Spory rezonans wywołały decyzje radnych z Platformy Obywatelskiej, najpierw z Białegostoku, a potem Żyrardowa, aby odebrać patronat bohaterów polskich dla ulic w ich miastach. Warto się zastanowić nad głębszymi tego przyczynami. Zacznijmy jednak od spraw formalnych.
Odebranie ulicy mjr. Łupaszce białostoccy politycy PO motywowali tym, że żołnierze tego dowódcy AK w walkach pogranicznych dopuścili się zabójstwa cywilów spośród kolaborującej z Niemcami litewskiej ludności cywilnej. Wprawdzie nie ma żadnych świadectw uzasadniających związek Łupaszki z tymi zabójstwami, ale na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej, zgodnie z propagandą PRL, bohater polskiego podziemia został nimi obciążony. W wypadku gen. Fieldorfa „Nila” nie sposób było znaleźć żadnych kontrowersji. Ulica jego imienia przemianowana została na Jedności Robotniczej. Ta wcześniejsza, peerelowska nazwa, celebruje powstanie PZPR – totalitarnej partii z nadania Moskwy rządzącej zniewoloną Polską. Uzasadnienie, że „jedność robotnicza” jest przecież starsza niż PZPR, jest kuriozalne. Zaprezentował je m.in. historyk „Krytyki Politycznej” i „Wyborczej” Adam Leszczyński. Powinien on z entuzjazmem poprzeć sędziego, który uznawał, że swastyka to nie nazistowski, ale dużo starszy symbol szczęścia, co jest przecież faktem.
Warto nadmienić, że obaj pozbawieni ulic bohaterowie zostali zamordowani przez komunistów, co, jak widać, w III RP stanowi okoliczność obciążającą dla ofiar.
Dlaczego PO, partia, która odwoływała się do solidarnościowych korzeni, a w każdym razie takiego właśnie rodowodu jej twórców i liderów, wchodzi w buty postkomunistów tak, że staje się od nich nie do odróżnienia?
Można powiedzieć: nie po raz pierwszy. To wywodzący się z Solidarności Walczącej, jej obecny lider, Grzegorz Schetyna wprowadził dawnych komunistycznych aparatczyków do Parlamentu Europejskiego, a oddanie kultury radykalnej lewicy spod znaku Baumana i „Krytyki Politycznej” stanowiło element rządów PO. Tamte działania uzasadniać można było jednak rachubami politycznymi, a ponieważ idee ugrupowanie Tuska zawiesiło na kołku w 2005 r., tego typu poczynania były tylko prostym efektem jej partyjnego cynizmu. Po co jednak dziś stronnictwo to pakuje się w symboliczną rekomunizację? Jego strategia prowadziła właśnie w tym kierunku. To w 2005 r. po przegranych wyborach prezydenckich i parlamentarnych Tusk uznał, że władzę zdobyć może wyłącznie w sojuszu z siłami III RP. W mniejszym stopniu chodziło o partie, które różniły się od siebie głównie wizerunkami liderów, choć pretendowały do wypełnienia całego politycznego spectrum, ważniejszy był establishment postkomunistycznej Polski w dużej mierze stronnictwami tymi sterujący. To on skutecznie dążył do maksymalnego osłabienia państwa, aby w całości uczynić z niego swoje żerowisko.
Wywodził się z PRL. Jego część zbuntowała się przeciw niewydolnemu i krępującemu komunistycznemu systemowi i ścierała się z jego konformistycznymi obrońcami. Po jego upadku nastąpiła jednak reintegracja zwaśnionych grup, które już wspólnie, pod szyldem liberalizmu, walczyły o zachowanie swojej pozycji i wpływów oraz eliminację jakiejkolwiek konkurencji. To one spacyfikowały Solidarność, w której wielu z ich przedstawicieli działało, wchłonęły część jej elit i ukształtowały nowy, oligarchiczny porządek. Obciążone komunistycznym grzechem pierworodnym robiły wszystko, aby jakiekolwiek rozliczenie nie było możliwe w Polsce i usiłowały nie dopuścić do przywrócenia prawdy o najnowszej historii.
Wrastanie w te środowiska PO, ugrupowania, które pierwotnie na sztandarach niosło hasło IV RP i zasadniczej zmiany postkomunistycznego paradygmatu, postępowało nie od razu. Inna sprawa, że radykalny program partia Tuska przyjęła na fali wstrząsu, którym była, odsłaniająca kulisy III RP, afera Rywina. Był on więc w dużej mierze wyborem koniunkturalnym, co nie znaczy, że część działaczy nie zaakceptowała go autentycznie. Jeszcze w 2007 r., po wygranych wyborach, Tusk w wywiadzie mówił o niebezpiecznej, autonomicznej roli, którą w Polsce odgrywają służby specjalne. Szybko jednak przestał się tym przejmować. Łatwo pogodził się, że rządy, które sprawuje, mają charakter ograniczony i ceremonialny, a najważniejszą rolę w kraju odgrywają nieformalne gremia. Ten stan rzeczy dawał mu rozliczne gratyfikacje, w tym wsparcie europejskiego układu, który korzystał na słabości Polski.
Po utracie władzy, kiedy walka z kontestatorami III RP wzmogła się, PO wtopiła się już bez reszty w postkomunistyczny układ. Również w odniesieniu do historii, która w tym wydaniu coraz bardziej upodabnia się do jej peerelowskiej wersji.
Felieton Bronisława Wildsteina ukazał się w numerze 45/2019 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/473343-dlaczego-po-wchodzi-w-buty-postkomunistow