Choć byłem wcześniej aktywnym politykiem, ataki na mnie pojawiły się dopiero wtedy, gdy stałem się twarzą reformy wymiaru sprawiedliwości. Ponieważ czyniłem to skutecznie, zaangażowano duże środki, by mnie złamać, zniesławić, zniszczyć
—mówi Stanisław Piotrowicz w rozmowie z Edytą Hołdyńską w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”.
Klub parlamentarny PiS zgłosił pańską kandydaturę na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Obejmie pan to stanowisko?
Stanisław Piotrowicz: Czuję się zaszczycony rekomendacją Prawa i Sprawiedliwości na stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Traktuję to jako szczególne wyróżnienie. Mam świadomość tego, że to dopiero rekomendacja, anie uchwała Sejmu. Myślę, że w pracach TK przydatna byłaby nie tylko moja wiedza prawnicza, ale również bogate doświadczenie w stosowaniu prawa, a także w jego stanowieniu. Przez 14 lat pracowałem w komisjach ustawodawczych: najpierw Senatu, a potem Sejmu. Wielokrotnie reprezentowałem stanowisko Sejmu przed Trybunałem.
Werdyktem wyborców nie dostał się pan jednak do Sejmu.
Nie wygrałem wyborów. Cieszę się, mimo wszystko, z dużego poparcia wyborców. Uzyskałem 10 293 głosy w atmosferze totalnych ataków przez cztery lata. W takiej sytuacji to imponująca liczba. Nie było jeszcze takiego przypadku, żeby polityk tak brutalnie i przez tak długi okres był atakowany. Ja byłem atakowany permanentnie. Pojawiło się na mój temat dużo kłamstw.
Głównym zarzutem było to, że był pan prokuratorem za czasów PRL.
Każdy człowiek żyjący w ponurych czasach PRL czymś się zajmował. Nie każda praca oznaczała utożsamianie się z systemem i jego budowaniem, umacnianiem. Praca w prokuraturze w tamtym czasie polegała przecież na tym samym co dziś, a więc na ściganiu przestępstw godzących w bezpieczeństwo obywateli. Prowadziłem sprawy kradzieży, gwałtów, rozbojów, zabójstw. Nie prowadziłem żadnych spraw o charakterze politycznym. Decydując się na pracę w prokuraturze, w ogóle nie zakładałem, że mogą się takie pojawić. Sytuacja zmieniła się dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego.
A to, że był pan prokuratorem stanu wojennego, to kłamstwo?
Tak. Ten termin sugeruje jakąś rolę w umacnianiu tego stanu. Ja natomiast rzeczywiście byłem prokuratorem w tamtym czasie, ale byłem zbulwersowany jego wprowadzeniem. Na pozór wydawać by się mogło, że to niewielka różnica: prokurator wstanie wojennym a prokurator stanu wojennego. Prokuratorów w stanie wojennym było kilka tysięcy, ale prokurator stanu wojennego – jak widać – był tylko jeden. To celowy zabieg zmierzający do zdyskredytowania mojej osoby. To szczególny rodzaj kłamstwa zawierającego elementy prawdziwe. Znany ze swej niezłomnej walki o prawdę abp Ignacy Tokarczuk mówił o ćwierćprawdach, półprawdach jako wyrafinowanych formach kłamstwa.
Co pan robił, gdy wybuchł stan wojenny?
Byłem tym faktem przerażony i oburzony. Pobiegłem do mojego kościoła ojców kapucynów. Tam zastałem moją wspólnotę parafialną w takich samych nastrojach, jakie mi towarzyszyły. Modliliśmy się wspólnie. Później regularnie uczestniczyłem we mszach św. za ojczyznę każdego miesiąca. To dodawało siły i nadziei. W domu natomiast słuchałem Radia Wolna Europa i stąd wiedziałem, co dzieje się w Polsce. Radio odbierało tylko na podłodze przy drzwiach balkonowych. Przychodził do mnie sąsiad i z uchem przy podłodze wsłuchiwaliśmy się w wiadomości. Przychodząc do pracy, dzieliłem się informacjami z dwoma innymi prokuratorami, którzy pracowali ze mną w tym samym pokoju. Sprawiali wrażenie, jakby podzielali moje poglądy. Wkrótce zostałem jednak wezwany przez szefa na nieprzyjemną, dyscyplinującą rozmowę, podczas której odmówiłem prowadzenia śledztw o charakterze politycznym.
