Polacy lubią słuchać amerykańskiego politologa George Friedmana. Nic dziwnego, Friedman mówi nam od dawna same miłe rzeczy, np. przepowiada, że Polska za kilkadziesiąt lat będzie wielką europejską potęgą. Któż z nas nie chciałby, abyśmy byli potęgą? Problem w tym, że jego analizy często mają się nijak do rzeczywistości. Jeszcze parę lat temu twierdził przecież, że Polska wspólnie z Turcją stworzą antyrosyjski sojusz. Tymczasem dziś to właśnie Turcja coraz ściślej współpracuje z Rosją i staje się największym hamulcowym polskiego bezpieczeństwa.
Rozpoczynający się dziś w Londynie szczyt NATO ma jubileuszowy charakter. Państwa członkowskie świętują 70-lecie Sojuszu. Pytanie tylko, czy to jeszcze jest sojusz? Wspomniana Turcja znalazła się w poważnym konflikcie z większością członków NATO. Amerykanie są obwiniani przez Ankarę o wsparcie puczu przeciwko prezydentowi Erdoğanowi w 2016 roku, Francja – o przeciwstawianie się tureckim wpływom w Syrii, a cały Zachód – generalnie – o wspieranie kurdyjskiej rebelii na tureckim pograniczu. W rezultacie Erdoğan postanowił zaszantażować swoich sojuszników (?) z NATO i zablokować plan wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu, jeżeli NATO – zgodnie z jego żądaniem – nie uzna kurdyjskich formacji za organizacje terrorystyczne. Turcja może to zrobić, bo wzmocnienie flanki wschodniej wymaga jednogłośnej zgody wszystkich państw członkowskich NATO. Nikomu nie trzeba chyba wyjaśniać, że szantaż Erdoğana bezpośrednio uderza w bezpieczeństwo Polski.
Czy możemy spodziewać się jakiegoś kompromisu w tej sprawie? Trudno dziś oceniać. Z jednej strony zdecydowana większość państw NATO potępia politykę Erdoğana. Ale z drugiej strony nikt chyba nie chce stawiać sprawy na ostrzu noża i doprowadzić do wystąpienia Turcji z NATO. Oznaczałoby to bowiem gwałtowną zmianę sytuacji geopolitycznej wokół Bałkanów i Bliskiego Wschodu. I nie chodzi nawet o bliską współpracę turecko-rosyjską, ale również o całkiem prawdopodobną możliwość pozyskania przez Turcję broni jądrowej. Zresztą Erdoğan mówi o tym otwarcie od kilku miesięcy.
Trzeba sobie też uświadomić, że NATO wcale nie jest jednomyślne w kwestii rosyjskiego zagrożenia. Francja całkiem otwarcie przyznaje, że nie dostrzega w Rosji wroga, a zatem trudno sobie wyobrazić, aby chciała ustępować Turcji w imię obrony flanki wschodniej. A takich krajów jak Francja jest w NATO więcej, podobnie myślą np. Włochy czy – w naszej części Europy – Węgry.
Wygląda więc na to, że Polska i państwa bałtyckie znalazły się w roli elementu przetargowego pomiędzy zwaśnionymi sojusznikami. Niektórzy w Polsce próbują wykorzystać tę trudną sytuację do wewnętrznych rozgrywek, mówi się – to stała mantra wielu antypisowskich publicystów – że gdyby PiS tak mocno nie stawiał na Amerykę, to uniknęlibyśmy podobnego scenariusza. To jedynie pół prawdy. Inna polityka, np. wspierająca Francję, również niczego nam nie gwarantuje. Choćbyśmy kupili od Paryża kilka tysięcy Caracali, to i tak Francja – podobnie jak w 1939 roku – nie będzie przejmować się bezpieczeństwem Polski czy Europy Wschodniej. Problem więc nie polega na tym, pod kogo się podczepimy, bo to żadnych gwarancji nam nie daje, ale na tym, czy jesteśmy w stanie oprzeć nasze bezpieczeństwo na wielu filarach. Jednym z nich powinna być na pewno zdolność do samoobrony, bo siła militarna wzmocni podmiotowość państwa. A inne? Ich ustalenie wymagałoby porozumienia ponad podziałami. Na razie, niestety, nie zanosi się na to. Zamiast tego tracimy mnóstwo czasu na dyrdymały w rodzaju, kto co powiedział na Twitterze, i co kto inny mu odpowiedział. Obyśmy się ocknęli z tego letargu, zanim będzie już za późno.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/475913-czy-pograzone-w-kryzysie-nato-jeszcze-jest-sojuszem