Na sali, gdzie odbywała się debata kandydatów PO na prezydenta nie było bardziej zadowolonego widza niż Grzegorz Schetyna.
Wielu sobie pożartowało przy okazji tzw. debaty pretendentów Platformy Obywatelskiej do prezydentury w Polsce (Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Jacka Jaśkowiaka), choć z założenia nie był to przegląd kabaretów czy program rozrywkowy. Chociaż rozrywki nie zabrakło i to głównie na poziomie polszczyzny, która okazała się „trudna język”, szczególnie dla kogoś uchodzącego za esencję przedwojennej w stylu inteligenckości. Coś się poprzerywało w tych inteligenckich łańcuchach dziedziczenia nie tylko nazwisk po przodkach, domów, mieszkań, mebli, obrazów i książek, ale też ich kompetencji kulturowej, w tym językowej. Współcześnie zresztą, w społecznej praktyce, inteligenckość nie znaczy nic ponad swego rodzaju płaszcz wyciągnięty z babcinej (dziadkowej) szafy. Ale to, że ktoś go nałoży nie znaczy, że coś się zmienia w tym, kto się w ten sposób ubiera/przebiera. Ale prawybory w PO to nie był konkurs na inteligenta, a tym bardziej intelektualistę roku.
CZYTAJ WIĘCEJ: Debata Jaśkowiaka i Kidawy. „Mówię to samo w Warszawie i Świebodzinie”; „Kandyduję także dlatego, że jestem kobietą”
Jeśli nie inteligent, to może ktoś z charyzmą, która wszak przystoi przywódcom, a i kandydatom do przywództwa. Ale nie, charyzmy też nie udało się kandydatom z siebie wydobyć, choć bywa, że charyzma przykrywa różne braki, np. po stronie inteligenckości. Jeśli nie inteligenckość i charyzma, to może zobaczyliśmy chociaż kwalifikacje na demagoga, bo wbrew pozorom to nie jest tylko ktoś jednoznacznie negatywny. Najwięksi przywódcy byli całkiem sprawnymi demagogami i nawet nie chodzi o tych najgłośniejszych, ale takich jak Winston Churchill, Charles de Gaulle, John F. Kennedy czy Margaret Thatcher. Demagogia bywa wręcz częścią charyzmy, byleby nie przekraczała bezpiecznej połowy, gdyby to rozłożyć na części składowe. Ale predyspozycji do bycia demagogami też nie zobaczyliśmy w tzw. debacie pretendentów.
Co zatem pokazali Małgorzata Kidawa-Błońska i Jacek Jaśkowiak? Wicemarszałek Sejmu prezentowała się jako osoba z towarzystwa, która mogłaby funkcjonować w jakiejś publicznej instytucji, gdyby nie było to zbyt uciążliwe. Mogłaby być na przykład ogólnopolskim kaowcem. Młodzież pewnie nie kojarzy tzw. pracowników kulturalno-oświatowych z czasów PRL, zwanych właśnie kaowcami. Choć pewnie kojarzy Stanisława Tyma z filmu „Rejs” Marka Piwowskiego, a Tym grał tam właśnie kaowca. Funkcja ogólnopolskiego kaowca (na miarę ogólnopolskich rzeczników tego i owego) nie musi być wcale przyziemna czy degradująca. Nic z tych rzeczy. Ogólnopolski kaowiec to ktoś, kto niesie kulturę, oświatę i ogładę pod strzechy, choć nie bardzo wiadomo, co konkretnie.
Prezydent Poznania przedstawił się jako szef jakiegoś NGO-sa, który w dodatku ma samorządowe doświadczenie, co jest faktem. A skoro Janina Ochojska z NGO-sa trafiła do Parlamentu Europejskiego, to dlaczego podwójnie zakorzeniony Jacek Jaśkowiak nie miałby się ubiegać o prezydenturę Polski? Wystarczy dorzucić do wspomnianych dwóch składników trochę umiejętności pretora bądź trybuna ludowego z czasów rzymskich, a prezydent Poznania w roli trybuna często w swoim mieście występuje (z tym, że plebejuszy zastępują u niego środowiska LGBT), żeby powstała odpowiednia mieszanka. Odpowiednia dla elektorów z PO mających wybierać kandydata czy dla jakiejś części elektoratu. Opinia publiczna czy obywatele nie są tu ważni, bowiem oni wejdą do gry dopiero po tym, jak jeden z pretendentów odpadnie. A i to nie jest takie pewne, bowiem kandydaci PO lubią adresować swoje przesłania (o ile są w stanie je sformułować) do bliżej nieokreślonego podmiotu. Ze zrozumiałych powodów „naród” nie przechodzi im przez gardło.