Jaka była reakcja?
Następnego dnia znalazłem się w jednostce niższego szczebla. Przeniesiono mnie bez jakiegokolwiek uzasadnienia z prokuratury wojewódzkiej do rejonowej. Od tego czasu też zaczęło się szykanowanie mnie, wielomiesięczne wysyłanie w delegacje, poniewieranie. W domu pozostawała moja żona z dwójką maleńkich dzieci. Któregoś dnia skierowano mnie na delegację do Jasła. Przekazano cały referat po prokuratorze, który przebywał na zwolnieniu lekarskim. Zacząłem przeglądać stertę akt, z czego wszystkie dotyczyły przestępstw pospolitych. Jedna sprawa rzuciła mi się w oczy, bo na niej była pieczątka „areszt”.
To była sprawa Antoniego Pikula?
Tak. Ogarnęło mnie przerażenie, bo przecież poniosłem już konsekwencje odmowy prowadzenia takich śledztw. Trzeba wiedzieć, że w tamtym czasie wszystkie kluczowe decyzje należały do szefa, a odmowa ich wykonania pociągała za sobą postępowanie dyscyplinarne. Dostałem polecenie sporządzenia aktu oskarżenia w tej sprawie. Nie chciałem tego zrobić i szukałem sposobów, jak tę sprawę osłabić pod względem dowodowym. To nie było łatwe, zważywszy na to, że podejrzany do wszystkiego się przyznawał.
W jaki sposób chciał pan złagodzić dowody przeciw niemu?
Pomyślałem, że powołam jakiegoś przyzwoitego biegłego, zadam mu przemyślane pytania i przy jego pomocy uda mi się sprawę osłabić pod względem dowodowym. Szef ostro jednak zaprotestował. Wymyśliłem inny plan, ale na jego realizację miałem tylko dzień i potrzebna była współpraca z obrońcą podejrzanego, którego osobiście nie znałem. Ostatecznie udało się go dosłownie dopaść. Przystał na mój plan i wspólnie pojechaliśmy do odległego 60 km aresztu. Nie trzeba dodawać, jakim ryzykiem obarczona była już sama podróż adwokata i prokuratora jednym autem wstanie wojennym. W areszcie sporządziłem obszerny protokół zaznajomienia podejrzanego z aktami sprawy. On nic nie mówił, a ja pisałem, że nie przyznaje się do przestępstwa, że podczas wcześniejszych przesłuchań był do tego zmuszany. Ponadto zapisałem jako wyjaśnienia podejrzanego to, co mógłby w swej opinii zawrzeć biegły. Obecność adwokata była mi potrzebna po to, by podejrzany nabrał pewności, że protokół jest dla niego korzystny, i go podpisał. Przez 30 lat pan Pikul wypowiadał się o mnie jako o tym, który mu pomógł w tamtym czasie.
Dziś jednak twierdzi, że mu pan wówczas nie pomógł. Skąd ta rozbieżność?
Moje słowa potwierdzają mieszkańcy, głównie Jasła. Zadają pytanie, co się stało, że nagle zmienił narrację. A może odpowiedzią jest to, że ja jestem twarzą reformy wymiaru sprawiedliwości, a pan Pikul stał się twarzą Platformy Obywatelskiej na Podkarpaciu? Wkrótce po tym, jak mnie zaatakował, był jedynką na jej listach do sejmiku, a później do Sejmu.
W kontekście reformy wymiaru sprawiedliwości, której – jak sam pan wspomniał – był pan twarzą, padały zarzuty hipokryzji. PiS chciało oczyścić środowisko sędziowskie właśnie m.in. z ludzi, którzy służyli w komunistycznym systemie.
