„Jest prawda czasów, o których mówimy i prawda ekranu, która mówi” – ta złota myśl z filmu Stanisława Barei „Miś” jest znakomitym i uniwersalnym kluczem do rozumienia polityki. Tym bardziej polskiej, skoro „Miś” to polski film, tak jak dziedzic Pruski był polskim dziedzicem Wawrzyńcem Pruskim. A najbardziej w wydaniu Platformy Obywatelskiej, która jest bardziej z „Misia” i Barei niż jakiekolwiek inne polskie ugrupowanie. A już ostatnie miesiące funkcjonowania PO to seria skeczów (męczących), choć mają one stwarzać pozory powagi.
Można zredukować Koalicję Obywatelską do PO, bowiem przystawki partii Grzegorza Schetyny to właściwie wykradzione i zżarte parówki, czyli rekwizyt z „Ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta”.
Prawda ekranu, która mówi wygląda tak: PO to poważna demokratyczna siła, mająca w swoim gronie wielu liderów, w tym mogących się ubiegać o prezydenturę RP, zatem trzeba było uruchomić demokratyczną procedurę prawyborów, żeby wybrać najlepszego/najlepszą. Nie mogło być przecież tak, że wskazana przez przewodniczącego Schetynę kandydatka na premiera, Małgorzata Kidawa-Błońska, przez aklamację będzie też kandydatką na prezydenta. W demokratycznej partii, a taką jest PO, w tak poważnej sprawie nie może być wskazania przez aklamację, a musi być starcie osobowości, programów, idei oraz charakterów. I znaleźli się znakomici kandydaci: Rafał Trzaskowski, Radosław Sikorski, Bartosz Arłukowicz, Tomasz Grodzki, Joanna Mucha czy Borys Budka. Ale ci poważni ludzie rozważyli wszystkie za i przeciw, a także czas pozostały do wyborów prezydenckich i kierując się różnymi motywami po kolei rezygnowali. W poczuciu obowiązku oraz odpowiedzialności za partię i Polskę oraz świadomi, że tylko Małgorzata Kidawa-Błońska jest już dostatecznie rozpędzona i rozpoznawalna, więc może lepiej jej nie przeszkadzać.
Platforma Obywatelska i przewodniczący Schetyna to jednak poważna partia i odpowiedzialny przywódca, więc nawet uwzględniając obiektywne przesłanki stojące za decyzjami o rezygnacji z kandydowania w partyjnych prawyborach, do opinii publicznej nie mógł pójść komunikat, iż w PO nie ma znamienitych rezerw, czyli osób równie dobrych, jak te, które zrezygnowały. Tylko skromność i poczucie odpowiedzialności sprawiły, że ci znakomici pretendenci nie zgłosili się masowo. Ale rezerwa strategiczna PO wyłoniła ze swego grona kandydata będącego ich emanacją, czyli Jacka Jaśkowiaka, w dodatku uzupełniającego zalety i przymioty prawnuczki prezydenta Stanisława Wojciechowskiego oraz premiera Władysława Grabskiego. Kandydata pokazującego postępowe i liberalne oblicze PO, podczas gdy Małgorzata Kidawa-Błońska jest jej obliczem bardziej konserwatywnym.
Mimo ograniczenia puli kandydatów do dwóch osób, prawybory będą wyjątkowo reprezentatywne, gdyż zmierzą się kobieta i mężczyzna, polityk centralny z samorządowcem (prezydentem Poznania), osoba umiarkowana z wyrazistą, nobliwa pani marszałek z aktywistą, uosobienie spokoju z wulkanem energii, lewicowiec z osobą o centrowych poglądach. Wymogom demokracji, także wewnątrzpartyjnej, staje się więc zadość, a ci, którzy zrezygnowali nie wpłynęli na demokratyczny proces. I demokracja wygra, także wewnątrzpartyjna, niezależnie od tego, kto zwycięży w prawyborach. Ich formuła jest zresztą wciąż udoskonalana, żeby każdy miał głos, żeby kandydaci mogli się wszechstronnie zaprezentować, a wskazanie rywala Andrzeja Dudy było połączeniem wyborów powszechnych, przez elektorów, przez ekspertów i zgodnie z najwyższymi standardami.
