Liderzy Zjednoczonej Prawicy podpisali nową umowę koalicyjną, a więc jest to bardzo dogodny moment, żeby podzielić się kilkoma uwagami per analogiam, bo choć historia się nie powtarza, błędy popełniane w przeszłości przez polityków mogą być nie tylko podstawą do analizy, ale także przestrogą, by ich – wprawdzie mocno zmutowanych ze względu na inny czas i okoliczności – nie powtarzać.
Posłużę się przykładem koalicji SLD-UP-PSL, rządzącej w latach 2001-2005, choć już od marca 2003 roku była to koalicja dwuczłonowa (SLD-UP) i aż do wyborów w 2005 roku pozbawiona większości w parlamencie.
Koalicyjne rządzenie nie jest łatwe i wymaga przede wszystkim dobrze skonstruowanej umowy koalicyjnej oraz pewnego stopnia zaufania (piszę pewnego, bo gentlemen’s agreement coraz bardziej staje się pojęciem anachronicznym).
Nie można być jednocześnie w rządzie i opozycji
Ta koalicja z 2001 roku składała się po pierwsze z podmiotów programowo sobie bliskich (SLD-UP), oraz takich, które już wspólnie rządziły (SLD-PSL). Te dwie przesłanki dawały nadzieję na w miarę bezkolizyjne działanie w ramach wspólnego rządu. Ale pierwszy zgrzyt nastąpił już przy uchwalaniu, tuż po wyborach, ustawy podatkowej, potem przy nowelizacji ustawy lustracyjnej. Irytowało to premiera, choć przecież wiedział, że związek z PSL to małżeństwo z rozsądku :
Nie można być jednocześnie w koalicji, w rządzie i w opozycji w Sejmie
—mówił. A Marek Borowski przypominał z kolei konflikty w koalicji AWS i zapewniał, że SLD tego nie powtórzy:
Nie można jednocześnie iść do przodu i mieć głowę do tyłu, albo odwrotnie.
Ale potem ciągle się spierano: obrót gruntami, sprzedaż ziemi cudzoziemcom, handel artykułami rolnymi z Węgrami, opłaty bezpośrednie dla rolników – to wszystko stawało się polem konfliktu między dwoma koalicjantami – SLD i PSL i w efekcie po roku działalności rządu z przystawką Unii Pracy 75% wyborców negatywnie oceniało jej efekty. Ale gwoździem do trumny związku SLD i PSL stała się tzw. ustawa winietowa, ukochane dziecko lidera Unii Pracy, wicepremiera Marka Pola. Ludowcy, chcąc przepchnąć ustawę o biopaliwach, którą wcześniej zawetował prezydent Kwaśniewski, zamierzali dokonać swoistego handlu – winiety za biopaliwa. Kiedy to się nie udało, razem z całą opozycją zagłosowali przeciwko swojemu rządowi. I to był koniec koalicji. Trwała 17 miesięcy, a rząd SLD-UP , po późniejszym dołączeniu uciekinierów z SLD pod wodzą Marka Borowskiego lewica dociągnęła do końca kadencji, powołując tzw. techniczny rząd Marka Belki.
Tworzące Zjednoczoną Prawicę trzy ugrupowania nie dość, że przetrwały w miarę bezkolizyjnie cztery wspólne lata (mam na myśli wewnętrzne napięcia między poszczególnymi partiami), ale wygrały kolejne wybory z lepszym niż poprzednio wynikiem. Klub i rząd stanowiły taką jedność, że praktycznie poza wiedzą, że premier Gowin jest szefem jednej, a Zbigniew Ziobro drugiej partii wchodzących w skład koalicji z PiS, mało kto zwracał szczególną uwagę na to, gdzie ministrowie, wiceministrowie, szefowie ważnych komisji i inni prominentni politycy należą. Dowodem na to jest fakt, związany z kampanią prezydencką w Warszawie, w której wystartował robiący błyskotliwą karierę wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki (także przewodniczący komisji weryfikacyjnej), kiedy to w czasie debaty telewizyjnej wezwał swojego kontrkandydata do wystąpienia z PO, ponieważ: „Prezydent Warszawy nie powinien być bezpośrednio zależny od jakiejkolwiek partii i wykonywać na mocy wiążącego go statutu i hierarchii poleceń partyjnego kierownictwa”. I sam dał dobry przykład, oddając legitymację… Solidarnej Polski. Nie tylko spora część opinii publicznej, ale też niektórzy dziennikarze dowiedzieli się ze zdumieniem, że Patryk Jaki nie jest członkiem Prawa i Sprawiedliwości.
