Cofanie się i milczenie tylko dlatego, że ktoś głośno krzyczy i robi czarne marsze, nie mając ani grama racji w tym, co wykrzykuje, to droga w ślepą uliczkę. W pewnym momencie przemodelujemy się na poziomie taktycznym na partię w stylu niemieckiej chadecji, która chadecję ma tylko w nazwie
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Mieczysław Ryba, historyk, wykładowca akademicki.
wPolityce.pl: Czy oddanie Komisji Polityki Społecznej i Rodziny w ręce lewicy mimo zapowiadanej zmiany przewodniczącej oraz nawet, jeśli tak „wypadało z rozdzielnika” czy międzypartyjnych ustaleń, może być dobrze odebrane przez wyborców, którzy oddali swój głos na Prawo i Sprawiedliwość?
Prof. Mieczysław Ryba: Komisja rodziny, w ogóle tematyka rodziny, ma szczególne znaczenie w wojnie kulturowej, która się toczy. Te wszystkie neomarksistowskie trendy rewolucji seksualnej są w istocie wymierzone w rodzinę. Gdyby jakiekolwiek inne komisje w Sejmie, zwłaszcza te gospodarcze, poszły w ręce lewicy w imię parytetu, to nie wywołałoby to większych oporów. Natomiast wiemy, że rodzina powinna być w rękach ludzi, którzy tę rodzinę cenią w klasycznym tego słowa znaczeniu. W moim przekonaniu taki krok był przez wiele kręgów odebrany bardzo niekorzystnie.
W trakcie kampanii wyborczej słyszeliśmy deklaracje, że rząd będzie się kierował Katolicką Nauką Społeczną i troską o rodzinę. Decyzja o przewodniczącej z lewicy może sugerować, że w jakimś stopniu były to puste obietnice?
Może być to odebrane jako rodzaj cynizmu, prymatu gry politycznej nad etyką, a to – dla elektoratu konserwatywnego - jest rzeczą bardzo nieprzyjemną, demotywuje go. Pamiętajmy, że elektorat konserwatywny angażuje się w wybory nie z powodów partykularnych interesów, ale moralnych. Wielu ludzi modliło się, pościło w intencji wyborów, zwycięstwa prawicy. To jest wartość dodana. Energia włożona w propagowanie pewnych idei, w szukanie ludzi, żeby głosowali – to można stracić, jeśli mamy do czynienia z obnażonym cynizmem, że „cóż tam rodzina, to przedmiot targów, parytetów, których dokonuje się w Sejmie”. Elektorat konserwatywny widzi w polityce szansę do ratowania kraju przed zalewem neomarksizmu. W związku z tym straty mogą być o wiele większe, niż pozornie by się wydawało. Można powiedzieć, że cóż to takiego komisja, bo Grzegorz Schetyna był szefem komisji spraw zagranicznych, a nie miał żadnego wpływu na polską politykę zagraniczną. Jednak mówimy też o pewnych symbolach, poprzez które komunikujemy się ze społeczeństwem. Trzeba na to bardzo uważać i bacznie się temu przyglądać.
Pan profesor zwraca uwagę na symbole, z kolei część polityków uważa, że nie ma znaczenia, kto jest przewodniczącym, bo i tak opozycja nie ma w komisji większości. Jednak czy ta kalkulacja naprawdę jest taka prosta?
Nie. Pamiętajmy, że nawet poprzez oddawanie głosów coś się dokonuje, coś manifestuje. Zgodziłbym się z oceną, że rzeczywiście nie ma to aż takiego praktycznego znaczenia, ale symboliczne ma. Jeśli to ma znaczenie nawet emocjonalne dla wyborców, to należy się z tym liczyć i z tym nastawieniem oraz uszanować to, ponieważ jest to gigantyczny kapitał, który posiada partia. To nie jest elektorat Platformy Obywatelskiej, który jest zasadniczo bezideowy i często szuka tylko swoich własnych korzyści z tego, że ich ulubieńcy będą sprawować władzę. Tu chodzi o coś więcej. Weźmy pod uwagę milionowe rzesze chociażby słuchaczy Radia Maryja, którzy przez lata formują się w pewnym duchu religijnym. W ich światopoglądzie rodzina jest oczkiem w głowie. Można powiedzieć, że cóż, że się odda komisję, przecież i tak ma się większość. Zgadzam się, że ma to bardziej symboliczny charakter niż rzeczywisty, ale nie lekceważyłbym symboli. Wiemy, jaka toczy się walka o symbol krzyża w Sejmie. Czy to jest ważne, że symbol krzyża jest w Sejmie? Ważne jest, żeby powstawały ustawy zgodne z duchem chrześcijańskim, ale ważne jest także to, żeby ten symbol był. Bo on gromadzi, jest pewnym punktem odniesienia. Oczywiście szefostwo w komisji rodziny jest innym rodzajem symboliki, ale dla ludzi ważnym. To wystarczy. Trzeba być nad wyraz czujnym, żeby nie dopuszczać lewicy do tych spraw. Wiemy, że ich pogląd na życie rodzinne coraz bardziej przypomina jakieś rewolucyjne szaleństwa.
Warto zwrócić uwagę, że posłowie lewicy zasiadający w Sejmie nie są przedstawicielami tej starej lewicy w stylu np. Leszka Millera.
