Z pierwszych wypowiedzi i decyzji nowej większości w Senacie wyłania się dość jasny plan użycia tego politycznego narzędzia. Izba wyższa parlamentu ma być ośrodkiem władzy, który ustawi się na agresywnej kontrze wobec większości sejmowej, rządu i prezydenta. Od podkreślanej skromności (nowy marszałek zamierza mieszkać w hotelu sejmowym) przez wskazanie nowej dla większości Polaków twarzy Tomasza Grodzkiego na marszałka po natychmiastową zapowiedź orędzia do Polaków. Do tego mamy bicie w bębny triumfu przez Grzegorza Schetynę. Lider PO stwierdził:
(Kaczyński) powiedział, że opozycja totalna się skończyła. Chciałem mu powiedzieć, że dzisiaj, teraz skończyła się władza totalna, że trzeba szanować opozycję, trzeba szanować Senat, trzeba szanować izbę wyższą.
W oczach przewodniczącego Schetyny najwyraźniej to jest porażka po które PiS już się podniesie, moment przełomowy, dramatyczny zwrot odbierający obozowi Jarosława Kaczyńskiego pewność siebie. Być może lider Platformy rzeczywiście w to wierzy, ale jeśli tak, to znaczy iż uległ własnej propagandzie.
Prawda jest bowiem taka, że PiS nigdy nie miało nie tylko władzy totalnej, ale nawet całkowitej. Nigdy niczego takiego też nie twierdziło, uparcie dopominając się jedynie o uznanie demokratycznego werdyktu Polaków i prawo do wdrażania swojego programu. W systemie w jakim żyjemy rządzący z natury są spętani setkami ograniczeń zewnętrznych, zwłaszcza unijnych, a władza jest rozproszona. I w tym obszarze - biznesu, mediów, nieformalnych sieci - Prawo i Sprawiedliwość zawsze było i jest bardzo słabe, rzadko też podejmowało próby zmiany tego stanu rzeczy. Z małym wyjątkiem usiłowania zreformowania sądów, ale każdy mógł przy okazji zobaczyć i usłyszeć, kto rządzi w sądach. W pozostałych obszarach PiS wybierało podlizywanie się i przekupstwa, bez wielkiego oczywiście uzysku. Choć z punktu widzenia PiS pewnie uzysk był, bo jednak jest druga kadencja rządów.
Co więcej, pan Schetyna musi mieć problem z pamięcią, bo zapomina bolesne dla PiS porażki w Unii Europejskiej czy nieudana walka o przejęcie rządów w większych miastach i metropoliach. Mimo wygranej w wyborach samorządowych finałem było przejęcie połowy zaledwie sejmików.
W tych momentach i wielu innych opozycja i jej media dowodziły, że oto nastąpił przełom. Piemontem opozycji miała być najpierw Bruksela, potem Gdańsk, wreszcie Warszawa. Nigdy z tego za wiele nie wychodziło. Z prostego powodu: jeśli się od początku nie miało władzy totalnej, jeżeli od zawsze trzeba się było gimnastykować, często cofać, zawsze liczyć z siłami i procedurami, przełykać przez cztery lata gorzkie pigułki, to jedna dodatkowa, tym razem w Senacie, nie zmienia zbyt wiele.
Bo zgoda, że jakaś pierwsza bolesna porażka może złamać władzę totalną, ale partię demokratyczną może po prostu chwilowo osłabić, zmobilizować, zmusić do korekty lub wymiany nie działających podzespołów. PiS to ten pierwszy przypadek.
Pierwsza kadencja pokazała, że PiS umie wyciągać z takich sytuacji trafne wnioski. I bez wątpienia musi zrobić to także teraz.
Jeszcze jeden ważny czynnik: nie ma podglebia sondażowego do jakiegoś tąpnięcia PiS.
CZYTAJ WIĘCEJ: Sondaż pracowni Social Changes dla wPolityce.pl: Zjednoczona Prawica zwiększa przewagę nad rywalami. Dobre wyniki Wiosny i Kukiza
Dużo ciekawsze jest jednak pytanie, co z sukcesem senackim naprawdę zamierza zrobić opozycja? Czy ustawienie tego ośrodka politycznego na ostrej, agresywnej kontrze wobec wszystkiego co „pisowskie” kontrze nie doprowadzi „totalnych” do kolejnego widowiskowego upadku z pychy? Czy znów ulegną pokusie podeptania zasad demokratycznych przez odwołanie się do bojówek (tym razem zapewne wpuszczonych do Sejmu)? Czy nie ośmieszą się szybko próbując przekonać Polaków, że (być może chwilowy) mandat w Senacie daje im prawo do uprawiania samodzielnej polityki zagranicznej, odcinania się od państwa polskiego tak, jak to robią ich samorządy? Czy nie zrobią z Senatu kolejnego cyrku? Nie przypomną o swojej prawdziwiej naturze, ludzi uznających się za właścicieli kraju? Innymi słowy: jeśli Senat będzie teraz czystym, totalnym antypisem, to może przynieść przełom, ale w odwrotnym kierunku. Choć moim zdaniem będzie, te instynkty są silniejsze od rozumu.
Naprawdę, różny może być finał tej historii.
Dziś jedno jest pewne: nikt z opozycji nigdy nie może już mówić o zagrożonej demokracji. Jeśli to zrobi, może mu uschnąć i odpaść język. A gdyby chcieli być uczciwi, powinni napisać do tych wszystkich gazet w których takie tezy stawiali i przeprosić za tamte manipulacje. Podobnie jak niemiecka telewizja publiczna powinna przeprosić za rysowanie fałszywego obrazu w którym pani Róża Thun musi zaszczuta jeździć nocą po Warszawie, oczywiście w obawie przed pisowskim reżimem.
Ktoś kłamał i dziś, w momencie chwili szczęścia opozycji, widać to w całej rozciągłości.
Obóz Jarosława Kaczyńskiego powinien więc zachować spokój, czekać na okazję demokratycznego zbudowania większości w Senacie (to możliwe, im dłużej trwa kadencja tym bardziej partie się szczerbią), normalnie rządzić, a w międzyczasie sprawdzić, co poszło w kampanii senackiej nie tak.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/472689-utrata-senatu-jest-dla-pis-bolesna-ale-go-nie-zabije