Opozycja przetrwała jako konglomerat partii politycznych, ale z perspektywy czasu można powiedzieć, że rok 2019 to dla niej trochę rok niewykorzystanych szans, nie tyle na zwycięstwo z PiS-em, co na uregulowanie swoich wewnętrznych spraw
— mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
wPolityce.pl: Przed tzw. trójskokiem wyborczym, z którym mieliśmy do czynienia w ostatnich kilkunastu miesiącach (wybory samorządowe w 2018 r., eurowybory i wybory parlamentarne w 2019 r.), duża część ekspertów twierdziła, że najtrudniejsze dla PiS będą wybory do Parlamentu Europejskiego. Te jednak zakończyły się dużym sukcesem dla partii rządzącej, która przebiła nieznacznie 45 proc. poparcia. Co miało na to wpływ?
Prof. Rafał Chwedoruk: Myślę, że bardzo istotną kwestią była frekwencja stanowiąca pochodną wzrastającego zainteresowania polityką i odnajdywania się obywateli w sporach, które toczyły partie polityczne w ostatnich latach. Ważne były również decyzje taktyczne na poziomie samej kampanii – błędy popełnione przez niektóre środowiska opozycyjne głoszące bardzo daleko idące tezy w kwestiach światopoglądowych, które zdominowały wówczas kampanię wyborczą. I wreszcie fakt, że zjednoczenie opozycji nie okazało się być pełne. Równolegle do Koalicji Europejskiej wystartowała Wiosna Roberta Biedronia – moment startu tej partii był według mnie owym mitycznym „game changerem” pierwszej połowy roku. To ostatecznie przesądziło o tym, że Prawo i Sprawiedliwości wygrało z Koalicją Europejską w sposób bardzo wyraźny, z dużą przewagą, przekraczającą granicę standardowego błędu statystycznego. A to z kolei musiało prowadzić do różnego rodzaju rozliczeń wśród opozycji przed najważniejszymi wyborami, jakimi były wybory sejmowe. W tym sensie ten rok stanowił efekt pewnej kumulacji całej kadencji i miał charakter plebiscytu – czy obywatele chcą, aby dalej rządził PiS, czy chcą powrotu do tego, co było wcześniej.
Pierwszym etapem tego plebiscytu były wybory samorządowe jesienią 2018 r. Wynik procentowy partii rządzącej nie był może imponujący, ale pozwolił zdobyć władzę w 8 regionach. Z kolei rezultaty w powiatach pokazały, że poparcie dla PiS znacznie zwiększyło się w zachodniej części Polski. Czym było to spowodowane?
W przypadku wyborów samorządowych należy pamiętać o tym, że jest to kilka różnych elekcji równolegle i rezultaty poszczególnych z nich należy oceniać innymi kategoriami. Te wybory w jakimś sensie był udane dla opozycji, dlatego że stały się kanwą do powstania Koalicji Europejskiej. Pokazały, że główną siłą opozycji są jej duże partie. Platforma, mimo że ranna i wydawało się, że to może być początek zmierzchu tej partii, ocaliła większość swoich włości samorządowych. SLD „zmartwychwstał” dzięki startowi pod własnym szyldem, a PSL choć poniosło dotkliwe porażki – utraciło władzę w województwach lubelskim i świętokrzyskim, dotychczasowych bastionach tej partii – to jednak przekroczyło 10 proc. poparcia i przetrwało. Problemy zaczęły się później – jak zdyskontować tę sytuację. Natomiast w przypadku Prawa i Sprawiedliwości sukcesem okazał się być, nie tyle sam wynik, bo pewnie spodziewano się lepszego, ale negocjacje, szczególnie na poziomie wojewódzkim, gdzie PiS zdołało przejąć władzę także w tych sejmikach, w których nie miało większości. Okazało się być partnerem atrakcyjnym, także dla lokalnych działaczy z drugiej strony barykady. Powiedziałbym, że wybory samorządowe dały obu stronom nowe instrumenty oddziaływania – opozycji poprzez to, że główne ugrupowania pokazały, że realnie istnieją, a Prawu i Sprawiedliwości realną władzę samorządową, również w miejscach, gdzie nigdy wcześniej jej nie sprawował. W 2019 roku to jednak PiS lepiej wykorzystało szanse płynące z wyników wyborów samorządowych.
Czy można powiedzieć, że wybory samorządowe przesądziły ostatecznie o tym, że spór polityczny w Polsce będzie toczył się między partiami? Jeszcze na przełomie 2016 i 2017 r. do roli głównej siły opozycyjnej aspirował przecież Komitet Obrony Demokracji, a później Obywatele RP – choć już w znacznie mniejszym stopniu.