Byłem twarzą reformy i właśnie to ściągnęło na mnie ataki, jakich mało kto doświadczył w karierze politycznej. Padały zarzuty nieprawdziwe, a intencje ich autorów są aż nadto oczywiste i to one nacechowane są hipokryzją. Nie jest prawdą, że istota reformy sprowadza się do pozbycia się ludzi funkcjonujących w tamtym systemie. Żadnych takich przepisów nie wprowadzono. Chodziło o tych, którzy gorliwie służyli tamtemu systemowi imając swobodę orzekania, skazywali opozycjonistów na wieloletnie więzienia. Ja nikogo nie skrzywdziłem Żaden z opozycjonistów, nawet przy najmniejszym moim udziale, nie został skazany. Gdy padają zarzuty pod moim adresem, to odpowiadam: „Pokażcie ofiary”. Wtedy zapada milczenie. Gdy w2005 r. zostałem senatorem, to zarząd Solidarności regionu podkarpackiego zaoferował mi lokal na biuro w swojej siedzibie. Prowadzę je tam od 14 lat. Wrogów nie zaprasza się pod swój dach.
Ale należał pan do PZPR.
Nie z własnej woli. Wzbraniałem się tak długo, jak mogłem. Skończyłem aplikację prokuratorską i dopiero wtedy szef wojewódzki zrobił mnie i mojemu bezpośredniemu przełożonemu awanturę, jak mogło do tego dojść. Zagroził przy tym niedopuszczeniem do egzaminu końcowego. Do prokuratury i do sądu nie szło się w tamtym czasie dla pieniędzy. To były dwa prawnicze zawody wynagradzane najsłabiej, często poniżej płacy niewykwalifikowanego robotnika. Przynależność do partii w tamtym czasie wcale nie musiała oznaczać utożsamiania się z tamtym systemem. Ludziom, którzy nie doświadczyli tamtych czasów, może się to wydawać dziwne, niezrozumiałe. Prof. Antoni Dudek powiedział, że w Solidarności liczącej w 1980 r. ok. 10 mln ludzi milion to byli członkowie partii. „W takiej sytuacji trudno sobie wyobrazić, aby Solidarność była jednoznacznie antypezetpeerowska”. Należy dodać, że 12 proc. członków Komisji Krajowej Solidarności należało do PZPR.
Nie był pan komunistą?
Nigdy nie byłem komunistą. Gdybym nim był, to byłbym dzisiaj w Platformie Obywatelskiej, Chociaż nie wiem, czy szeregowego członka partii przyjęliby w swoje szeregi ludzie zasłużeni dla tamtego systemu. Tacy jak sekretarze Komitetu Centralnego, którym nie przeszkadza, by na mój widok krzyczeć: „Precz z komuną”. To jest dopiero hipokryzja! Zawsze byłem praktykującym katolikiem, nigdy z własnej winy nie opuściłem niedzielnej mszy św., tak też wychowałem trójkę swoich dzieci. Choć byłem wcześniej aktywnym politykiem, ataki na mnie pojawiły się dopiero wtedy, gdy stałem się twarzą reformy wymiaru sprawiedliwości. Ponieważ czyniłem to skutecznie, zaangażowano duże środki, by mnie złamać, zniesławić, zniszczyć, z groźbą zabójstwa włącznie. Towarzyszy temu przeświadczenie, że można to czynić bezkarnie, bo jaki sąd obroni mnie przed bezprawiem. Jestem niejako poza prawem. Mimo wszystko mam siłę w sobie, bo wiem, że czynię to, czego społeczeństwo oczekuje – reformuję wymiar sprawiedliwości. Jednym z elementów tej reformy jest doprowadzenie wymiaru sprawiedliwości do zgodności z konstytucją.
W którym punkcie łamano konstytucję?
