się już w 1969 r. - gdy banda Mansona zamordowała jego żonę Sharon Tate.
Było to coś tak niewyobrażalnego, że przez kilka miesięcy, aż do znalezienia sprawców tej zbrodni, prasa - nie użyję słowa „media”, bo jeszcze się go wówczas nie używało - rzuciła się na ofiary i na mnie. Oskarżała ofiary o ich własną śmierć! Że to przez narkotyki, orgie, czarne msze, magię, przez panującą u nas w domu „subkulturę Hollywood”. Skończyłem wtedy „Dziecko Rosemary” i sugerowano, że to ja inspirowałem te morderstwa. Że może na tę jedną noc udałem się z Londynu do Los Angeles i uczestniczyłem w morderstwie, a potem sprytnie wróciłem. Zdębiałem i w tym stanie tkwię do dzisiaj
— mówił Polański.
Jestem ateistą i wiem, że wszystkim rządzi prawdopodobieństwo, cała fizyka kwantowa jest na tym oparta. Może jestem tego prawdopodobieństwa ofiarą?
— zastanawiał się Polański.
wkt/”Gazeta Wyborcza”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478802-polanski-tlumaczy-sie-na-lamach-wyborczej