Biorąc pod uwagę tę wewnętrzną spójność prawicowej koalicji i niechęć do ujawniania na forum publicznym wewnętrznych dyskusji i różnicy zdań, zadziwiające jest to, co się stało niespełna miesiąc po wyborach z projektem ustawy w skrócie zw. 30-krotność składek na ZUS, kiedy to rzecznik Porozumienia Jarosława Gowina, Kamil Bortniczuk oznajmił, że wniesienie przez posłów Prawa i Sprawiedliwości projektu ustawy nie było konsultowane z Porozumieniem i zapowiedział, że posłowie Porozumienia będą głosować przeciwko tej propozycji. Większość komentatorów politycznych uznała, że jest to element przeciągania liny, na środku której znajduje się porozumienie koalicyjne i dość ryzykowna próba podkreślenia swojego znaczenia w koalicyjnej układance. W efekcie PiS projekt wycofał, choć blisko było konfrontacji przed tym, zanim upadły nadzieje na poparcie projektu przez część opozycji (lewica Zandberga). Sytuacja z ustawą winietową się nie powtórzyła, bo jak wcześnie napisałam, nic tak samo się nie dzieje, choć mechanizmy bywają podobne, ale tu jawi się pytanie – a co by się stało, jeśli PiS zdecydowałby się jednak głosować ustawę? Posłowie Gowina, tak jak kiedyś PSL, głosowaliby przeciwko własnemu rządowi? Zostałaby zerwana koalicja, prawica straciłaby większość w Sejmie, ponowne wybory? Tylko że partia premiera Gowina, kiedy jeszcze jako „Polska Razem” wystartowała samodzielnie w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku uzyskała 3,16% głosów. Do Sejmu przedstawiciele partii wicepremiera weszli w 2015 roku z listy PiS i tak też się stało w 2019 r. Nikt chyba nie ma złudzeń co do obecności Porozumienia (bo taką nazwę ostatecznie przybrało ugrupowanie) w parlamencie w 2019 roku, gdyby startowało samodzielnie…
Nie mogę zrozumieć tej chęci zaznaczania swojej odrębności w ramach Zjednoczonej Prawicy w dalszym ciągu, jak choćby podkreślanie, że następny kandydat do Trybunału Konstytucyjnego zostanie wskazany przez Porozumienie. Można by to tłumaczyć chęcią budowania przez tę kadencję pozycji, która pozwoli Porozumieniu „wybić się na niepodległość” i samodzielny start w wyborach w 2023 roku, ale aż tak rozwiniętej wyobraźni nie posiadam.
Dobry pasterz pilnuje, aby owieczki nie zbłądziły
W 2001 szef SLD, największej koalicyjnej partii, został premierem, zabrał ze sobą do rządu wielu znaczących posłów i klub został pozostawiony niejako sam sobie. Posłowie mieli pretensję, że są traktowani jak maszynka do głosowania, że na posiedzenia klubu są przynoszone gotowe decyzje, nie ma dyskusji, a tylko oczekiwanie przyciskania odpowiednich guziczków w ławach sejmowych. Kiedy rośnie zniechęcenie, zaczyna się rozkład. Koalicyjni ministrowie przemykali przez sejm jak meteory, nie mieli czasu wysłuchać „szarych” posłów, którzy chcieli się czasami tylko czegoś dowiedzieć, a czasami prosić o załatwienie jakiejś sprawy dla swoich wyborców, bo choć poseł jest w Sejmie przedstawicielem całego narodu, to jednak wybierany jest przez ludzi w swoim okręgu, a oni oceniają nie tylko, co zrobił dla kraju, ale także dla nich, w tym konkretnym miejscu na mapie Polski. Dlatego tak ważne jest odpowiednie kierowanie klubem i ustanowienie takich zasad współdziałania, które każdemu posłowi dadzą poczucie wpływu na to, co się dzieje, a także przekonanie, że jest ważnym trybem w tej całej machinie. Wyśmiewano się z tzw. przekazów dnia, które w poprzedniej kadencji niektóre kluby kierowały drogą esemesową do swoich posłów, ale informacja i spójny przekaz jest rzeczą nieocenioną. W dobie szumu informacyjnego, wielości mediów i braku monopolu rzeczników wszystkich szczebli na kontakty z mediami, posłowi musi być dostarczana wiedza i argumentacja, która pozwoli przedstawiać jednorodne stanowisko ugrupowania. Podział na rządzącą elitę i „szaraczków” wykonujących jej decyzje, wcześniej czy później doprowadzi do erozji i tego zniechęcenia, o którym wcześniej wspomniałam. To także wniosek płynący z przeszłości…
Czasami walec, a czasami Rolls Royce
Wysublimowane metody działania bywają skuteczniejsze niż twarda walka, ale są sprawy, które wymagają ostrej i zdecydowanej reakcji. Jeżeli podstawy programu rządzącego ugrupowania są atakowane brutalnie, wymagają zdecydowanej odpowiedzi, a nie filozoficznych rozważań i akademickich dyskusji. Na ciosy siekierą nie odpowiada się pchnięciem floretem.