Debata między dwojgiem reprezentantów PO nie wskazała kandydata na prezydenta (w sensie kwalifikacji stosownych do funkcji), bowiem prezydenckich cech nie było na wejściu, zatem nie mogło ich też być na wyjściu. I teraz nasuwa się pytanie, czy taki jest stan zasobów ludzkich w PO, czy wskazanie akurat takich kandydatów było celowe, czyli w jakimś sensie „ustawione”. Z zasobami nie musi być w PO dobrze, skoro alternatywą mieliby być Joanna Mucha, Hanna Zdanowska, Aleksandra Dulkiewicz, Radosław Sikorski, Rafał Trzaskowski, Borys Budka czy Bartosz Arłukowicz. A jeśli wybór Małgorzaty-Kidawy-Błońskiej i Jacka Jaśkowiaka był celowy, to co było tym celem? Innymi słowy: co oni robią tym misiem?
Pierwsze, co się nasuwa po wyłonieniu takich a nie innych kandydatów i takim a nie innym przebiegu tzw. debaty, to dążenie do tego, żeby nie psuć poobijanego samopoczucia członków i sympatyków PO. Wyłoniono więc osoby, które mogą się rozpuścić w dowolnym platformerskim roztworze. I nie wywoła to żadnego szoku czy zmiany właściwości tego roztworu. Chodziło zatem o taki mniej więcej komunikat: tacy jesteśmy, a więc nasi reprezentanci są tacy sami jak wy, drodzy członkowie i wyborcy PO. Nie wywołają w was żadnego szoku, kompleksu niższości, traumy czy wstydu, bo to krew z platformerskiej krwi. A to, że ewentualnie nie wygrają prezydenckich wyborów jest wtórne, bowiem nie o to chodzi, żeby zwyciężyć, tylko by mieć kandydatów dopasowanych po partii i jej sympatyków. I oni dopasowani są.
Istnieje jeszcze inne wyjaśnienie. Cała prawyborcza impreza został przez Grzegorza Schetynę pomyślana jako przedsięwzięcie, które pomoże mu wygrać wybory na przewodniczącego PO. Wszystkie elementy prawyborów właśnie temu służą. I wystarczyło obserwować Grzegorza Schetynę podczas debaty (siedział oczywiście w pierwszym rzędzie), żeby różne elementy zaczęły się układać w spójną całość. A na sali nie było bardziej zadowolonego uczestnika imprezy niż Grzegorz Schetyna. Widać było, że jest reżyserem i że nic się nie wymknęło spod jego kontroli. Był spokojny i usatysfakcjonowany.
Prawyborami Grzegorz Schetyna powiedział członkom PO mniej więcej tyle: marudzicie na moje przywództwo, wypominacie mi różne braki, porażki i błędy taktyczne, chcecie nowych twarzy, to zobaczcie, co może być beze mnie. Będzie lepiej, gdy mnie nie wybierzecie? Przecież ci, którzy ostatecznie nie stanęli do prawyborów są nawet gorsi od tych, którzy się zdecydowali. I sami widzicie, do czego się oni nadają. Na pewno nie do roli przewodniczącego partii. Przestańcie zatem kwękolić i wybrzydzać i szanujcie to, co macie, bo może być tylko gorzej. I debata „prezydencka” udowodniła, że faktycznie może być tylko gorzej. Tym bardziej że lubimy te piosenki, które już znamy. Oto prosta odpowiedź na pytanie, po co urządzono w PO prawybory. Co było do udowodnienia (CBDU).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/476682-co-grzegorz-schetyna-robi-tym-misiem-czyli-prawyborami