Wielu się tego spodziewało, ale po po pierwszych dwóch tygodniach od wyborów parlamentarnych można powiedzieć to głośno i z większą pewnością: polityka wróciła na Wiejską. Widzimy to zarówno po stronie Sejmu, jak i Senatu. Przedłużający się proces czyszczenia przedpola przez PiS i ustalenia nowych-starych reguł gry tylko potęguje to wrażenie. Na tym tle dość sprawnie skonstruowany rząd premiera Mateusza Morawieckiego i jasna linia, o której ciekawie napisał Michał Karnowski, wygląda jak sprawnie (choć oczywiście nie bez możliwych ryzyk, wpadek i pułapek) zarządzany mechanizm.
Wracając jednak na Wiejską, pierwsze dni z nowym parlamentem pokazały nam kilka możliwych kierunków, w którym popłynie polska polityka. Zarazem odsłoniły interesujące pola, na których możemy obserwować nową dynamikę.
Po pierwsze, spór (zawieszony?) wokół ustawy o zniesienie 30-krotności pokazał, że Prawo i Sprawiedliwość nie kontynuuje w pełni strategii, jaką przez ostatnie cztery lata przyjęło się nazywać walcem. Tarcia wewnątrz koalicji rządowej (uwagi parlamentarzystów od Porozumienia Jarosława Gowina), sprytna postawa Lewicy, wreszcie niejednoznaczne stanowiska związków zawodowych, Senatu, prezydenta i całej opinii publicznej sprawiły, że PiS wycofało się z tego pomysłu. Iskrzyło do samego końca.
Nie czas i nie miejsce, by oceniać ten ruch w kategoriach merytorycznych. Niemniej jednak zamieszanie z przyjmowanym na rządzie projektem, który w parlamencie pojawiał się i znikał z porządku obrad, wywołało tylko słuszne poczucie chaosu, jaki w tej sprawie zaczął dominować nad przekazem. Nie przez przypadek odbyło się to w czasie negocjacji między PiS, Solidarną Polską i Porozumieniem co do nowej umowy koalicyjnej, mniejsi partnerzy wyczuli bowiem przestrzeń do działania. Efekt (poza zapowiedzią podpisu pod umową) był jednak taki, że do opinii publicznej został wysłany przekaz o braku jednoznaczności, determinacji i pomysłu na ten konkretny projekt gospodarczy. Gdy pewne dyskusje i spory wychodzą z kuluarów i gabinetów, osłabiają dość konsekwentnie budowany wizerunek partii wiedzącej, o co jej chodzi (czasem zresztą aż nadto).
Po drugie, zamieszanie przy wyborze członków do Krajowej Rady Sądownictwa można odczytywać z jednej strony jako mało profesjonalne konsekwencje kiepskiej jakości sprzętu, za pomocą którego głosują posłowie, z drugiej jednak był to obraz większej całości. Marszałek Elżbieta Witek miała w moim przekonaniu rację, nakazując powtórzenie głosowania, niemniej jednak tryb i procedury zostały tutaj przynajmniej nagięte. Jasne, bywało tak i w poprzednich kadencjach, niemniej jednak chaos, o którym już wspomniałem, zaczął dominować i tutaj. A słynny cytat „Trzeba anulować, bo przegramy” zaczął już żyć swoim życiem.
Opozycja oczywiście przelicytowuje całą historię, sprowadzając ją do sprawy dla prokuratora, zamiast po prostu zagrać tutaj poczuciem humoru i zwykłą kpiną. Tak czy inaczej przy tak ważnej sprawie jak wybór członków KRS czy TK tego rodzaju historie po prostu nie powinny się przydarzać. A jeśli już, to ich odkręcanie musi mieć przynajmniej elementarny poziom finezji i profesjonalizmu.
Trzecie wreszcie pole zamieszania dotyczy przewodniczenia obradom komisji polityki społecznej rodziny. Rozumiem odruchowe obawy części wyborców konserwatywnych, niemniej jednak w poprzedniej kadencji komisji spraw zagranicznych przewodniczył przez długi czas Grzegorz Schetyna, a z kolei ta poświęcona edukacji narodowej była kierowana przez Rafała Grupińskiego. Przykłady zresztą można mnożyć (było to niemal 40% wszystkich komisji w parlamencie!), a przecież nikt o trzeźwych zmysłach nie uzna, że opozycja miała realny wpływ na te konkretne obszary życia publicznego w Polsce. Tak jest i w tej kadencji. Podobnie byłoby z komisją, którą miała pokierować Magdalena Biejat z Lewicy - większość PiS i tak miało w niej większość.
Pomysły na odwołanie Biejat z jednej strony były więc odpryskiem wewnętrznych rozmów w ramach Zjednoczonej Prawicy (politycy Solidarnej Polski wyczuli w tej sprawie pewien potencjał), a z czasem stały się efektem zjawiska, jakie widzieliśmy przy zamieszaniu z wyborem członków KRS (obawy co do symbolicznego wydźwięku danej sprawy). Jeśli zresztą Biejat zostanie odwołana zanim zdąży się wykazać (choćby w negatywny sposób, dając jakąkolwiek przesłankę natury merytorycznej do decyzji politycznych), sama posłanka i jej działalność zostanie (już jest) wypromowana do gigantycznych rozmiarów, a obóz PiS znów pozwoli wepchnąć się w tory rozchwianego i w zasadzie niepewnego swego. A przecież pozostaje jeszcze zupełnie odrębny wątek wytworzenia jakichś zasad trudnej współpracy z Senatem, coraz bardziej traktowany jako opozycyjne zaplecze bieżącej gry politycznej.
Proces czyszczenia przez PiS przedpola - wewnętrznego, koalicyjnego, sejmowego, rządowego (zakres kompetencji, nazwiska wiceministrów, etc.) - i ustalenie nowych-starych reguł gry siłą rzeczy się przedłuża, co może nie przekłada się na wyniki badań (zresztą PiS w tej chwili zależy tylko na słupkach pana prezydenta), ale osłabia zakorzenienie się tej partii w roli stabilnie i pewnie rządzących. Nie, nie ma to większego przełożenia na dzisiejszą rzeczywistość polityczną, ale jednak doszło do kilku machnięć skrzydłami motyla. Im szybciej dojdzie do jakiejś wersji normalizacji tego, co dzieje się w Sejmie (a co wcześniej określiłem czyszczeniem przedpola), tym mniej będzie trzeba w PiS dorzucić z czasem sił, by wyjść z tej małej defensywy. Tym bardziej, że widać tu różnicę choćby z wspomnianym procesem dość sprawnego formowania rządu z przekazem o kulcie normalności.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/474559-polityka-wrocila-na-wiejska-a-pis-wciaz-czysci-przedpole