Niezależnie od tego, czy Szymon Hołownia odniesie sukces w wyborach prezydenckich, czy też nie, jedno trzeba stwierdzić: jest z pewnością pierwszym w naszych dziejach kandydatem, który porównuje siebie do Chrystusa. Tak przynajmniej można wywnioskować z jego rozmowy z dziennikarką Radia Zet, która odbyła się tuż po ogłoszeniu, że jednak będzie startował.
Ja wiem, że ja na samym początku nie uzyskam efektu takiego, że wszyscy rzucą mi się na szyję i powiedzą: ach, Zbawco, cztery tysiące lat, czy tam ile, nareszcie udało się, cudownie, wszyscy go kochamy, wszyscy go lubimy. To jest proces. To jest praca. Ja chcę zacząć tę drogę.
Sformułowanie: „Zbawco, cztery tysiące lat…” to cytat z trzeciej zwrotki kolędy „Wśród nocnej ciszy”, odnoszący się oczywiście do Jezusa Chrystusa:
Ach, witaj Zbawco z dawna żądany, Cztery tysiące lat wyglądany
Oczywiście, można argumentować, że Hołownia nie czuje się jeszcze Zbawcą, ale dopiero zamierza na to zapracować, no ale to przecież niczego nie zmienia. Nic bardziej nie obnaża Hołowni niż takie gierki słowne; któż z wierzących bawi się takimi porównaniami?
Kandydatura Hołowni to sprawa ciekawa. Być może także pożyteczna. Dowiemy się, jak liczna jest w Polsce tzw. gimbaza, i jak wielu ludziom zasmakują puste banały połączone z paroma dobrze wyćwiczonymi sztuczkami. Bo choć sam kandydat twierdzi, że „nie ma fabryki, która wyprodukowała Biedronia, Palikota, a teraz wzięła na taśmę produkcyjną mnie”, oraz apeluje o „powstrzymanie spiskowych teorii dziejów”, to przecież im więcej go słuchamy, tym więcej mamy wątpliwości.
W czasie wspomnianego wywiadu najciekawsza była jednak odpowiedź Hołowni na pytanie, w którym przywołano zarzut, że startując w wyścigu, odbiera głosy innym kandydatom opozycyjnym:
Wydaje mi się to trochę nad wyraz na wyrost reakcja. Dlaczego ja będę odbierał kandydatom opozycyjnym, skoro sam stawiam się po tej samej stronie, która staje naprzeciwko urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy. A może tak jest, że powinniśmy mieć naprawdę wybór w tej pierwszej turze? Może w tej pierwszej turze powinniśmy móc zdecydować, czy na tego, czy na tego.
To był ważny moment. Na chwilę opadła maska dziecięctwa i non-profit, i zobaczyliśmy przebłysk zimnych analiz owych „Agorianów”, do których ma się zaliczać także Hołownia. A więc precyzyjna analiza tego, co zdarzyło się w maju i w październiku, i wniosek: strona opozycyjna musi zacząć tak grać, by sugerować, że ma propozycję dla każdego.
Musi pozorować możliwie pełny pluralizm.
Jeszcze raz Hołownia:
Te same dyskusje były przed ostatnimi wyborami. Jak PSL osobno, to zabierze Koalicji Europejskiej, itd., itd. Nie, dlatego, że to się tak prosto nie przekłada. To nie jest tak, że ludzie, którzy zagłosowaliby na mnie, z całą pewnością zagłosowaliby na któregoś z tych kandydatów, którzy są dostępni. Może w ogóle by nie zagłosowali? (…) Jestem zwolennikiem tego, żeby w pierwszej turze ludzie rzeczywiście mieli pełny wybór, pełną paletę doznań, barw, wrażeń i programów i pomysłów. Natomiast w drugiej turze to już jest zupełnie inna dyskusja.
W sumie, wszystko co ważne, Hołownia powiedział sam. Staje naprzeciwko Dudy, a celem jest zagospodarowanie przez podlegających opozycyjnym centrom kandydatów możliwie wielu głosów. Po to, by była druga tura, i by w drugiej turze wszystkie te głosy przeszły na najlepszego z kandydatów opozycyjnych. Reszta stawki ma stworzyć system śluz, które skierują głosy tam, gdzie trzeba.
Mają prawo, choć chwilami to wszystko zaczyna przypominać tzw. demokrację sterowaną ze wschodu, gdzie tak kształtuje się scenę polityczną, by ostatecznie wygrał ten, kto ma wygrać.
A Hołownia, moim zdaniem, zbyt wysoko nie pofrunie. Nie dlatego, żeby to był głupi pomysł; po prostu tak naprawdę brak mu charyzmy. To nie jest Kukiz. Inna sprawa, że do wykonania postawionego mu zadania wystarczy, by zebrał kilka procent.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/477002-wszystko-co-wazne-holownia-juz-powiedzial-plan-jest-jasny