To historia jak z tanich opowieści zamieszczanych w kiepskich książkach, których fabuła toczy się wokół zagrożenia zjawiskiem fake newsów. Niemniej jednak ta konkretna wydarzyła się naprawdę kilka tygodni temu i wywołała niemałe napięcie na wielu poziomach polskiej polityki.
Zaczęło się od niewinnego, wydawać by się mogło, wpisu, jaki pojawił się 25 września na facebookowym profilu pod nazwą „Cały świat przeprasza polską prawicę za Oscara dla Idy” - obserwuje go dziś niecałe 6 tysięcy internautów. Z zamieszczonego zdjęcia internauci mogli się dowiedzieć, że na warszawskich przystankach miały się pojawić antysemickie i wulgarne plakaty (względnie wlepki) z hasłem „pasożydy”, „Stop mafii roszczeniowej, stop żydowskiej okupacji. Nigdy więcej przepraszania, nigdy więcej syjonizmu”, okraszone wizerunkami ambasador Mosbacher i Azari, a także Szewacha Weissa, Johny’ego Danielsa i rabina Michaela Schudricha.
Choć nie zostały podane żadne konkrety dotyczące miejsca, w jakim miały pojawić się wspomniane plakaty, temat szybko podjęła stołeczna „Gazeta Wyborcza”, a w ślad za nią portal Radia Zet i strona internetowa Otwartej Rzeczpospolitej (stowarzyszenia przeciw antysemityzmowi i ksenofobii).
Na stronach „Zetki” nawet nie ukrywano, że żadne szczegółowe informacje nie są znane.
Nie wiadomo, kto stoi za tą akcją, w których dokładnie miejscach Warszawy widnieją te plakaty ani czy jakiekolwiek służby (np. policja) zajęły się tą sprawą
— czytamy we wspomnianym artykule.
Historia jednak powoli nabierała rozpędu - pod wpisami oburzały się dziesiątki internautów, przekonując się nawzajem, jak antysemickim i nietolerancyjnym krajem jest Polska. Spora część komentarzy obarczała również winą za ten stan rzeczy rząd Prawa i Sprawiedliwości, znaleźli się również i tacy internauci, którzy udostępniali grafikę dalej, dzieląc się swoim oburzeniem ze swoimi znajomymi.
Powie ktoś nie bez racji: ot, opowieść jakich wiele w świecie internetu, w którym sprawy mniej lub bardziej wyssane z palca podbijają sieć i wzbudzają sporo emocji? Nie do końca. Tak się bowiem zdarzyło, że data publikacji tego dziwnego plakatu zbiegła się z wizytą prezydenta Andrzeja Dudy w Stanach Zjednoczonych; zarazem był to czas, gdy prezydent spotkał się z diasporą żydowską (spotkanie miało miejsce w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku).
Z naszych informacji wynika, że otoczenie prezydenta było dość mocno wypytywane o tę sprawę - zarówno ze strony przedstawicieli diaspory, jak również amerykańskich mediów i ambasady Stanów Zjednoczonych. Sprawa zataczała kolejne urzędnicze kręgi, wreszcie - na prośbę urzędników Kancelarii Prezydenta i polskiego MSZ - trafiła na biurka funkcjonariuszy służb specjalnych, którzy zbadali całą kwestię. Przeprowadzono monitoring miejsc, w których miało dojść do rozwieszenia plakatów, zapytano o sprawę także przedstawicieli Muzeum Polin oraz Gminy Żydowskiej. Nie odnaleziono ani śladu plakatów, ani nawet świadków, którzy mogliby je widzieć. Sprawa-widmo.
Jeśli do czegokolwiek doszło, w co szczerze wątpię, biorąc pod uwagę materiał, jaki zgromadziliśmy, to musiał być to jakiś kompletnie marginalny incydent
— mówi nam jeden z funkcjonariuszy służb.
Incydent rzuca jednak dodatkowe światło na wizytę prezydenta w USA i spotkanie z przedstawicielami grup żydowskich.