Ta stara lewica jest mniej antyklerykalna, antykościelna czy mniej jest nastawiona na rewolucję obyczajową niż ta nowa lewica. W wielu aspektach ta nowa rewolucja ma bardziej nihilistyczne podłoże niż stara. W tym sensie wystarczy popatrzeć, co się dzieje w świecie Zachodu, na to, co mówi pani prof. Środa na temat chociażby relacji zwierząt i ludzi, co w ZOO mówi pani Klaudia Jachira, jako posłanka Rzeczypospolitej. Mamy jej dać komisję rodziny, bo tak przypada z parytetu? Co ona będzie mówić o rodzinie? Jaką będzie głosić wizję rodziny? Owszem są to rzeczy bardziej symboliczne niż rzeczywisty wpływ na bieg spraw, ale są to symbole, które wiele znaczą.
Oddanie komisji rodziny w ręce lewicy skrytykowała m.in. była premier Beata Szydło, która podkreśliła, że prezentują oni destrukcyjny model rodziny. Pozwolę sobie zauważyć, że to właśnie premier Szydło przedstawiła w 2016 roku rządowy projekt ustawy „Za życiem”, mający na celu wsparcie kobiet w ciąży i rodzin oraz zwiększenie ochrony życia poczętego. Jednak wraz ze zmianą premiera projekt jakby przepadł. Podobnie jest z projektem „Zatrzymaj aborcję”. Dlaczego tak się dzieje? Czy można mówić o tym, że rządzący w jakimś sensie ulegają presji lewicowych środowisk?
Może to być presja, ale może być to także pewna chłodna kalkulacja, jakie Polacy mają poglądy na temat ochrony życia, aborcji. Może to być szukanie pewnego „złotego środka”, szukanie sympatii większej części społeczeństwa, żeby się nie narazić. Myślę, że to czysto pragmatyczna kalkulacja zwycięża w takiej sytuacji. W moim przekonaniu na politykę trzeba patrzeć głębiej niż powierzchownie, czy my wygramy taktyczną grę. W dłuższym trwaniu zwyciężają ci, którzy są bardzo zdeterminowani. Nie ci, którzy w danym momencie mają większość sympatii. Proszę zwrócić uwagę, jak lewica polska radykalnie artykułuje swoje poglądy, jak mówi o obywatelstwie zwierząt -od much poprzez myszy, na gorylach kończąc. Oni szokują większość społeczeństwa, ale oni o tym mówią. Na Zachodzie było zupełnie podobnie. Oni radykalnie artykułowali pewne swoje poglądy i radykalnie do tego dążyli. Konsekwentnie przyzwyczajali ludzi do tego stanu rzeczy, a później zmieniali prawo, zmieniali instytucje. Prawica z kolei ma w sobie jakiś lęk przed artykułowaniem tego, co najbardziej sprawiedliwe i naturalne. Jeśli chronimy dzieci poczęte, to nie dlatego, że takie jest nasze widzimisię, tylko dlatego, że tak podpowiada nam rozum. Jeśli to są ludzie, to czy oni są zdrowi czy chorzy, to ich godność ludzka się przez to nie zmienia. W tym względzie element sprawiedliwości powinien być naczelny, a jeśli zwycięża element taktyki… Zawsze jest tak, że roztropność jest istotna, ale uważam, że pewne rzeczy trzeba stawiać w sposób radykalny, bo konkurencja w ogóle nie boi się swojego radykalizmu.
Na co więc powinien postawić rząd w tej wojnie o rodzinę? Czy takie kroki jak powołanie Rady Rodziny to właśnie ta droga?
Rząd musi przede wszystkim stanąć bardzo mocno na klasycznej wizji człowieka, a więc na klasycznej wizji rodziny, życia społecznego. Artykułować to i we wszystkich przestrzeniach, gdzie to jest newralgiczne, promować to. Tu nie ma kompromisu. Nie ma kompromisu między światem rewolucji neomarksistowskiej a światem konserwatywnym. Jest po prostu walka. W tym względzie absurdalność tamtej ideologii jest niewiarygodna. To wciąż nas szokuje. Ostatnie ekologiczne manifesty doskonale pokazują, jak daleko od zdroworozsądkowego oglądu rzeczywistości oni są. Jak bardzo w normalnym starciu intelektualnym, starciu na argumenty oni są bezsilni. Oni są silni tylko siłą swojej propagandy. W związku z czym, absolutnie, na poziomie rządowym i społecznym, trzeba stanąć do odważnej walki intelektualnej i instytucjonalnej. Cofanie się i milczenie w sytuacji, gdy tylko dlatego, że ktoś głośno krzyczy i robi czarne marze, nie mając ani grama racji w tym, co wykrzykuje – to jest droga w ślepą uliczkę. W pewnym momencie przemodelujemy się na poziomie taktycznym na partię w stylu niemieckiej chadecji, która chadecję ma tylko w nazwie. Ale to nie chodzi o partię. Tu nawet nie chodzi o władzę. Tu chodzi o przyszłość narodu. Ona się rozgrywa – nade wszystko – w perspektywie ideowo-kulturowej. Co komu po władzy, jak nie będzie narodu? W moim przekonaniu absolutnie powinien dominować prymat etyki nad taktyką i prawdy nad dialogiem na zasadzie ulegania temu, kto głośniej krzyczy.
Rozmawiała Weronika Tomaszewska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478769-nasz-wywiad-prof-rybaw-walce-o-rodzine-nie-ma-kompromisow