Coraz więcej słychać szeptów, że Tomasz Grodzki może być kandydatem KO na prezydenta. Niektórzy nawet traktują te szepty poważnie. W przecież to czysty kabaret.
Sam marszałek Senatu co prawda jest szczery, gdy mówi:
Nie zastanawiam się nad kandydowaniem na prezydenta Polski. Mamy świetną kandydatkę na prezydenta panią Małgorzatę Kidawę-Błońską. Ja mam wiele pracy w Senacie,
ale też słowa te pozostawiają możliwość zaczęcia zastanawiania się np. dwa miesiące. Grodzki tego nie przecina, bo buduje w ten sposób siebie, dość brawurowo zresztą. Poczuł się ważną figurą na politycznej scenie. I mimo że formalnie nią jest, w najważniejszej układance znaczy niewiele. A jego pozycja jest wyjątkowo krucha. Może zostać zdegradowany w jednej chwili i z ekstraklasy przeskoczy do II ligi.
Jego nominacja do walki o pierwsze stanowisko w państwie oczywiście się nie zdarzy. Bo czy można wierzyć, że ktokolwiek (Schetyna, Budka, Tusk i in.) zaryzykowałby wystawienie człowieka, którego retoryka jest jeszcze bardziej pusta niż najokrąglejszych występów Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Bronisława Komorowskiego razem wziętych? Niczym na szczytach Himalajów hula u niego wiatr. Głównie wiatr egzaltacji. Byłoby to cofnięcie się o jakieś 20 lat w politycznym marketingu. Byłby to ruch jeszcze bardziej kuriozalny niż decyzja Leszka Millera przed czterema laty.
Najlepsze, że samemu marszałkowi niezwykle się to podoba. Wszedł do wielkiej gry. I będzie nas zabawiał. Będzie puszył majestat izby parlamentu, którą jego partia (a jest w niej od wielu lat) niedawno chciała likwidować. Będzie występował, perorował, grubym szlauchem lał do mikrofonów wodę niczym z najlepszych konferencji Unii Demokratycznej. Będzie wesoło.
Platforma wystawi oczywiście panią wicemarszałek, która zaraz ruszy na pielgrzymkę. Po Polsce powiatowej. Z Holmesowską lupą jej sztab będzie szukać powodzenia w tropach Andrzeja Dudy. Mogą się pogubić, bo prezydent jest już na drugim okrążeniu.
Ale jak tu myśleć o skutecznej rywalizacji o największy pałac w stolicy, gdy przez partię przetacza się tajfun i krążą za plecami hordy Brutusów? Aż dziw, że Grzegorz Schetyna ma jeszcze głowę do tego, by straszyć SLD ws. limitu składek na ZUS:
To byłaby polityka zabójcza dla SLD. Głosowanie z PiS-em i szukanie tego, co może łączyć obie partie, jest zabójcze.
Zabawne, że radzi to człowiek, który poprzez radykalne, totalne odróżnianie się od PiS zdegradował pozycję swojej partii i swój własny wizerunek. Tu Czarzasty z Zandbergiem wiedzą lepiej.
A co w innych zaułkach naszej opozycyjnej sceny politycznej? Nieco z boku – z własnego wyboru – znalazł się w ostatnich dniach Paweł Kukiz. Na razie w Koalicji Polskiej, ale na jak długo? Tego nie wiemy, choć Kukiz postawił na tę kartę sporo. Licytuje wysoko, coraz ostrzej mówiąc o rządach PiS. Ale przecież sam nie wyklucza opuszczenia nowych sojuszników, jeśli ci skręciliby w lewo. Jeśli więc chce być skuteczny, nie może zamykać sobie drogi do rozmów z Jarosławem Kaczyńskim. Być może tylko w porozumieniu z nim będzie mógł realizować swoje postulaty.
Na razie jednak odmienia ludowców. To dzięki Kukizowi mistrzowie piwotu z PSL dziś już nie nazywają się PSL, ale Koalicja Polska i mogą pokazywać nowego Kosiniaka-Kamysza. Na dziś to on ma największe szanse na podjęcie walki z Andrzejem Dudą – słychać to i w PSL, i w PiS i w pałacu prezydenckim. Tyle, że mało kto daje mu szansę na wejście do drugiej tury. A to oznacza, że między niedawnymi koalicjantami z PSL i PO nadchodzi wyniszczająca walka.
Grodzki byłby w niej bez szans.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/473226-grodzki-do-palacu-o-taki-blad-pytajcie-millera-z-2015-r