Wczorajsze wystąpienie lidera Partii Razem Adriana Zandberga podczas sejmowej debaty nad exposé premiera wzbudziło wiele emocji, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Nic dziwnego, bo w porównaniu z histerycznym skowytem, do którego przez ostatnie cztery lata przyzwyczaił nas antypis, wystąpienie Zandberga jawi się nieoczekiwanie jako zupełnie nowa jakość.
Przede wszystkim Adrian Zandberg – krytykując premiera – starał się stawiać rządowi konkretne zarzuty. Można się z nimi zgadzać, bądź nie zgadzać, ale intelektualna uczciwość każe przyznać, że dość sprawnie recenzował socjalne obietnice PiS. Bo nie wszystko rządzącej partii udało się w pełni zrealizować. I choć oczywiście łatwo jest krytykować rząd, zasiadając w opozycji, to jednak można robić to w różny sposób: albo – tak jak wczoraj Zandberg, punktować rząd, wskazując różne niedociągnięcia, albo – tak jak przez cztery lata robił to antypis – drzeć się wniebogłosy o faszyzmie i krachu demokracji oraz walić z obłędem w oczach w barierki przed Sejmem.
Nie wiem, czy Zandberg jest w stanie zmienić dotychczasowe standardy opozycji. Jednak z punktu widzenia PiS pojawienie się tego rodzaju oponentów, stanowi pewne wyzwanie. Ale też i dużą szansę. Bo dyskusja na argumenty zmusza obóz rządzący do bardziej skutecznej reakcji na pojawiające się problemy i zapobiega osuwaniu się PiS w politykę, którą krytycy rządu, np. Robert Winnicki z Konfederacji, określają złośliwie jako powrót do tuskowej „ideologii ciepłej wody w kranie”.
Największym problemem jest jednak Zandberg dla opozycji. Wystąpienia większości gwiazd obozu antypisowskiego z ich histeryczną mantrą o PiS jako „grabarzach demokracji” wyglądały na jego tle żałośnie. Jeśli politycy PO, bo to o nich głównie mowa, pilnie nie popracują nad sobą, to wkrótce nikt – poza najtwardszym elektoratem – nie będzie przywiązywał najmniejszej wagi do tego, co mówią. Bo choć wprawdzie od dawna nie mają zbyt wiele do powiedzenia, to dopiero teraz zaczyna to być dla wszystkich dramatycznie widoczne. Kłopot może mieć również Władysław Kosiniak-Kamysz przedstawiany jako przedstawiciel nowej generacji polityków niezaangażowany w ostre, ideowe i ambicjonalne spory sprzed ćwierćwiecza. Jeśli nie zdoła przekonać wyborców, że ma jakąś własną wizję Polski, to jego gwiazda może zgasnąć równie szybko jak zabłysła. Wreszcie Zandberg jest potencjalnym problemem dla swoich sojuszników na lewicy. Dziś pozycja lidera formacji Włodzimierza Czarzastego jest stabilna, bo to SLD kontrolując finanse, kontroluje sytuację na lewicy, ale myślę, że bardzo uważnie przygląda się potencjalnemu rywalowi. Podobno nawet nie klaskał podczas jego wystąpienia w Sejmie.
Oczywiście można się zastanawiać, na ile Zandberg jest w tym, co mówi szczery, a na ile gra – co charakterystyczne w swoim wystąpieniu pominął drażliwe wątki ideologiczne. I czy nie jest jedynie – jak twierdzą niektórzy na prawicy – lewackim radykałem przebranym w merytokratyczne szaty (wszyscy przypominają mu jego zdjęcie z młodości pod sztandarami z sierpem i młotem), który – gdy tylko zyska popularność i dojdzie do władzy – urządzi nam bolszewicką rewolucję. Niezależnie jednak od tego, jak jest naprawdę, lepiej nie lekceważyć Zandberga. Bo wiele wskazuje na to, że scena polityczna się zmienia i na lewicy wyrasta dziś rywal, z którym prędzej czy później przyjdzie się pozostałym zmierzyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/473892-dlaczego-nie-nalezy-lekcewazyc-zandberga