Obserwując manifestacje 18 grudnia 2019 r. trudno było opanować śmiech i stłumić wrażenie uczestniczenia w teatrze groteski.
Wydawało się, że manifestacje w obronie tzw. wolnych sądów (w sensie, że powolnych?) będzie poważnym przedsięwzięciem. Ale tylko się wydawało. W wielu miejscach manifestacje przerodziły się w seanse groteski, a sprawili to przeważnie główni bohaterowie, czyli sędziowie. Nie da się wszystkiego zaplanować i przewidzieć podczas publicznych zgromadzeń, jednak można było dostrzec stan ducha niektórych mówców i coś z tym zrobić. Nie zrobiono, a w efekcie wyszedł z tego kabaret, czasem farsa, czasem groteska.
Gdy na scenie w Warszawie pojawił się sędzia stołecznego Sądu Okręgowego Igor Tuleya, widać było, że coś się wydarzyły. Ubrany był w wojskową kurtkę, miał plecak i wyglądał jakby chciał zejść do podziemia lub zakładał oddział partyzancki. Zapewne w plecaku były koc, saperka i dobry szwajcarski scyzoryk. Sam wygląd sędziego zrobił już spektakl, ale najlepsze miało dopiero nadejść. Sędzia Tuleya mówił bowiem o „10 tysiącach barykad”, jakie tworzy 10 tys. czynnych sędziów. Zapewne sędzia Tuleya wszystkich z tych 10 tys. pytał i wszyscy zadeklarowali, że zbudują barykady z własnych ciał.
W kluczowych momentach wystąpienia sędziego Tulei wszystkie pensjonarki powinny się zalać łzami. Mówił bowiem o beznadziejnej walce z czymś w rodzaju smoka czy Godzilli, w której to walce wygrana jest niepewna. Ale gdyby dzielni wojownicy w togach mieli przegrać, zgromadzeni powinni przenieść pamięć o nich niczym o trzystu Spartanach walczących pod wodzą Leonidasa z Persami w wąwozie Termopile. Posępnym głosem Igor Tuleya prosił, że jeśli zabraknie wolnych i niezawisłych sędziów (zapewne pożre ich smok tudzież Godzilla), manifestanci powinni przekazać swoim dzieciom, że kiedyś byli i że były wolne sądy. Nie wiem, dlaczego w tym momencie nie pojawił się masowy szloch zgromadzonych wokół pomnika Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego.
Sędzia Krystian Markiewicz z Sądu Okręgowego w Katowicach, jednocześnie szef Stowarzyszenia Sędziów „Iustitia”, mówił o władzy, która wobec sędziów jest jak złodziej wchodzący przed świętami do domu i tam się urządzający. Nie mogło też zabraknąć prof. Andrzeja Rzeplińskiego, byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Jego wystąpienie było o tyle cenne, że ujawnił, kto naprawdę wywalczył wolność, zapewne także dla „wolnych sadów”. Otóż „my w pokojowej rewolucji lat 70. i 80. wywalczyliśmy”. My to zapewne członkowie i funkcyjni PZPR, bowiem od 1971 r. Andrzej Rzepliński był członkiem partii najlepszej matki, a w 1981 r. nawet na krótko, bo potem się wypisał z PZPR, został tzw. popem, czyli szefem podstawowej organizacji partyjnej w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW.
Na wiecu wszystkiego nie dało się powiedzieć, wiadomo – emocje i nadzwyczajna atmosfera, więc prof. Andrzej Rzepliński pofatygował się do programu Moniki Olejnik w TVN 24, by tam rozwinąć myśli o „zafajdanej ustawie” rządzącej większości w Sejmie. A ustawa jest „zafajdana” dlatego, że „oni wszystko zafajdali, ci, którzy dzisiaj rządzą”. Było to nawiązanie do słów marszałka Józefa Piłsudskiego, który o sejmowej polityce mówił jako o „fajdanitis poslinis”. Prof. Rzepliński mógł być z siebie dumny, że staje w jednym szeregu z marszałkiem. Szkoda, że te słowa nie padły na warszawskiej manifestacji, bowiem pewnie wywołałyby entuzjazm zgromadzonych, zmultiplikowany przez tłum.
Docenić trzeba to, że na manifestacji w Szczecinie pojawił się 80-letni Andrzej Milczanowski, były działacz opozycji, minister w MSW, szef UOP, ale też radca prawny i notariusz, przez co mógł lepiej oddać stan ducha sędziów i oczekiwania społeczne. A duch był taki, że Andrzej Milczanowski wezwał do walki, bo przecież bez walki się nie obejdzie. Być może wcześniej Andrzej Milczanowski był w kontakcie z sędzią Igorem Tuleyą, dlatego ten był już przygotowany do zejścia do podziemia lub zakładania oddziału partyzanckiego, zapewne w Lasach Kabackich, żeby tradycji stało się zadość.
Miało być wzniośle i poważnie, czyli o wolności, demokracji oraz specjalnej roli sędziów w ochronie i obronie najwyższych wartości i praw, a wyszło jak zwykle. Czyli trudno było opanować śmiech i stłumić wrażenie uczestniczenia w teatrze groteski. Jeśli tak mają wyglądać protesty w obronie „wolnych sądów”, to mają one głęboki sens. Mogą bowiem wyłonić nowe talenty sceniczne, a i pensjonarki znajdą wiele okazji by się powzruszać, a nawet pochlipać w rękaw, szczególnie na widok sędziego Igora Tulei.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478454-tuleya-w-partyzantce-rzeplinski-w-parodii-pilsudskiego