Zgodnie z art. 10 ust. 1 Konstytucji RP „Ustrój Rzeczypospolitej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej”. By ta konstytucyjna równowaga była realizowana, muszą istnieć odpowiednie ku temu instrumenty prawne. Ich brak doprowadził do tego, że władza sądownicza stawia się ponad innymi władzami i pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą instytucjonalną. Sędziowie decydują o tym, kto będzie sędzią na wszystkich szczeblach sądownictwa. To należy do kompetencji Krajowej Rady Sądownictwa, zdominowanej przez sędziów. Na 25 członków rady 17 to sędziowie. Również sędziowie decydują o tym, komu zostanie uchylony immunitet, kto zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej lub dyscyplinarnej. Taka sytuacja doprowadziła do tego, że niektórzy sędziowie stawiają się ponad prawem, ponad innymi władzami, zapominając o tym, że ślubowali „służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej”. Również art. 4 konstytucji nie był przestrzegany. Stanowi on, że „Władza zwierzchnia należy do narodu. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. Dlatego podjęliśmy działania, żeby stworzyć instrument, za pomocą którego naród może mieć chociaż w ograniczonym zakresie wpływ na nominacje sędziowskie.
Umożliwia to reforma Krajowej Rady Sądownictwa?
W konstytucji nie ma ani słowa o tym, że 15 członków KRS spośród sędziów mają wybrać sędziowie, jak twierdzą nasi oponenci. Tych, którzy w dalszym ciągu wątpią w rzetelność mojego przekazu, odsyłam do art. 187 konstytucji. Dalej KRS składa się jeszcze z czterech członków – i tu jest doprecyzowanie – wybranych przez Sejm oraz dwóch członków wybranych przez Senat spośród senatorów. Reforma w zakresie KRS sprowadza się głównie do tego, że 15 członków spośród sędziów wybiera Sejm kwalifikowaną większością 3/5 głosów. I o to jest ta cała wrzawa.
Łamanie konstytucji zarzucano już przy zmianach w Trybunale Konstytucyjnym, na pierwszym etapie reformy.
I znowu mamy do czynienia z sytuacją, kiedy złodziej krzyczy „Łapać złodzieja!”. Pamiętam wystąpienie Roberta Kropiwnickiego zPO pod koniec poprzedniej kadencji, który wyraźnie miał świadomość tego, że dokonując wyboru sędziów TK z wyprzedzeniem czasowym, wchodzi się w kompetencje przyszłego parlamentu. Nieskładnie próbowano to tłumaczyć. To było złamanie konstytucji tak oczywiste, że musiał to nawet przyznać sam TK jeszcze pod kierownictwem Andrzeja Rzeplińskiego. Zadziwiające, że żadne autorytety prawnicze wtedy nie protestowały. Poprzez złamanie konstytucji Platforma chciała w całości opanować TK, na 15 sędziów TK 14 pochodziłoby bowiem właśnie z nominacji PO.
I dalej była reforma Sądu Najwyższego. Również mocno krytykowana przez opozycję.
Bo opozycji nie chodziło o kształt prawa, lecz o to, by zatrzymać jakiekolwiek reformy. Opozycja, broniąc uprzywilejowanej pozycji środowiska sędziowskiego, instrumentalnie wykorzystuje to w walce o zdobycie władzy. By storpedować prace komisji, której przewodniczyłem, do kilkustronicowej nowelizacji opozycja przygotowała ok. 1,3 tys. poprawek. To była po prostu fikcja. Poprawiony artykuł różnił się miejscem postawienia przecinka. Zakpiono z nas w żywe oczy, a później pojawiły się zarzuty, że ograniczałem czas dyskusji. W końcu wyrwali mi mikrofon i połamali. Nie mogłem pozwolić na kompromitację i paraliż parlamentu. Gdy w pewnym momencie posłowie opozycji zaczęli śpiewać hymn narodowy, to w pierwszym odruchu chciałem się poderwać, bo przecież to hymn, ale błyskawicznie uzmysłowiłem sobie, że śpiewanie hymnu w takich okolicznościach to profanacja. Kontynuowałem więc obrady.
