Szymon Hołownia nie ma oczywiście żadnych szans na zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Nie ma nawet szans na drugą turę. Ale przecież nie to jest jego celem. Ma wziąć udział w prezydenckim wyścigu i trochę w nim namieszać. Czy tylko dla innych, czy również dla siebie, to już inna sprawa.
Bardzo racjonalna wydaje się teza postawiona niedawno przez Michała Karnowskiego – że Hołownia ma za zadanie zaktywizować dotychczas niegłosujących, a przed drugą turą skłonić ich do zagłosowania przeciwko Andrzejowi Dudzie.
Ale trudno zakładać, by kandydat Hołownia ograniczał się wyłącznie do odegrania roli napisanej gdzieś wyżej. Gra też na siebie. Możliwe więc, że z jego startu narodzi się coś więcej niż tylko kolejna książka – może jakieś byt polityczny lub około-polityczny. To się dopiero okaże.
Ciekawy jest początek jego romansu z polityką. Ciekawy, bo zaskakująco słaby. Niektórzy porównują go do Pawła Kukiza i przypominają, że muzyk w ciągu trzech miesięcy kampanii wdrapał się na poziom 20-procentowego poparcia w wyborach prezydenckich. Przypomnę jednak, że Kukiz nie pojawił się w polityce w lutym 2015 r. (gdy ogłosił start w wyścigu do pałacu prezydenckiego), ale wcześniej – jako członek honorowych komitetów poparcia (Donalda Tuska, Hanny Gronkiewicz-Waltz i PO) oraz jako samorządowiec na Dolnym Śląsku. Ponadto w kampanię wszedł z konkretnymi postulatami (rzeczywiście antyestablishmentowymi), wokół których zebrał wielu ludzi. Słusznie więc ten sam Kukiz dziś odnotowuje, że „Jedyne przesłanie, które do mnie trafia od niego (Hołowni – przyp. red.) to: >>ja jestem spoza partii, czyli jestem fajny<<”.
Hołownia idzie bowiem zupełnie drogą. Udaje człowieka spoza III RP, a jest jej pieszczoszkiem. Chce rewolucji w polskiej polityce, a operuje na hasłach i bon-motach niezbyt głębszych od myśli nowego Paulo Coelho naszej sceny politycznej, czyli Tomasza Grodzkiego.
Hołownia czaruje pustosłowiem. Opowiada (a w zasadzie – jak w Gdańsku – odczytuje swój przekaz) o „bezpieczniku”, jakim chciałby być w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu (brzmi to jak salonowa pieśń z lat 90.). Mówi o potrzebie Polski „rozmawiającej”, otwartej na słabszych. Mówi to, co każdy polityk, ale u Hołowni brzmi to jakoś… nudniej.
Bo przy całej swojej sympatii telewizyjnego prezentera, jako wiecowy polityk jest nijaki, zimny, bez polotu, werwy, charyzmy. Już Robert Biedroń na swojej inauguracyjnej imprezie był bardziej przekonujący, a wręcz porywający (w porównaniu do Hołowni).
Udaje zdroworozsądkowego katolika, ale próba wcielenia w życie jego postulatów „przyjaznego rozdziału Kościoła od państwa” zaowocuje nowym etapem wojny religijnej, po myśli lewackich inżynierów społecznych. W tej zresztą sprawie Hołownia wyraża się najbardziej precyzyjnie. Co musi dziwić i skłaniać do postawienia pytania: panie Szymonie, a tak NAPRAWDĘ: to dlaczego i po co?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/477004-a-tak-naprawde-dlaczego-i-po-co-panie-szymonie