Tusk, tak jak Repnin, może przywrócić w Polsce demokrację, a obecnie rządzących wysłać tam, gdzie od 1721 r. wysyłano Polaków.
Już jako przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk funkcjonował tak, jakby nie miał z Polską nic wspólnego. A czasem tak, jakby był rewizorem działającym na rzecz obcych interesów w Polsce. A bywało, jak 17 grudnia 2016 r. podczas wizyty we Wrocławiu, że oferował swoje usługi jako ktoś w rodzaju namiestnika Europy, który zastąpiłby rząd i parlament, gdyby jakiś polski majdan doprowadził do politycznego przesilenia. Taki majdan oczywiście ochoczo wsparłby, tak jak wspierał tych, którzy usiłowali coś takiego przeprowadzić. Gdy 30 listopada 2019 r. Tusk zakończył urzędowanie jako szef Rady Europejskiej, płynnie przeflancował się na stanowisko przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej. Najwyraźniej ma teraz dużo czasu, więc zaczął w Polsce promować swoją książkę „Szczerze”. Promocja książki to zresztą eufemizm, bowiem Donald Tusk otwarcie snuje scenariusze odsunięcia PiS od władzy. Poprzez reaktywację ulicy i zagranicy.
Bezpośredniej walki jako kandydat na prezydenta Tusk nie podjął, bo zwyczajnie stchórzył. A stchórzył, gdyż ma wielki uraz i kompleks po porażce z Lechem Kaczyńskim w 2005 r. W 2010 r. też się bał stanąć przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu, żeby nie przegrać, więc zgodził się, by zastąpili go Radosław Sikorski bądź Bronisław Komorowski. W marcu 2010 r. prezydenckie prawybory w Platformie Obywatelskiej wygrał Bronisław Komorowski. A potem była katastrofa smoleńska, w której zginął prezydent Lech Kaczyński (jednocześnie kandydat na prezydenta na drugą kadencję) i Tusk miał ochotę wystartować, ale nie znalazł sposobu, by unieważnić prawybory i przekonać Bronisława Komorowskiego, aby zrezygnował. Od 1 grudnia 2014 r. Tusk był szefem Rady Europejskiej, więc siłą rzeczy nie mógł wystartować w wyborach prezydenckich w Polsce w maju 2015 r. W 2019 r. miał ochotę powalczyć o prezydenturę, ale i wtedy przyszedł strach przed porażką. Długo się upewniał, aż wyszło mu, że nie wygra z Andrzejem Dudą, więc start i porażka byłyby katastrofą.
Trauma po przegranej z Lechem Kaczyńskim w 2005 r. jest u Tuska tak wielka i wciąż obecna, że za żadne skarby nie chciałby znowu przegrać rywalizacji o prezydenturę. Ale nie może pokazać tego swego strachu oraz kompleksów. Dlatego mając dużo wolnego czasu jako szef EPL postanowił być jednoosobową superopozycją. Już zaczął jeździć po Polsce (formalnie reklamując książkę) i atakować demokratycznie wybrane władze, zohydzać wszystko, co jest związane z PiS i filozofować. To ostatnie od razu zamieniło się w moralizatorskie mędrkowanie, bo z Tuska taki filozof jak z wachmistrza Flanderki z Putimia wywiadowca (w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”). Co nie znaczy, że można te knowania Tuska lekceważyć, tak jak lekceważono agentów pracujących na rzecz Flanderki.
Jest jasne, że Tusk chce szkodzić i już to robi. Ale mając status tylko przewodniczącego EPL robi to po amatorsku. A przecież można by go wyposażyć w oficjalne pełnomocnictwa. To byłby precedens, ale wszyscy wrogowie Polski i rządu PiS (w kraju i za granicą) mogliby ustanowić Donalda Tuska swoim posłem nadzwyczajnym i ministrem pełnomocnym. Wzór istnieje i jest on wręcz niedościgniony. Przecież w latach 1764 – 1769 urzędował w Warszawie rosyjski poseł nadzwyczajny i minister pełnomocny, czyli namiestnik carycy Katarzyny II. Nazywał się Nikołaj Wasiljewicz Repnin i był księciem oraz generałem-feldmarszałkiem. Repnin był faktycznym władcą Rzeczypospolitej, choć w tym samym roku, w którym nastał w Warszawie, królem Polski ustanowiono Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Ówczesna opozycja, czyli przeciwnicy króla oraz stronnictwa Czartoryskich (matka króla Konstancja pochodziła z rodu Czartoryskich) wielokrotnie zwracała się do księcia namiestnika Repnina, żeby pomógł jej obronić podstawowe wolności, czyli w dzisiejszych kategoriach – demokrację. Sam generał Repnin opozycję do obrony demokracji zachęcał, oferując stanowiska, przywileje bądź stałe pensje wypłacane przez rosyjski dwór cesarski. Gwoli prawdy, sam Stanisław August miał z Repninem różne konszachty i układy, które też miały bronić demokracji w Rzeczypospolitej, ale to już inna opowieść. Gdyby Tusk wskoczył w buty Repnina, mógłby mieć podobne do niego możliwości, a więc także sporą kasę na jurgielt. No i miałby bardzo podobne cele: obronę w Polsce demokracji, podstawowych wolności oraz niezależności sądów i niezawisłości sędziów.