Powiedziałbym, że to też na swój sposób jest mimowolnym zwycięstwem PiS. To jest partia, która odwołuje się do tradycyjnie pojętej polityki, tradycyjnego instrumentarium demokracji reprezentowanego przez partie polityczne. Natomiast po liberalnej stronie zawsze funkcjonował pewien gen antypolityczności. Pamiętamy hasła: „Nie róbmy polityki, budujmy mosty”. Okazało się jednak, że kiedy na horyzoncie pojawił się bardzo silny PiS, jedynym instrumentem oddziaływania i prób nawiązania rywalizacji z nim są tradycyjne formy oparte na strukturach partyjnych. Los KOD-u jest tego najlepszym przykładem. To podmiot, który zaczął czynić partie opozycyjne petentem, który miał udzielać swoistych koncesji, np. na obecność na manifestacjach. Gdyby panowie Schetyna, Czarzasty i Kosiniak-Kamysz posłuchali ówczesnych suflerów, to pewnie ich partie nie istniałyby dzisiaj, a cała opozycja poszłaby na dno razem z Mateuszem Kijowskim. Próbowano by wtedy tworzyć coś nowego, ale z całą pewnością, w polskich warunkach nie zakończyłoby się to sukcesem. Opozycja przetrwała jako konglomerat partii politycznych, ale z perspektywy czasu można powiedzieć, że rok 2019 to dla niej trochę rok niewykorzystanych szans, nie tyle na zwycięstwo z PiS-em, co na uregulowanie swoich wewnętrznych spraw.
W wyborach parlamentarnych partia rządząca zdobyła nieco ponad 8 mln głosów. Czy PiS zetknął się już ze ścianą, jeśli chodzi o mobilizację wyborców?
Byłbym ostrożny z wyciąganiem długofalowych, ostatecznych wniosków z tegorocznych wyborów, szczególnie sejmowych. Paradoksalnie wynika to z nadzwyczajnej frekwencji. Ona spowodowała, że do urn poszli zarówno tacy, którzy są na co dzień obserwatorami polityki, jak i osoby kompletnie nieinteresujące się polityką. Nie ma żadnej gwarancji, że wiele z tych środowisk ponownie zjawi się przy urnach. Skoro poszli wszyscy, to w tym stawiły się też takie grupy, od których trudno będzie oczekiwać powtórki – np. najmłodsi wyborcy, którzy byli bardzo mocno reprezentowani, szczególnie w Konfederacji i w Lewicy. Moim zdaniem Prawo i Sprawiedliwość ma przed sobą poważne wyzwanie związane z całą strukturą poparcia dla tej partii. Wiele działań, od nominacji Mateusza Morawieckiego na premiera, dowodzi, że w PiS jest świadomość istnienia tego problemu. PiS bardzo zdywersyfikował swój elektorat, ale w dalszym ciągu jest to coś, co przypomina odwrócony trójkąt. Wśród średnich i starszych wiekiem PiS jest wyraźnie silniejszy w danej populacji, aniżeli wśród średnich wiekiem i najmłodszych – to jest pierwszy czynnik. Drugi to podział na miasto i wieś. Tradycyjna polska wieś i małe miasteczka zanikają. Zanikają, również w wielu przypadkach demograficznie, też jako odrębny styl życia – sposób życia na wsi powoli przestaje się różnić od tego w miastach, w młodszych pokoleniach. Mówiąc w skrócie – czas niekoniecznie działa na korzyść takich partii, jak Prawo i Sprawiedliwość. PiS wywalczył sobie ostatnio spory przyczółek w najmłodszym pokoleniu, ale cały czas jest to znacznie poniżej poparcia w całej populacji. Pytanie, jak na te zmiany demograficzne i kulturowe PiS będzie reagowało. W dziejach demokracji zachodniej wiele dużych partii miało problem z bezbolesnym przejściem do społeczeństwa konsumpcyjnego. Trochę pokazały to też ostatnie wybory w Polsce. PiS wygrywał maksymalnie wykorzystując elektorat, który miał wcześniej – dzięki zdolności docierania do elektoratu podobnego do tego, który zawsze głosował na tę partię. To jest strategiczne wyzwanie dla PiS. Natomiast opozycja ma dokładnie odwrotny problem. Poza dużym poparciem w miastach, nie znaleziono żadnego remedium na wysokie poparcie dla PiS-u na obszarach wiejskich. Opozycja, a w szczególności Platforma Obywatelska, jako jej największy podmiot, jest skazana na wieczne bycie numerem dwa. Polska polityka jest trochę takim wyścigiem – kto pierwszy? Czy PiS zdoła dotrzeć do młodszej generacji mieszkańców wielkich miast, czy też opozycja znajdzie jakiś sposób, nie tyle na zyskanie poparcia wśród mieszkańców wsi i małych miast, co do zniechęcenia ich do głosowania na PiS. Z kolei na Lewicę w ostatnich wyborach zagłosował przede wszystkim żelazny elektorat SLD i jest to elektorat, który nie będzie się już rozwijał. Ale pojawiły się setki tysięcy wyborców młodszego pokolenia, które nie identyfikują się z pojęciem lewicowości i bardziej postrzegają ją w kategoriach kulturowych niż ekonomicznych. Pytanie, czy byt odwołujący się do lewicowości będzie w stanie ich utrzymać i czy nie oznacza to perspektywy totalnego konfliktu między Platformą, bądź czymkolwiek, co powstanie na jej bazie, a Lewicą o ten sam segment elektoratu. A to utwierdzałoby władzę PiS-u, nawet jeśli ta partia nie poszerzałaby swojego elektoratu.