Z jednej strony prezydent przedstawia prawdziwy obraz Polski, jako kraju w UE, gdzie mamy mnóstwo inicjatyw i festiwali związanych z kulturą żydowską, miejscem, gdzie bez obaw można chodzić w jarmułce czy bez obaw organizować uroczystości w synagogach (a przecież nie w całej UE to oczywistość), a na drugim oddechu musi tłumaczyć się z dziwnych, emocjonalnych historii z jakimś absurdalnym plakatem. Całe szczęście, że instytucje państwa zareagowały sprawnie, a i kontakt z przyjaciółmi ze strony żydowskiej pomógł przygotować się polskiej stronie
— słyszymy od osoby znającej kulisy sprawy.
Mija kilkanaście godzin, a sprawa w nieoczekiwany sposób wraca ze zdwojoną siłą. Pismo „Jewish Insider” przekonuje, że prezydent Duda miał powiedzieć o „wzroście liczby antysemickich ataków na Żydów w Polsce”, za co odpowiedzialnością miał obarczyć Izrael.
Z naszych informacji wynika, że jako stanowisko głowy polskiego państwa przedstawiono słowa Edwarda Mosberga, byłego więźnia Auschwitz, który był obecny na tym spotkaniu, a który znany jest ze swoich mocnych wypowiedzi na temat postawy części izraelskich władz (głównie Israela Katza, tamtejszego ministra spraw zagranicznych).
Mija kolejne kilkanaście godzin i pojawia się kolejny artykuł, tym razem łączący wspomniane doniesienia o antysemickich plakatach w Warszawie z przekłamanym cytatem z prezydenta Dudy. Wszystko razem przedstawia się jako antysemickie tendencje prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Tym razem robi to redakcja „Times of Israel”.
W tle medialnej burzy sprawa dotyka też politycznych wątków całej sprawy, tym bardziej, że doniesienia wyglądają na poważne, a czas jest bardzo wrażliwy: prezydent Duda dogadywał wówczas szczegóły porozumień i umów, które podpisał wraz z prezydentem USA Donaldem Trumpem.
Cała historia to jeszcze jeden dowód na to, jak niewinna, wydawać by się mogło, publikacja postów na Facebooku pozwoliła wprowadzić do debaty publicznej temat rzekomego incydentu antysemickiego w Warszawie. Sprawę wykorzystano do próby destabilizacji relacji polsko-amerykańskich, a z zewnątrz widać wyraźnie, że ktoś intensywnie pracował nad rozdmuchaniem całego tematu. Czy była to zła wola? A może po prostu przewrażliwienie części opinii publicznej? Jacy „inni szatani” byli czynni w tej historii?
Cała sprawa to niemal laboratoryjny przykład tego, jak sprawa durnego, chamskiego plakatu (a w zasadzie sugestii plakatu, bo samego plakatu nikt nie widział), incydentu, może być wykorzystywana do uderzenia w prezydenta i w wizerunek naszego kraju. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że komuś na tym po prostu zależało
— mówi nam jeden z urzędników Kancelarii Prezydenta znający okoliczności historii.
Kilka pytań możemy po prostu zasygnalizować, a rozwój wypadków tylko pokazuje, jak drażliwe i wrażliwe wątki z internetowych wpisów mogą osiągnąć wielkie rozmiary. Czasy wojny informacyjnej otwierają kolejne furtki możliwych działań i koniecznych reakcji polskiego państwa na zagrożenia. Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego, o której konieczności powołania (choćby na poziomie nieformalnym) mówił swojego czasu prof. Andrzej Zybertowicz, nieustannie domaga się naoliwienia i profesjonalizacji. Także, a może przede wszystkim na odcinku antycypującym pewne zagrożenia, tym bardziej, że na horyzoncie czas kampanii prezydenckiej, a więc podwójnie gorącego okresu w polskiej polityce.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY - PROSTO Z ANTENY WPOLSCE.PL:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/473811-jak-wpis-z-facebooka-potrafi-uderzyc-w-pad-i-relacje-pl-usa