Aż 32 posłów opozycji nie przybyło na głosowanie nad porządkiem obrad, w którym przewidziano także uchwalenie reformy sądownictwa. A podobno ta reforma ma zniszczyć polskie państwo i na zgliszczach dawnej oazy sprawiedliwości - III RP - ustanowić mroczne rządy pisowskiego autorytaryzmu. A może po prostu jest tak, że dla milionów widzów TVN i dziesiątek tysięcy czytelników Gazety Wyborczej jest przeznaczona wersja o panującym w Polsce autorytaryzmie, a dla samych parlamentarzystów - business as usual.
AntyPiSowscy politycy są jak aktorzy kiepskiego ulicznego teatru, których zbyt mała gaża i niewielka perspektywa na nagrodę, pozbawiła chęci odgrywania swoich ról - ról ostatnich sprawiedliwych, obrońców demokracji, ostatnich wolnych polityków zabierających głos tuż przed odwiezieniem do Berezy Kartuskiej. Aktorzy widocznie jednak nie są przekonani do scenariusza, który mówi o zarządzającym Republiką Banasiową Kaczyńskim druzgoczącym kości kryształowym absolwentom wydziałów prawniczych wybitnych polskich uczelni. Dobrze, pracownicy teatru mogą wyjść na scenę, ulicę, pokrzyczeć, że oto - jak z emfazą deklarował sędzia Igor Tuleya -
jeśli przyjdzie taki moment, że nas zabraknie, to mówcie swoim dzieciom, że kiedyś były wolne sądy.
— ale to wersja dla spragnionej igrzysk widowni, w kuluarach jest raczej znudzenie i zblazowanie.
Zresztą podobnymi słowami żegnali się żołnierza Armii Krajowej czy WiN-u gdy szli na tortury Gestapo lub Urzędu Bezpieczeństwa, więc wypowiadanie ich dzisiaj świadczy albo o ignorancji albo o drwinie z polskich bohaterów, ale kto raz już zaczął bić w dzwony upadku demokracji temu trudno się zatrzymać w przesadzie i egzaltacji.
Media zaprzyjaźnione z opozycją obdzwoniły nieobecnych posłów z żądaniem wyjaśnień. To chyba zaskoczyło aktorów antyPiSowskiego teatru, bo zaczęli się histerycznie, zwłaszcza na portalach społecznościowych, tłumaczyć: a to że pora była na spędzenie czasu z rodziną (Napieralski), a to że samolot się spóźnił (Borowczak), a to że było spotkanie na mieście (Poncyljusz), nie znali godziny głosowania (Rozenek), wielu posłom przytrafiły się też problemy zdrowotne albo - ulubione uzasadnienie w zwolnieniach uczniów z lekcji - „problemy rodzinne”. Że komuś pies zjadł legitymację poselską - nie odnotowano.
Oto między gadaniem a działaniem różnica. Prof. Maciej Gdula z Lewicy potrafi nazywać rządy PiS „neoautorytaryzmem” a gdy te rządy proponują swoje rozwiązania to poseł „Wiosny” - jak sam przyznał - zajmuje się dziećmi. A przecież sędzia Tuleya prosił, by tym dzieciom o „wolnych sądach” opowiadać dopiero, jak już sędziów zabraknie!
Spróbujcie się utrzymać w Warszawie za 9 tys. zł. - mówił dwa tygodnie temu poseł Lewicy Marcin Kulasek. Skoro te nędzne kopiejki nie starczają na przeżycie w stolicy „tego kraju” to tym bardziej nie dają motywacji, by wykrzykiwać swoje kwestie ze scenariusza pisanego na Czerskiej i Wiertniczej w każdy dzień i w noc, na ulicy i w sejmie. Zwłaszcza że w sejmie pracowano nad ustawą przez wiele godzin, do bladego świtu. Nie o „take Polskę” walczyli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478633-histeria-w-opozycji-wydalo-sie-ze-nie-wierza-w-represje