Jeżeli Zjednoczona Prawica stawia sobie za jeden z celów działania (pomijam w tym miejscu kluczowy dla powodzenia wszelkich przedsięwzięć rozwój gospodarczy) ochronę polskiej rodziny, tradycyjnych wartości, suwerenności, narodowej tożsamości itp., to wszelkie „puszczanie” oka do liberalnych zwolenników filozofii „róbta, co chceta” jest nie tylko nieskuteczne, ale wręcz szkodliwe. Jeżeli uznaje ideologię gender i należącą do niej ideologię LGBT+ jako zagrażające tym wartościom, to jej przedstawiciel nie może publicznie deklarować, że będzie jak Rejtan chronił wolności uczelni, które są nimi opanowane. Jak Rejtan to prawica powinna chronić polskie uczelnie przed wpływem wszystkich ideologii, gwarantować ich autonomię, ale jednocześnie wymagać, by finansowane z budżetu państwa jednostki przekazywały młodym ludziom wiedzę, umiejętności, poznawczy zapał, przy zapewnieniu pełnej wolności słowa i dyskusji. Przyczyny klęski lewicowo-ludowej koalicji z lat 2001-2005 to nie tylko wyolbrzymione przez media i opozycję afery, ale także odejście od deklarowanych w wyborach obietnic i wartości, niesionych na partyjnych sztandarach, przede wszystkim odwołujących się do solidaryzmu społecznego, opiekuńczej roli państwa i wyrównywania szans.
Dla wyborców prawicy bezpieczeństwo socjalne jest równie ważną wartością jak obrona ich stylu życia, tradycji i prawa do przyjaznego otoczenia, które nie jest brutalnie atakowane przez ludzi chcących im narzucić swoje poglądy i nakłonić do afirmacji tego, co jest dla nich nie do przyjęcia. I jedni i drudzy muszą mieć w naszym państwie zapewnione prawo do wyboru swojej drogi życiowej i mogą żyć w koegzystencji, jeśli nie są przekraczane granice ich osobistej wolności.
Oby do wiosny…
Nie opadł jeszcze kurz po wyborach parlamentarnych, a już praktycznie trwa kolejna kampania wyborcza. Niewątpliwie dla prawicy są to jedne z najważniejszych wyborów, bo utrata sojusznika w Pałacu Prezydenckim może być równoznaczna z utratą władzy. Dla opozycji - to szansa, choć mało prawdopodobna, odbicia kolejnego (po Senacie) ośrodka władzy. Dlatego z jednej strony będą próby namawiania prezydenta Dudy do działań nie zawsze korzystnych dla ugrupowania, z którego się wywodzi i którego jest kandydatem w nadchodzących wyborach (np. nieprzyjęcia ślubowania od nowych członków Trybunału Konstytucyjnego, co byłoby ewidentnym złamaniem Konstytucji, ale takie „złamanie” opozycja wspaniałomyślnie przemilczy) z fałszywym zapewnianiem, że to spodoba się mitycznemu tzw. centrum, a z drugiej strony próby takiego zdestabilizowania sytuacji, by rządzących zmusić do radykalnych działań, mogących wywołać uliczne protesty.
Dlatego oby do wiosny – spokojnie, realizując projekty mogące zyskać przychylność większości Polaków, bez eksperymentów i ekstrawagancji. Na sprzątanie zostanie jeszcze sporo czasu…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/475206-spokojnie-do-wiosny-na-gruntowne-sprzatanie-przyjdzie-czas
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.