Opozycja w drugiej połowie XVIII wieku razem z księciem namiestnikiem Repninem tak bronili demokracji w Rzeczypospolitej, że uniemożliwiali przeprowadzenie reform ją ratujących. Zawiązywali konfederacje, przygotowywali traktaty gwarancyjne (zabezpieczające ponoć demokrację, a de facto rosyjskie panowanie), żeby suwerenna i demokratyczna Polska w żaden sposób nie przetrwała. I tak opozycji oraz jej nadziei i opiekunowi, księciu feldmarszałkowi Repninowi, udało się storpedować ograniczenie liberum veto i zatrzymać sanację państwa. Sejmikom i potem Sejmowi w Warszawie książę namiestnik Repnin pomagał bronić demokracji obstawiając miejsca ich obrad rosyjskimi oddziałami. Gdy nie dało się inaczej bronić demokracji, podstępem porwano przeciwników wolności spod znaku księcia Repnina i carycy Katarzyny. I ostatecznie przyjęto traktat, a potem dla ochrony tych, którym traktat gwarantował wolności (czyli demokrację) wezwano ówczesną bratnią pomoc, czyli ok. 40 tys. rosyjskich żołnierzy. Jak widać przed Donaldem Tuskiem wielkie zadania i wyzwania.
14 października 1767 r. książę namiestnik Repnin wystosował do obywateli Rzeczypospolitej taką oto deklarację: „Oddziały Jej Cesarskiej Mości, mojej władczyni, przyjaciółki i aliantki Rzeczypospolitej, aresztowały biskupa krakowskiego, biskupa kijowskiego, wojewodę krakowskiego i starostę dolińskiego z powodu ich prowadzenia się, uwłaczającego godności Jej Cesarskiej Mości, podważającego czystość jej zbawiennych, bezinteresownych i przyjaznych intencji w stosunku do Rzeczypospolitej. Niżej podpisany powiadomił najjaśniejszy Sejm, pozostający pod protekcją Jej Cesarskiej Mości, o stanowczych i uroczystych zapewnieniach kontynuacji tej opieki oraz pomocy i wsparciu Jej Cesarskiej Mości dla zachowania praw i wolności Rzeczypospolitej, z ukróceniem wszystkich nadużyć, które wśliznęły się do rządu, sprzecznych z prawami kardynalnymi państwa. Jej Cesarska Mość pragnie tylko dobrobytu Rzeczypospolitej i nie zaprzestanie udzielać jej swego wsparcia dla osiągnięcia tego celu, bez żadnej zapłaty, pragnąc tylko bezpieczeństwa, szczęścia i wolności narodu polskiego, co już zostało jasno wyrażone w deklaracjach Jej Cesarskiej Mości, które gwarantują Rzeczypospolitej jej obecne posiadłości, jak również prawa, formę rządu i przywileje każdego. Nikołaj książę Repnin”.
Zamiast pisać „Szczerze” Donald Tusk powinien się skupić na poważnych sprawach, czyli załatwić sobie nominacją na posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego, czyli namiestnika. I już z takiej pozycji rąbnąć list podobny do tego, jaki napisał książę Repnin. I tak jak on powinien przywrócić w Polsce demokrację, a obecnie rządzących wysłać tam, gdzie od 1721 r. wysyłano Polaków, którzy podpadli szczerym i oddanym obrońcom demokracji w Rzeczypospolitej. Nie musi to być tamten Sybir, ale coś podobnego. Donald Tusk będzie miał ważną robotę, a nie jakąś marną fuchę i przejdzie do historii Europy jako ten, który ostatecznie rozwiązał kwestię polską. Tak jak ją rozwiązywał książę feldmarszałek i namiestnik Nikołaj Wasiljewicz Repnin.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478220-donald-tusk-powinien-zostac-namiestnikiem-polski