Walka między środowiskiem PO, a Lewicy miała już znaczenie przy tegorocznych wyborach parlamentarnych. Dzięki niej przewaga PiS nad drugą partią w wysokości 10-15 punktów procentowych daje samodzielną władzę.
Tak, chociaż w tych wyborach doszło do absolutnie bezprecedensowej sytuacji – wszystkie startujące partie weszły do Sejmu. W efekcie D’Hont nie zadziałał, bo jest on najbardziej widoczny, kiedy są partie, które nie wchodzą do Sejmu. Wtedy te głosy stają się faktycznie premią dla zwycięzcy. Teraz tego nie było i dlatego olbrzymia przewaga PiS nad drugą partią nie przełożyła się na mandaty. Trudno sobie wyobrazić znów taką sytuację, że startuje pięć komitetów i wszystkie wchodzą do Sejmu.
Co ten skomplikowany obraz polskiej sceny politycznej mówi nam o perspektywach na wybory prezydenckie?
Oczywiście stawka tych wyborów – powiem banalnie – jest wysoka. Wynika to z faktu, że Prawo i Sprawiedliwość ma tylko pięć mandatów przewagi w Sejmie. Bardzo trudno wyobrazić sobie stabilne rządy przy niechętnym rządowi prezydencie i na dodatek z trzydziestoosobową reprezentacją małych koalicjantów w obrębie Zjednoczonej Prawicy. Dla stabilności władzy PiS te wybory są tak samo ważne, jak wybory w Stanach Zjednoczonych i ewentualna reelekcja Donalda Trumpa. Bardzo istotny jest tu czynnik czasu. Dla obecnej głowy państwa najlepiej byłoby pewnie, gdyby te wybory odbyły się już teraz – przy strategicznej przewadze i pewnym chaosie wśród opozycji. Najbardziej realnym scenariuszem jest zwycięstwo Andrzeja Dudy w drugiej turze. Zwycięstwa nieimponującego, ale w miarę bezpiecznego. Emocje tonuje trochę stabilność sytuacji ekonomicznej i społecznej, a także mam wrażenie, pogodzenie się wielu zachodnioeuropejskich partnerów z tym, że rządy PiS w Polsce i Andrzeja Dudy jako prezydenta nie będą tylko krótkim epizodem. I wreszcie sytuacja wśród opozycji. Biorąc pod uwagę, że wybory prezydenckie są ostatnimi, które może ona wygrać przed następnym cyklem wyborczym, to można wyrazić pewne zaskoczenie, że istotna część środowisk liberalnych zaczyna się orientować na przyszłe skutki totalnej klęski opozycji w tej elekcji. W większym stopniu zależy im na przetasowaniu wewnętrznym – usunięciu dotychczasowych liderów, szczególnie jeśli chodzi o Platformę Obywatelską.
Czy elementem tej strategii jest kandydatura Szymona Hołowni? Opozycja może orientować się na budowę nowego środowisko wokół niego? Byłaby to znowu – jak w przypadku KOD – próba wyjścia poza spór stricte partyjny.
Bez względu na to jakie pan Hołownia będzie reprezentował poglądy, to będzie identyfikowany – poprzez swoje związki z show-biznesem jako kandydat liberalny. Zapewne będzie więc odbierał część wyborców Małgorzacie Kidawie-Błońskiej. Jeśli się to uda, to Szymon Hołownia i związane z nim środowisko będzie w grze o nowe rozdanie wśród opozycji. Jego start oraz duża sympatia okazywana przez część liberalnych elit – począwszy od samego Donalda Tuska – dla Władysława Kosiniaka-Kamysza pokazuje, że sytuacja po stronie opozycyjnej jest bardzo skomplikowana i czasami można odnieść wrażenie, że nikt tam do końca nie jest przekonany o tym, że będzie można wygrać wybory prezydenckie, a ważniejsza jest rozgrywka wewnętrzna, w kontekście kolejnych wyborów sejmowych.
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478758-prof-chwedoruk-ten-rok-to-byl-plebiscyt-nad-rzadami-pis