Tuż po ogłoszeniu przez Szymona Hołownię, że weźmie udział w wyborach prezydenckich, świeżo upieczony kandydat został zapytany, skąd ma pieniądze.
Są różne plotki, bardzo jestem ciekawa, którą potwierdzisz, którą odrzucić. Jezuici, biznes amerykański, Dominika Kulczyk, może zrobisz zbiórkę w internecie, tak piszą w prasie. Pojawił się też zwrot, że masz „potężne finansowanie”. Skąd kasa -
— pytała prowadzącą rozmowę, sprytnie mieszając tezy groteskowe z tezami całkiem prawdopodobnymi, tak by sprawa pieniędzy w kampanii Hołowni nabrała groteskowego kolorytu.
Kandydat podaną piłkę odbił w tym samym stylu:
Ja bym najchętniej te wszystkie wątki połączył, i uznał, że to są amerykańscy jezuici z wielkiej finansjery, do której wstąpiła Dominika Kulczyk. I jeszcze można by tu dokładać jakieś pięterka, bo ja słyszałem też o Jerzym Staraku, o Leszku Czarneckim, i tak obserwując narastanie tych plotek zastanawiałem się, kiedy kolegom skończy się lista najbogatszym „Forbesa”.
Prawda, że baaardzo śmieszne?
Hołownia kontynuował, że „skoro nie ma nic, to trzeba naćkać różnych historii”, i zapewniał, że „tu nie ma żadnych pieniędzy Dominiki Kulczyk, nie ma żadnego wielkiego biznesu, nie ma pieniędzy Leszka Czarneckiego, Jerzego Staraka, nie ma jezuitów”.
Jak więc jest? „Sytuacja jest bardzo prosta” - mówił Hołownia, a dziennikarka pięknie odbiła: „Nie ma kasy?”, na co Hołownia potwierdzającą rzucił: „Hello!”.
Może więc pieniądze pochodzą, pytała dziennikarka, z oszczędności? Hołownia zasugerował, że tak:
Kampania wystartuje na początku roku. Finansowanie kampanii, gdy zostaną ogłoszone wybory, rządzi się bardzo ściśle określonymi prawami. (…) Ja liczę na datki osób fizycznych, ponieważ nie mam partii politycznej. Głęboko wierzę w to, co chcę zrobić, w finansowanie społecznościowe. Że skoro zabrano nam kawał demokracji za nasze własne pieniądze, to my ją teraz za nasze własne pieniądze odkupimy.”
Teraz, ten etap przed kampanią, finansuję ze swoich środków. Nie ma tutaj żadnej innej odpowiedzi.
Skoro tak, muszą to być środki znaczące. Bo w kampanii Hołowni, której lekceważyć nie należy, pieniądze widać. I nie chodzi tu o wynajęcie sali, ale o bardzo precyzyjnie rozpisany scenariusz, za którym widać profesjonalną rękę. Tour po Polsce promujący książkę, dużo plakatów w różnych miastach, wreszcie, szkolenia i badania, w które sporo włożono. Bo Hołownia nie mówi tego, co sobie wymyślił, ale to, co znalazło uznanie uczestników grup focusowych i badań ilościowych. Mieszanka jest precyzyjna i całkiem nieźle dobrana.
To nie pierwszy raz, gdy stawiamy te same pytania o pieniądze. Pytania zasadne, które nigdy nie znajdują odpowiedzi. Tak było w czasie, gdy swoją barwną przygodę z polityką rozpoczynał Petru, tak było, gdy w podróż do Brukseli ruszał Biedroń. Były uśmieszki i tanie wykręty, i nic więcej. I te same zaklęcia, że „to jeszcze nie kampania”. Formalnie nie, ale faktycznie już tak.
Tzw. prekampanie stają się coraz ważniejszym elementem życia politycznego, a jednocześnie wciąż pozostają w strefie szarości, w strefie cienia. To wyraźna luka w naszym systemie finansowania polityki, który z pewnością ma sporo wad, ale na tle wielu sąsiednich krajów jest realnym osiągnięciem, ograniczającym wpływ interesów zewnętrznych i biznesowych. Jeśli nie chcemy iść drogą Ukrainy czy nawet Czech, musimy pytać kandydatów w typie Hołowni: skąd pieniądze? Powinniśmy pytać i bezpośrednio (poważnie, nie groteskowo), i - być może - za pomocą nowych rozwiązań prawnych, które jakąś tę sferę uregulują. Nie po to, by komukolwiek blokować wejście do polityki, ale było wiadomo, kto zacz i czyj on.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/477149-holownia-kpi-z-pytania-o-pieniadze-ale-pieniadze-tam-widac