Prawda czasów, o których mówimy wygląda tak: Grzegorz Schetyna wymyślił Małgorzatę Kidawę-Błońską jako kandydatkę na premiera, żeby nie tylko na niego spadła cała odpowiedzialność za porażkę w wyborach parlamentarnych 13 października 2019 r. I żeby nie wypominano mu wcześniejszej (26 maja 2019 r.) porażki w wyborach europejskich. Chciał też ją przetestować jako najodpowiedniejszą dla siebie kandydatkę na prezydenta RP. Schetyna był pod nieustannym ostrzałem, oskarżeniami partyjnych rywali i wezwaniami do ustąpienia, więc wymyślił prawybory, żeby jego wrogowie się ujawnili, zaangażowali w walkę między sobą, żeby nie mieli czasu knuć przeciwko niemu. Prawybory miały im związać ręce, a Małgorzacie Kidawie-Błońskiej nie pozwolić się zbytnio usamodzielnić i obróść w piórka. Prawybory miały także odwrócić uwagę od wyborów przewodniczącego partii, a szczególnie skończyć oskarżanie Schetyny i wzywanie go do dymisji.
Wrogowie przewodniczącego PO długo się wahali, czy podjąć wyzwanie, ale tylko na własnych warunkach, czyli przekształcając prawybory także, a może przede wszystkim w sąd nad Schetyną. Spotykali się, kombinowali, knuli, jak dokonać ojcobójstwa w najlepszej dla siebie wersji. I byli bliscy wejścia w pułapkę zastawioną na nich przez Schetynę. Aż pojęli, że formuła prawyborów jest tak niejasna i daje przewodniczącemu PO tak duże możliwości manipulowania, iż żaden z nich nie był w stanie wygrać. A wtedy Schetyna powiedziałby, że podnoszą na niego rękę w partii, śnią o potędze, a nie są w stanie wygrać nawet partyjnych prawyborów. I każdego z osobna politycznie rozbierałby do dessous, a najbardziej zajadłym nawet publicznie przetrzepał tyłek (nie dosłownie oczywiście).
Gdy kandydaci na kandydatów zorientowali się, co Schetyna chce im wywinąć, zaczęli się wycofywać, lecz nie mogli otwarcie powiedzieć, jaki numer chciał im Schetyna wyciąć, więc po kolei wymyślali różne wymówki. Bliski prawdy odważył się być tylko Radosław Sikorski, ale o przygotowywanym kancie nie mógł powiedzieć wprost, dlatego odwołał się do prawyborów w PO w marcu 2010 r., gdy rywalizował z Bronisławem Komorowskim. I powiedział, że już raz uczestniczył w ustawionych prawyborach, więc teraz dziękuje i nie chce powtórki z rozrywki.
Grzegorz Schetyna się wściekł, bowiem nie spodziewał się, że jego wrogowie w partii wykażą się jakąkolwiek bystrością czy przebiegłością, a jeśli już, to wszyscy nie zdecydują się wycofać. Ale się zdecydowali. I cały misterny plan mógł pójść w p…. – jak mówił filmowy Siara. Czasu było mniej niż doba, więc wszyscy zaufani Schetyny zaczęli zbierać podpisy in blanco dla niewiadomych jeszcze kandydatów ratunkowych. Nie wiadomo było, ilu się takich znajdzie, ale walczono o choćby dwóch. Poszukiwania były naprawdę desperackie, gdyż chętnych nie było, mimo iż przedstawiono im grozę sytuacji z punktu widzenia przewodniczącego partii. Poszukiwania ograniczono oczywiście do zwolenników Grzegorza Schetyny. Zanosiło się na dramat, ale w ostatniej chwili dał się przekonać prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Schetyna w ostatniej chwili uciekł spod gilotyny, zaś jego wrogowie w partii wściekli się, że mu się jednak udało. Choć jest tylko dwoje kandydatów, zabawa w prawybory będzie angażująca, przez co pętla na szyi Schetyny przestanie się zaciskać, choć wciąż będzie tam tkwić.
Pokazałem różnicę między prawda ekranu, która mówi, a prawda czasów, o których mówimy, gdyż to znakomity przykład, jak politycy robią wodę z mózgu nie tylko wyborcom i mediom, ale i partyjnym działaczom, a nawet partyjnym liderom. A wszystkie te oficjalne wersje to jeden wielki pic na wodę, fotomontaż. Za kulisami jest zwykle tylko knucie i nieustanna dintojra. Tym bardziej, im częściej oficjalnie słyszymy górnolotne deklaracje. Rzeczywistość jest od tego daleko, a faktycznie decyduje zasada: ręka, noga, mózg na ścianie oraz trzeba wykończyć każdego, kto nam zagraża, zanim on wykończy nas.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/474053-prawda-czasu-i-prawda-ekranu-na-przykladzie-prawyborow-w-po
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.