Zorganizowana przez The Warsaw Institute Review dyskusja „II wojna światowa. Zakłamane narracje historii” naturalnie wsunęła się w koleiny rozważań na temat skuteczności niemieckiej polityki historycznej i zapóźnienia strony polskiej. Najbardziej niebezpieczne wersje historii II wojny światowej dotyczą, zdaniem rozmówców – współodpowiedzialności Polski za wybuch konfliktu w 1939, pomijania Polski jako ofiary agresji III Rzeszy i Związku Sowieckiego, a co za tym idzie – kwestii reparacji wojennych dla naszego kraju. Głośniejszy ostatnio problem przypisywania Polakom udziału w Holokauście stanowił raczej margines rozważań, ale dzięki temu podczas tego spotkania w murach Muzeum Powstania Warszawskiego można było poruszać mniej znane dylematy polskiej polityki historycznej.
Prowadzący dr Rafał Zgorzelski oraz paneliści: ambasador RP w Berlinie, prof. Andrzej Przyłębski, dr Krzysztof Rak i dr Łukasz Jasina nakreślili dość smutną panoramę dokonań państwa polskiego w zakresie – że użyję określenia prof. Zybertowicza – „bezpieczeństwa narracyjnego”. Jednak nie ma się co dziwić – zaniedbania w tej dziedzinie trwają nie tylko od 1989 roku, bowiem, jak stwierdził dr Jasina, od lat 60-tych Polska nie uczestniczy w procesach kreujących narracje historyczną na świecie, a polska prawica nadal nie nauczyła się języka dyskursu, który panuje na Zachodzie. Skalę tego zapóźnienia zobrazował dr Rak wspominając, że autorzy liczących się prac poświęconych przedwojennym stosunkom polsko-niemieckim, napisali swoje książki jeszcze… za czasów Gomułki. Mowa tu była o Karolu Lapterze (1912-2003) i Marianie Wojciechowskim (1927-2006), których bliskie powiązania z władzami PRL, a w przypadku tego pierwszego, także z przedwojennymi komunistami sowieckimi (!) czynią ich dzieła mało wiarygodnymi.
Dr Rak wskazywał na uniwersytety i inne ośrodki naukowe jako na szczególnie słabe punkty w sieci polskich instytucji – przykładem na to jest m.in. likwidacja Zakładu Historii Niemiec w Polskiej Akademii Nauk oraz fakt, że to na polskim szkolnictwie wyższym koncentruje się od 1989 roku niemiecka „soft power”. Zresztą historyk z taką determinacją i z takim naciskiem opowiadał o brakach na uniwersytetach, że trudno tej konkluzji nie zapisać w pamięci: pełne zdolnych badaczy placówki naukowe nie zajmują się najważniejszymi dla państwa polskiego sprawami.
Ambasador Przyłębski zobrazował stosunek niemieckich polityków do kwestii reparacji, przytoczeniem rozmowy z Wolfgangiem Schäuble, przewodniczącym Bundestagu, który w rozmowie na ten temat potrafił przywołać nawet XVII-wieczną wojnę trzydziestoletnią, byle odsunąć ryzyko pogłębionych rozmów na temat II wojny światowej. Ale polski dyplomata wskazywał też inicjatywy niemieckie, które (to już mój komentarz – JAM) dowodzą na poważne rozważanie kwestii reparacji, skoro ewentualne powołanie funduszu wspierającego wciąż żyjące (możliwe że około 40 000 ludzi) ofiary represji czy eksperymentów przeprowadzanych w III Rzeszy, miałoby być w przyszłości odliczone od ustalonej kwoty reparacji. Zatem w rozmowach między politykami niemieckimi słowo „reparacje” istnieje jako coś więcej niż tylko polska propaganda – o czym warto, żeby polski Czytelnik pamiętał.
Kto z nas nie jest za niemieckimi reparacjami ten jest przeciwko nam.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478590-zdaje-sieze-w-kuluarach-sami-niemcy-licza-sie-z-reparacjami