A jak ocenia pan oburzenie na łamanie zasad praworządności na arenie międzynarodowej? W sprawie krytycznie wypowiadała się przecież Komisja Wenecka, pytania prejudycjalne trafiły do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
To zastanawiające, że ci oburzeni nie są w ogóle zainteresowani ani faktami, ani prawem ani polskim, ani wspólnotowym. Dowodem tego jest raport przygotowany przez polskich ekspertów do opinii Komisji Weneckiej. W raporcie tym punkt po punkcie wskazywano błędy. Podobnie OBWE w swojej opinii oburzała się, że niedopuszczalna jest ingerencja w KRS jako organ wymiaru sprawiedliwości, a później, jako organ samorządu sędziowskiego. Nie wiedząc, że KRS nie jest ani jednym, ani drugim. Z tej opinii pozostało tylko niczym nieuzasadnione oburzenie. Nieuprawnione jest również odwoływanie się do bliżej nieokreślonych zasad praworządności, nie mówiąc już o tym, że sprawa organizacji wymiaru sprawiedliwości nie wchodzi w zakres prawa wspólnotowego i należy do kompetencji państw członkowskich. Reformując wymiar sprawiedliwości, nie wprowadziliśmy rozwiązań, które nie funkcjonowałyby winnych państwach unijnych. Oczywiście w UE nie ma jednego modelu funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. W Holandii nie ma np. trybunału konstytucyjnego, w połowie państw unijnych nie ma rad sądownictwa. W niektórych krajach, jak Niemcy, Austria i Holandia, sędziów powołują ministrowie sprawiedliwości. W Niemczech sędziów Sądu Najwyższego powołują politycy, ale, jak tłumaczą niektórzy polscy profesorowie przeciwni reformie, m.in. prof. Rzepliński, w Niemczech jest to dopuszczalne, bo tam jest wyższa kultura prawna. Opinia międzynarodowa jest wprowadzana w błąd przez opozycję i przychylne jej media oraz stowarzyszenia sędziowskie, które bronią swojej uprzywilejowanej – jak w żadnym państwie unijnym – pozycji.
Powołano jednak Izbę Dyscyplinarną, która ocenia pracę sędziów. Tu też są zarzuty, że Izba jest upolityczniona. Rekordzistami w liczbie postępowań są protestujący przeciw reformie Waldemar Żurek i Igor Tuleya.
To jeden z istotnych elementów reformy, dlatego jest atakowana. Jej zadaniem jest urealnienie postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów naruszających prawo. Dotychczasowe postępowania to fikcja oburzająca społeczeństwo. Brak rzetelnych postępowań dyscyplinarnych przyczynił się do rozszerzenia patologii w środowisku sędziowskim, poczucia bezkarności i stawiania się ponad prawem i ponad społeczeństwem. Niektórzy sędziowie zapomnieli o swojej służebnej roli wobec państwa i narodu. Sędziowie Żurek i Tuleya mają pełne usta frazesów o konstytucji, praworządności, a nie przestrzegają konstytucyjnej zasady podziału władz, wedle której ustrój wymiaru sprawiedliwości określają ustawy, a więc parlament. Protesty sędziów przeciwko reformie łamią także wymaganą konstytucyjnie zasadę apolityczności sędziego. Nie wspomina się o zagrożeniu dla niezawisłości sędziowskiej ze strony nieuczciwego lobby biznesowego czy ze strony medialnej, a to wydaje się największe. Dlatego sędzią może być ten, kto jest odporny na wszelkiego rodzaju naciski, który niezawisłość ma po prostu w sobie. Zarzuty, że Izba Dyscyplinarna jest upolityczniona, są gołosłowne.
Rozmawiała Edyta Hołdyńska.
Wywiad ukazał się w 45 numerze tygodnika „Sieci”.
-
Uwaga! „Sieci” z niezwykłą książką!
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/473298-nasz-wywiad-piotrowicz-nigdy-nie-bylem-komunista